poniedziałek, 25 czerwca 2012

Z wizytą w staroduńskiej kuchni cz. I

 Przyznam się od razu, że nie bardzo przepadam za wizytami w muzeach wszelakich. Zwykle przebiegam wszystkie wystawy i jako pierwsza jestem gotowa do wyjścia. Wyjątek stanowią wszelkiego rodzaju skanseny, w tych uwielbiam błądzić. Nie straszny mi zapach stęchlizny i panujące ciemności. Uwielbiam stare wzornictwo, uwielbiam strzechy i słomę w butach.

Tutaj zdjęcia z wizytą we Frilandsmuseet w Lyngby pod Kopenhagą. A swoją drogą skanseny pochodzą właśnie ze Skandynawii, ze Szwecji dokładnie. W Sztokholmie pod koniec XIX w otwarto pierwsze muzeum na wolnym powietrzu, do którego przeniesiono różne drewniane chałupki właśnie. Miało to miejsce w parku o nazwie Skansen, nazwa się przyjęła. A takie mądre rzeczy to F. mi powiedział, a Wiki przypomniała ;)

























niedziela, 24 czerwca 2012

Sankt Hans czyli Noc Świętojańska po duńsku

Niby lato, ale tak trochę jesiennie się zrobiło. Na szczęście przestało padać na Sankt Hans, czyli Noc Świętojańską. Muzykowanie na żywo się udało, ognisko na plaży też. W zeszłym roku nie miałam jak zejść na plażę, bo cały wieczór spędziłam w kafejce. W tym roku pomagałam Ramincie, która sama nie miała jak wyjść. A Duńczycy świętują Sankt Hans gwarno i wesoło, przy ogromnym ognisku na plaży, paląc czarownicę, ze śpiewem na ustach! Szkoda, że u nas, na Ziemiach Odzyskanych, na wsi wesołej, wsi spokojnej, wszystkie radosne tradycje wymarły. Albo to ja miałam takie szczęście dorastać w miejscu, gdzie jedyną tradycją był festyn dożynkowy z występami Zespołu Pieśni i Tańca K.

Układanie drewna zajęło dwa dni i wymagało całego planu strategicznego.

Zdjęcie Laumy i Filipsa

A co Duńczycy pijają najchętniej w tę noc? Poza alkoholem oczywiście? Sok z kwiatów dzikiego bzu czyli hyldeblomst drik. Przeważnie taki sklepowy syrop mieszany z wodą, czasem ekologiczny sok butelkowany z Søbogaard.

A czasem domową lemoniadę taką jak moja.

Lemoniada z kwiatów dzikiego bzu

6-7 baldachimów dzikiego bzu
ok. 1L wody
3 łyżki syropu z agawy (lub trzcinowego cukru)
kilka plastrów cytryny lub limonki

Z baldachimów poodcinać gałązki, kwiaty wraz z cukrem i cytryną zalać wodą w dzbanku lub misce, odstawić na całą noc (lub cały dzień, zależy na kiedy lemoniada ma być gotowa). Odcedzić i pić schłodzoną (lub nie).




A teraz może padać... Mam nadzieję, że Krasnystaw przywita  nas słońcem, odliczam dni :)








Nieznana kuchnia świataOrganizator: Aniko

sobota, 16 czerwca 2012

Chleb z komosą na szklanki, jak na zakwasie.

