środa, 31 października 2012

Pečárka...



... czyli 'peczarka', ale wcale nie grzyb, tylko dynia. A właściwie  tekvica pečárka, ze słowackiego dynia - pieczarka. Nazwa pochodzi od sposobu przyrządzania tej dyni, po prostu najlepiej smakuje pieczona. Jest to słowacka, stara odmiana dyni, o mięsistym miąższu. Piecze się ją poćwiartowaną na półksiężyce, lub faszerowaną. W zeszłym roku upiekłam też z nią tartę  i muszę przyznać, że takiego jej użycia nie polecam ;) Nasiona dyni Mama dostała od Birgitki, znajomej działającej w niemieckim Stowarzyszeniu na Rzecz Zachowania Różnorodności Upraw - Verein zur Erhaltung der Nutzpflanzenvielfalt e. V. Czasami żałuję, że nigdy nie uczyłam się niemieckiego, bo strona stowarzyszenia przedstawia się interesująco. I niestety nie namówię D. na tłumaczenie ;)
 W marcu przywiozłam z Bystrzycy ostatnią zeszłoroczną peczarkę, i po rozkrojeniu okazało się, że nasiona już kiełkowały. Zachowałam kilka i pozwoliłam im rosnąć, wyhodowałam na parapecie trzy roślinki. Jedną podarowałam na ogródek znajomym, drugą przesadziłam do szkolnego ogródka, trzecią trzymałam w doniczce. Na czas wyjazdu wakacyjnego wyniosłam ją do szkolnego ogródka, jednak po powrocie okazało się, że obu dyniom coś się przydarzyło. Następnie przeprowadziłam się do domu znajomych, którym wcześniej podarowałam jedną z roślinek. Dynia rosła pięknie, miała mnóstwo zawiązanych owoców, jednak ślimaki atakowały z każdej strony. Udało mi się uratować tylko jedną sztukę, która niestety przedwcześnie przestała rosnąć. Ale nasiona mam, może cudem coś z nich wyrośnie w przyszłym roku. 


Przepisu na faszerowaną dynię nie będzie, bo w zasadzie nie miałam zamiaru o niej wspominać - byłam bardzo niezadowolona ze zdjęć, dowód na załączonym obrazku. Ale wygrał motyw edukayjny ;) I jeszcze fakt, że dzisiaj mamy ostatni dzień Festiwalu Dyni, do którego chciałabym dołączyć. Cudownych przepisów na dynię wszędzie mnóstwo, jednak zauważyłam, że faszerowana dynia nie jest zbyt rozpowszechniona. 

Dokładnego przepisu nie zapisałam, zresztą do wypełnienia dyni można użyć ulubionego farszu, takiego samego jak do gołąbków czy faszerowanej papryki. Przyda się jednak jakiś sos, dynia nieco przypomina suchością gotowanego ziemniaka. Swoją dynię napakowałam ryżem z soczewicą Le Puy, papryką i smażoną cebulką. Piekłam 40-50 minut w 180 stopniach (czas pieczenia zależy od wielkości dyni, moja była mała). Polecam!


Wspomnienie bystrzyckiej kolekcji


wtorek, 30 października 2012

Koktajl z jarmużem.

Po tym niecnym weekendowym obżarstwie przyda się coś na uspokojenie żołądka i sumienia. Tym bardziej, że zaczęły się nocne przymrozki i trzeba ratować sałatę z ogródka. Ku niezmiernej uciesze własnej natknęłam się na targu na jarmuż, i dumnie wracałam z tą zieloną gałęzią w ramionach do domu.
Ilościowo podaję wszystko jedynie orientacyjnie, również składnikowo można do takiego koktajlu wrzucić to, co akurat znajduje się pod ręką.



Zielony koktajl

2-3 garści sałaty (u mnie miks rukoli i 2 jasno-zielonych sałat)
1 liść jarmużu (bez łodygi)
kilka listków mięty
1 szklanka soku jabłkowego (najlepiej domowego)
łyżka oleju lnianego lub siemienia lnianego
1 banan (opcjonalnie)
2 łyżki soku z cytryny
woda - do uzyskania potrzebnej konsystencji

Kilka małych jabłek wrzuciłam do sokowirówki i otrzymałam ok. szklankę soku. Ogólnie nie polecam sokowirówek, lepsza byłaby jakaś ślimakowa wyciskarka do owoców, ale z braku laku dobre i to. Można też po prostu użyć naturalnego soku jabłkowego, najlepiej ekologicznego.
Wszystkie składniki oprócz wody zblendować razem, w miarę potrzeby można dodać trochę wody.