Waga mi zwariowała. Nic nie pomogła zmiana baterii, cyferki skaczą jak szalone i nie chcą się zatrzymać. Czarna rozpacz, co ja zrobię bez wagi, jak ja upiekę chleb... Ale z drugiej strony, że niby ja się bez wagi nie obejdę? No to zobaczymy! Na pierwszy ogień poszedł taki zwykły drożdżowy na mące durum, całkowicie na oko.Trochę mąki, trochę wody, jeszcze trochę więcej mąki i odrobina wody. Trzeba jedynie kojarzyć, jaką konsystencję ciasto chlebowe powinno mieć. Czasem nawet nie trzeba nawet tyle, byłam świadkiem tego, że całkowity nowicjusz zrobił chleb całkowicie na oko i wyszedł wspaniale. Bo co to za filozofia, trochę mąki, wody, soli i drożdży. Ale za to trzeba mieć do tego serce.
Drugi chleb wyszedł na szklanki, i to jak wyszedł! To o nim będzie dzisiaj mowa. A trzeci chleb się właśnie studzi, ale już wiem, że ten będzie potrzebował trochę więcej pracy. Albo wagi po prostu. Powiem tylko, że szykuje się bezglutenowiec. Ale chyba będzie musiał poczekać do nowej wagi i nowego młynka. No i do nowego domu.
Za to chleb na szklanki wyszedł wyśmienicie! Znaczy się trochę koślawo i z trochę naderwanym dnem, bo zapomniałam, że nie należy ufać foremkom non-stick, przynajmniej nie w kwestii tak ciężkich chlebów. Także z rozpędu przelałam ciasto do foremki, a potem musiałam gotowy już chleb z niej wyrywać. Ale zapewniam, że nie miało to żadnego wpływu na smak tego chleba.




Chleb z komosą ryżową

2 szklanki (250ml) mąki durum (może być zwykła pszenna)
1 szklanka pełnoziarnistej mąki pszennej
1 szklanka pełnoziarnistej mąki żytniej
1 szklanka pełnoziarnistej mąki z komosy ryżowej (zmielona czerwona quinoa)
ok. 700 ml letniej wody (lepiej wlać trochę mniej i potem odrobinę dolać)
kulka drożdży o wielkości wiśni
łyżeczka soli
2 łyżki oliwy
2 łyżki czarnuszki
3 łyżki jogurtu z żywymi kulturami bakterii (alergicy pomijają)
2 łyżki octu jabłkowego (alergicy dodają 3 łyżki)

Wszystkie składniki oprócz oliwy wymieszać i wyrabiać dosyć długo. Ciasto nie będzie zbyt gładkie i nie przestanie się lepić ze wzgląd na dużą ilość otrębów w nim zawartych. Jednak powinny być zauważalne tworzące się pęcherzyki powietrza. Polać oliwą i jeszcze chwilę wyrabiać. Odstawić na ok. 30 min pod przykryciem. Następnie wypełnić ciastem foremkę  (do 3/4 wysokości).wysmarowaną olejem i opruszoną mąką z komosy. Obłożyć folią i schować na noc do lodówki. Moja foremka nie jest największa (24 cm na 14 cm), i w związku z tym zostało mi trochę ciasta. Przełożyłam je do  jeszcze mniejszej foremki, dałam wyrosnąć (ok. 1,5h) i piekłam z 30 minut. Temperatura zależy od piekarnika. Mój jest mały i nieszczelny, nastawiłam na 230 stopni, ale przypuszczam, że nie było w nim więcej niż 210 stopni. Ja zwykle sprawdzam, czy po wyciągnięciu z foremki wydaje głuchy odgłos postukany od dołu. jeżeli nie, to jeszcze dopiekam. Drugi chleb piekłam w tej samej temperaturze ok. 50 min.
Oba miały bardzo szczególny smak, to dzięki tej komosie właśnie. Uzależniający, można go na sucho, można tylko z masłem, można ze wszystkim. Nie czuć drożdży, dzięki dodatkowi jogurtu i octu jabłkowego zachowuje się bardziej jak chleb na zakwasie, nie kruszy się, zachowuje dłużej świeżość. Oba składniki zawierają kwas mlekowy, który to właśnie zwykle powstaje w czasie długiej fermentacji zakwasu. W tym wypadku jogurt i ocet przyspieszają fermentację mąki, co nadaje chlebowi właśnie tego 'zakwasowego' charakteru. Przynajmniej ja to tak rozumiem, ale z chemii nigdy nie byłam orłem, w zasadzie wręcz przeciwnie ;) A w Danii to zakwas robi się właśnie zwykle z użyciem jogurtu lub maślanki z żywymi kulturami bakterii, co znacznie skraca proces jego powstawania. Jeżeli ktoś woli bez jogurtu, to wystarczy zwiększyć ilość octu jabłkowego.
A jeżeli Wasze foremki również nie są największe, i nie chcecie piec podwójnie, to radziłabym zmniejszyć szklanki do takich 200ml, i wtedy dodać ok. 550 ml wody.