Co do samego jarmużu, to mam nadzieję, że nikogo nie trzeba przekonywać o doskonałości tego warzywa. Zawiera mnóstwo cennych składników, takich jak przeciwutleniacze,  witamina K i C, wapń, żelazo i kwas foliowy, dla wymieniania kilku. Posiada właściwości przeciwzapalne i przeciwnowotworowe.*

Mimo tego, że jest bardzo łatwy w uprawie, jest ciągle warzywem niedocenionym. Lub może po prostu zapomnianym. Pamiętam, że Mama kiedyś uprawiała jarmuż w ogródku. Jednak poza podskubywaniem go prosto z grządek niewiele więcej kojarzę. Teraz rośnie w moim ogródku, jednak był wysiany dopiero w lipcu, po przeprowadzce, więc jest jeszcze dosyć mały. Na szczęście mróz mu nie straszny, więc mam nadzieję, że podrośnie przed wyprowadzką :)


*http://pl.wikipedia.org/wiki/Jarmu%C5%BC

poniedziałek, 29 października 2012

Aksamitna zupa kalafiorowo-fasolowa

To był weekend pełen rozpusty żywieniowej. Teraz chyba jedynie post mógłby nas uratować, ale ten raczej nie wchodzi w grę. Zostało tyle jedzenia, że co najmniej przez tydzień nie musiałabym gotować. Co prawda większość jedzenia to mięso, więc D. sam będzie musiał sobie z nim poradzić, ale on raczej nie narzeka. I starczy mu do świąt. Gdybym mogła żywić się jedynie słodyczami, porzuciłabym gotowanie na jakiś czas. Bo tych również mamy spory zapas. A ja mam tak, że kiedy nic słodkiego nie ma na wyciągnięcie ręki to nie muszę, nie tęsknię, mogłoby ich nie być. Wyjątkiem jest jakieś własne ciasto raz na tydzień. Ale teraz gdzie nie spojrzę, wszędzie słodycze, i to jeszcze sklepowe. I co tu robić? Ja nie wiem, nie potrafię, jeszcze nie teraz. Jeśli ich nie będę jeść, to D. zje je wszystkie i na pewno się pochoruje. Dlatego lepiej wszystko podzielić na dwoje ;)
D. miał 30-te urodziny, na weekend przyjechali jego rodzice i brat, oczywiście nie z pustymi rękoma. I stąd te zapasy. A ja mam szczerą nadzieję, że duńskie dzieci chodzą po słodycze w Haloween, byłaby okazja pozbyć się chociaż części ciastek ;) Zobaczymy.



A dzisiaj pora na pyszną zupę, jeszcze sprzed weekendu. Cudownie kremową i białą (u nas śniegu brak). Z pomysłu Sary Britton z My New Roots, znalezioną w gościnnym wpisie na Green Kitchen Stories. Naprawdę fenomenalne połączenie.

White Velvet Soup
(według Sary Britton)

1  kalafior (u mnie średni)
2 średnie cebule
1 główka czosnku (u mnie trochę mniej)
3 szklanki ugotowanej fasoli Lima (u mnie Piękny Jaś)
2 szklanki wody
2 szklanki bulionu warzywnego
sok z jednej cytryny (u mnie dużo mniej)
oliwa z oliwek (u mnie rzepakowy nierafiniowany)
sól morska 

Fasolę namoczyć na noc i następnie ugotować z liściem laurowym i płaską łyżeczką sody oczyszczonej (przyśpiesza gotowanie). Wodę odlać i przepłukać fasolę.
Piekarnik nagrzać do 200 stopni C.
Kalafiora podzielić na mniejsze różyczki, dokładnie umyć i wyłożyć na blaszkę pokrytą papierem do pieczenia. Dodać obrane ząbki czosnku i ćwiartki cebuli, polać lekko olejem i posypać solą. Piec ok 30-40 min. lub do czasu, aż warzywa są widocznie przypieczone. Przełożyć do garnka, zalać gorącym bulionem i/lub wodą, zmiksować. Lub zalać wodą i doprowadzić do wrzenia, zblendować (ja tak zrobiłam). Posolić do smaku. Można polać mieszanką oliwy z wędzoną papryką, ja podałam z natka pietruszki. Jeżeli po zblendowaniu zupa jest zbyt gęsta, dodajemy odrobinę wody. Ponoć można też użyć fasoli z puszki (w ilości dwóch puszek), ale smakowo lepiej wychodzi ze świeżo gotowanej fasoli, czemu się wcale nie dziwię ;)