czwartek, 14 czerwca 2012

Burgery tofu i migawki z Chin

Przyznam szczerze, że z tofu to my się znamy tylko tak  na cześć. Przeważnie miałam okazję je kosztować przygotowane na papierowy sposób, który mi zupełnie podchodził. Sama też je przygotowałam kilka razy, ale tak bez przekonania. Aż pewnego dnia po prostu się w nim zakochałam. To było Chinach, w miasteczku Yuxi (niespełna 2 miliony mieszkańców), w prowincji Yunnan. W lokalnej restauracji, w której przeważnie się żywiliśmy, bo było to jedyne miejsce, w którym można było uniknąć niespodzianek - stało tam kilka lad zapakowanych świeżymi warzywami rybami i mięsiwami, na które się po prostu wskazywało palcem, a kucharz przygotowywał je z miejsca, zwykle na woku. I właśnie w tym miejscu zakochałam się w tofu. Ale niestety nie mam pojęcia, na czym polegał sekret tamtego smaku. Szerokie paski tofu były przekładane jak faworki i lekko podsmażane. I smakowały jak niebo w gębie, jadałam je przynajmniej raz dziennie. Nigdy potem nie jadłam już tak pysznego tofu. Jeżeli kiedyś wrócę do Chin, to właśnie dla tego smaku.
Tymczasem skusiłam się jeszcze raz na samodzielne eksperymenty z tofu. Właściwie to nie samodzielne, bo przepis wzięłam z bloga Ayurweda w kuchni. Przepis na tofu-burgery, który się już zadomowił w mojej kuchni. Nie miałam kilku przypraw, więc postanowiłam je przygotować według Pięciu Przemian, także podaję przepis z moimi zmianami.



Tofu - burgery

1 opakowanie tofu (moje miało 350g, ale z mniejszego też wyjdzie)
1 cebula
1 marchewka
2-3 łyżki prażonego słonecznika
szczypta kminu rzymskiego
szczypta zmielonej czarnuszki
łyżeczka curry
łyżeczka octu jabłkowego
łyżka sosu sojowego
sól do smaku
2 szczypty kurkumy
kilka liści posiekanej kolendry
oliwa
otręby orkiszowe

Na patelni rozgrzać olej (słodki), dodać cebulę (ostry), kmin (os.), czarnuszkę (os.) i curry (os.). Smażyć pod przykryciem aż cebula zmięknie. Dodać sos sojowy (słony), wymieszać i dolać ocet jabłkowy (kwaśny), również wymieszać. Po chwili dodać kurkumę (gorzki), i chwilę smażyć. Następnie ściągnąć z ognia i dodać startą marchewkę (słodki), prażony słonecznik (słodki) i rozdrobnione tofu (słodki). Porządnie wymieszać, do smaku dodać kolendrę (ostry). Posolić do smaku (słony). Formować niewielkie placki i obtaczać w otrębach orkiszowych (kwaśny), smażyć na niewielkim ogniu. Podawać z ulubionym sosem pomidorowym, bulgurem z roszponką i rzodkiewką, oraz obgotowanymi szparagami.
Uwagi: użyłam silken tofu, ale przypuszczam, że jakieś inne, bardziej zwarte mogłoby być lepsze. Musiałam formować dosyć małe burgery, żeby się nie rozwalały w trakcie smażenia (jeszcze mniejsze niż te na zdjęciu, te tylko cudem ocalały).