piątek, 26 października 2012

Dobry dzień

Ostatnia sobota była pięknym dniem. Mam nadzieję, że jeszcze nie ostatnim w tym roku. Dzień wczorajszy też byl piękny, D. stwierdził, że nawet perfekcyjny. A ja się raduję, że choc trochę mogłam się do tego przyczynić. W końcu 30 lat kończy się tylko raz w życiu. Zaprosiłam kilkoro przyjaciół na kolację - niespodziankę, było miło, kameralnie i wspominaliśmy jeszcze nie takie stare czasy. D. dostał 4 tysiące puzzli, a Dortmund wygrał z Madrytem. Wszyscy zachwycali się jedzeniem, choć wedlug mnie było po prostu smaczne ;) Jeden piękny dzień zamienię na drugi.




















sobota, 20 października 2012

Kapuściany quiche z wędzonym serem kozim.

Serowa piwnica w Bystrzycy

Zazwyczaj, gdy czytam o zachwytach nad serami zagrodowymi, a w szczególności serami kozimi, wzdycham sobie głęboko. A dlaczego? Bo kiedy ja dorastałam, nie było takiego pojęcia jak sery zagrodowe, a z serów czy mleka koziego (prawie) wszyscy się śmiali. A moi rodzice właśnie wtedy przerzucili się na hodowlę kóz i zostali serowarami. Tylko w wioskowej mentalności było to zjawiskiem nie do przyjęcia, bo kozy to zwierzęta niższej rangi. Więc nie dość, że 'kocia wiara', to jeszcze 'kozie bobki'. Trochę czasu upłynęło zanim przestałam wracać do domu ze łzami w oczach, bo ktoś coś za mną krzyknął. Jednak już w liceum zaczął to być raczej powód do dumy, że to właśnie moi Rodzice sami nauczyli się robić sery, które wszystkim bardzo smakują. Teraz wiem, że byli jednymi z pierwszych producentów ekologicznych serów zagrodowych w Polsce, i przez długi czas jedynymi w regionie lubuskim. I robią naprawdę pyszne sery. Tak, jestem z nich dumna. I tylko od czasu do czasu sobie wzdycham, bo tak.
Wszystko zaczęło się od wędzonego sera, który Tata wymyślił i przez długie lata był rodzinnym serem 'firmowym'.
Kawałek owego sera właśnie miałam w zamrażarce (zwykle nie mrożę jedzenia, ale kiedy trzeba, wolę zamrozić niż zmarnować), gdy mieli się pojawić goście. Postanowiłam zrobić jedno z, według mnie, popisowych dań Mamy. Quiche z kapustą i cebulą, z wędzonym serem. Niestety goście odwołali przybycie w ostatniej chwili, ale wcale nie było nam aż tak przykro, pysznej zapiekanki było więcej dla nas!
 Mama robi spód z użyciem twarogu, ja z jego braku postanowiłam zrobić własny. Farsz też jest po mojemu, posortowany wg Pięciu Przemian. Właściwie to można dodać jeszcze więcej cebuli, bo to właśnie o połączenie kapusty z cebulą chodzi, jednak ja akurat nie miałam więcej.




Quiche z kapustą i serem kozim
(4 porcje obiadowe)

spód:

100g zmielonych płatków owsianych
100g razowej mąki pszennej
50g białej mąki pszennej
150g zimnego masła (u mnie solonego)
1 jajko
mniejsza lub większa szczypta soli.

Wszystkie składniki zagnieść na ciasto, w razie potrzeby dodać łyżkę zimnej wody. Ja wszystko wrzuciłam do malaksera. Ciastem wykleić dużą formę wyłożoną papierem do pieczenia (moja ma 30cm średnicy). Ponakłuwać widelcem po całej powierzchni i włożyć do lodówki na ok. 20 min. Piekarnik rozgrzać do 190 stopni C i następnie podpiec w nim spód ok. 15-20 minut.

farsz:

pół główki średniej kapusty
3 średnie cebule (może być więcej)
kilka gałązek świeżego tymianku
szczypta kminu indyjskiego
2 łyżki octu jabłkowego
2 szczypty kurkumy
sól i pieprz
łyżka masła
2 łyżki oleju słonecznikowego

oraz:
2 jajka
wędzony ser kozi w ilości dowolnej ;)