A skoro już jestem w temacie Chin, to kilka wspomnień kulinarnych ;)

Moje ulubione zdjęcie, z ulicznego targu w Pekinie. Trochę dziwnie złapałam ostrość, ale i tak je lubię.



Truskawki sprzedawane gdzieś na ulicy w Yuxi

Wejście na targowisko w Yuxi


Żałuję, że kiedyś byłam dosyć nieśmiała jeśli chodziło o nieznane smaki.


Surowa suszona?




Butelki. Dużo butelek. Tylko proszę nie pytać na co. bo nie mam pojęcia.


Jajka na twardo.

To już nie Yuxi. Ale nikt nie pamięta gdzie to było. W tych blaszanych naczyniach paruje się dumplingi (pierogi).

I jeszcze w bardzo kiepskiej jakości ciekawostka z restauracji, do której byliśmy zaproszeni na wykład o kuchni chińskiej. Nasza nauczycielka Wang Jing opowiadała nam o właściwościach termicznych pokarmów, tylko tyle teraz pamiętam. To bylo moje pierwsze zetknięcie z Kuchnią Pięciu Przemian, choc wtedy nie miałam o tym pojęcia. Minęło wiele lat do czasu, gdy się sama zainteresowałam tą tematyką.



środa, 13 czerwca 2012

Truskawka z różą


To miał być zwykły smoothie truskawkowy z miętą. Ale postanowiłam go urozmaicić różanym syropem. A w blasku nagłego olśnienia zbiegłam na dół po świeże różane płatki. Lubię takie olśnienia.


Smoothie truskawkowy z różą
(2 małe porcje)

ok. 500ml truskawek
1 dojrzały banan
pół szklanki mleka roślinnego( lub naturalnego jogurtu)
2 łyżki syropu różanego
ok. 10 płatków róży (po oberwaniu gorzkich części)
łyżka oleju lnianego
kilka listków świeżej mięty

Wszystkie składniki razem zblendować i delektować się smakiem. Jeśli ktoś nie przepada, z mięty można zrezygnować, ale wcale nie przeszkadzała smakowo.







wtorek, 5 czerwca 2012

Fulvar, Ola Watana Ana Batatya Chi Bhaji...

... czyli kalafior z groszkiem i ziemniakami po indyjsku. A dokładniej po maharasztrańsku, bo z tego stanu owa potrawa pochodzi. A właściwie ten przepis, bo podobne dania gotuje się również w innych częściach Indii (pendżabskie Aloo Gobi). W Maharasztrze nigdy nie byłam, a Bombaj zarówno mnie nęci jak i odstrasza. W mojej głowie urósł do wielkości jakiegoś sztucznego nowoczesnego stwora, więc na pewno nie byłoby  to miejsce dla mnie. Choć po lekturze "Shantaram" oczywiście zapragnęłam się tam znaleźć, choćby na chwilę, żeby zobaczyć na własne oczy. To naprawdę magiczna książka, nawet mój Dziadek ją przeczytał i spodobała mu się bardzo. Bo to magia rzeczy małych, codzienności jest tym, co urzeka w Indiach najbardziej, nie pałace maharadży czy latające dywany.
Przepis pochodzi z książki Madhur Jaffrey "A taste of India", o której już kiedyś wspominałam. Jest bardzo prosty, nawet się złożyło, że miałam wszystkie składniki w kuchni, łącznie z kokosem, którego miałam po raz pierwszy. No właściwie prawie wszystkie, poza przyprawą zwaną asafetydą, co po polsku nazywa się zapaliczką śmierdzącą, czarcim łajnem lub smrodzieńcem. No i jakoś wcale nie żałuję, że jej nie miałam ;) Asfetyda ma ponoć cebulowy zapach, zapewne stąd to polskie nazewnictwo. Dodaje się jej do potraw ciężkostrawnych (warzyw strączkowych), zapobiega wzdęciom. Postanowiłam zastąpić ją kuminem (kminem rzymskim), który pobudza soki trawienne, a który jest bardziej typową przyprawą dodawaną do Aloo Gobi. Pamiętam, że w naszym domu w Dżajpurze dodawano za dużo kuminu do tego dania, dlatego użyłam go bardzo skromnie. Ale jeżeli ktoś lubi, to jak najbardziej proszę odważnie sypnąć.   Proporcje zarówno warzyw jak i przypraw podaję za oryginalnym przepisem, choć sama sypałam wszystko na oko, w dużo pomniejszonych ilościach, bo ja tylko trochę pikantnie lubię. I było w sam raz, było czuć warzywa, nie tylko przyprawy :)



Fulvar, Ola Watana Ana Batatya Chi Bhaj

350g kalafiora rozdrobnionego na różyczki
ok. 230 g młodych ziemniaków pokrojonych w kostkę, nieobieranych
60 ml oliwy (dałam dużo mniej)
1/8 łyżeczki sproszkowanej asfetydy (dałam szczyptę kuminu)
1 łyżeczka czarnej gorczycy
8-10 listków curry (suszone lub świeże)
ok. 125g (szklanka) wyłuskanego świeżego groszku
2 świeże zielone papryczki chilli, drobno posiekane (dałam kawałek suszonej)
1/4 łyżeczki kurkumy (a tutaj dałam więcej, całą łyżeczkę)
3/4 łyżeczki soli
1/2 łyżeczki cukru (pominęłam)
2 łyżeczki posiekanego świeżego kokosa (utarłam i dodałam więcej)
2 łyżeczki posiekanej świeżej kolendry


Podgrzej olej w głębokiej patelni na średnim ogniu. Dodaj asfetydę (kumin), a następnie gorczycę. Gdy ziarenka gorczycy zaczną podskakiwać, dodaj liście curry, wymieszaj. teraz wsyp ziemniaki, kalafior i groszek, chilli, kurkumę, sól i cukier. Mieszaj przez dwie minuty, a następnie dodaj ok. 50 ml wody. Gdy tylko woda zacznie wrzeć, przykryj patelnie i zmniejsz ogień. Gotuj przez 10-15 min lub do miękkości ziemniaków (powinny być naprawdę drobno pokrojone, jak do zupy, bo inaczej kalafior się szybko rozgotuje). Podaj posypane kokosem i kolendrą. W Indiach takie danie serwuje się np. z ryżem lub chapathi, ale jak dla mnie jest to całkiem niezły samodzielny posiłek. Osobiście nie przepadam za ziemniakami, także minimalizuję ich ilość, za to dodaję więcej kalafiora. Można też odwrotnie, wtedy danie jest bardziej sycące.

A wracając do Bombaju, jeszcze coś kojarzy mi się z tym miastem. Jest to zespół, a raczej duo Shaa'ir & Func, które właśnie stamtąd pochodzi, przynajmniej częściowo (Monica pochodzi z Ameryki, ale wróciła do korzeni). Miałyśmy okazję razem z Akvile być na ich koncercie w Dżajpurze. Nie wiedziałyśmy czego oczekiwać wybierając się na ten koncert, a zobaczyłyśmy coś, co przeszło nasze najśmielsze oczekiwania.








Nie będę nawet próbować opisać tej muzyki, to trzeba usłyszeć:



Przy okazji natknęłam się na inny muzyczny projekt muzyczny, okazało się, że dwóch panów z teledysku wygląda również znajomo :)


Tak mnie tknęło, żeby sprawdzić wszystkie zdjęcia z tego koncertu, ale to nie byli ci panowie, o których od razu pomyślałam:


za to byli ci dwaj:





Tak, tak. Indie mają wiele twarzy. Co prawda większość swojego czasu w tym kraju spędziłam w slumsach, cieszę się, że miałam również zobaczyć odrobinę tego, co znajduje się po drugiej stronie.

Kuchnia Kriszny Organizator: Aniko

Gâteau Marcel

W grudniu zapowiadałam przepis na ten czekoladowy cud, ale w grudniu mi to nie wyszło. Grudzień w ogóle był raczej do niczego. Kończeni...