Cebulę pokroić w piórka i usmażyć do małym ogniu do czasu aż zmięknie. Odstawić.
Kapustę poszatkować, w garnku rozpuścić masło i dodać kapustę oraz szczyptę kminu. Dodać ok. 100 ml zimnej wody, ocet i tymianek wraz z kurkumą. Pogotować ok. 10 min bez przykrycia, dodać olej i dusić pod przykryciem do miękkości. Następnie wymieszać z cebulą, przyprawić pieprzem i solą. Przełożyć do formy, na wierzch wylać rozmącone jajka i przykryć warstwą sera. Piec ok. 30 min w 190 stopniach C, pod koniec pieczenia można włączyć opcję grilla, by ładnie przyrumienić ser.





wtorek, 16 października 2012

Ezekiel Bread.



Dzisiaj Międzynarodowy Dzień Chleba. Dobra okazja, by upiec swój pierwszy chleb, do czego i ja chciałabym serdecznie zaprosić tych, którzy jeszcze nie spróbowali. To niby nic trudnego, ale satysfakcja jest ogromna gdy z piekarnika roznosi się naprawdę smakowity zapach. A potem stukanie gorącego chlebka od spodu, i wyczekiwanie głuchego odgłosu. I wreszcie, po odkrojeniu piętki, gryz po gryzie poznaje się prawdziwy smak tego jednego, niepowtarzalnego bochenka. Może jeszcze lekko ciepłego, bez żadnych dodatków, bez masła nawet, bo jest tak dobry, że pierwszym kęsom już niczego nie brakuje. Naprawdę zachęcam.

Dzisiejszy chleb nie jest chlebem przypadkowym. Nie jest to chleb piękny ani nawet mięciutki, nie ma chrupiącej skórki. Jest za to całkiem ciężki, i dosyć mocno zbity. Ma również twardą, nieprzyjazną skórkę. Zdecydowanie nie jest to ten na rozpoczęcie swojej przygody z wypiekiem chleba. Dlaczego więc zdecydowałam się właśnie na niego?
Ponieważ jest to chleb iście biblijny, z przepisu z Biblii wyciągniętego. Sami sprawdźcie, Księga Ezechiela 4:9 "Przetoż nabierz sobie pszenicy, i jęczmienia, i bobu, i soczewicy, i prosa, i wiki, a włóż to do jednego naczynia, i uczyń sobie z tego pokarm, według liczby dni, których leżeć będziesz na boku swym, to jest, przez trzysta i dziewięćdziesiąt dni jeść go będziesz." (źródło)
Jest to jeden z najstarszych udokumentowanych przepisów na chleb. Pomysł na niego wzięłam od Sary Britton, która co prawda guru od wypieku chleba nie jest, ale liczy się zangażowanie i pomysł. Ona również zauważyła, że jest to chleb niezwykły, ponieważ połączenie ziaren zbóż ze strączkowymi jest połączeniem idealnym. W ten sposób zapewniamy swojemu organizmowi kompletne białko, o które trudno w produktach roślinnych (występuje jedynie w soi, quinoi, nasionach konopii i spirulinie). Dlatego tak ważne jest dla wegan i wegetarian właściwe łączenie produktów białkowych w przygotowywaniu posiłków. By otrzymać pełnowartościowe białko powinniśmy łączyć ze sobą strączkowe z ryżem, kukurydzą, zbożami lub orzechami. To o tym, w dużym skrócie mozna dowiedzieć się z posta na My New Roots



Chleb próbowałam przygotować według przepisu Sary, ale bardzo szybko musiałam zmienić zamiar, bo nie wyszło mi mielenie mąki w malaskerze. Aha, jeszcze same składniki na ten chleb nieco się różnią w polskim i angielskim przekładzie Biblii, stąd u mnie brak bobu.



                     Chleb Ezechiela 

World Bread Day 2012 - 7th edition! Bake loaf of bread on October 16 and blog about it!
2 szklanki ziaren pszenicy (użyłam pęczaku) 
1 szklanka ziaren orkiszu 
pół szklanki ziaren jęczmienia (użyłam ziaren żyta, ale 
można użyć kaszy jęczmiennej)pół szklanki prosa (kaszy jaglanej) 
ćwierć szklanki zielonej soczewicy 
2 łyżki czerwonej fasoli 
2 łyżki fasoli pinto (użyłam brązowej fasoli) 
2 łyżki białej fasoli (użyłam 2 łyżek soczewicy Le Puy) 
20 dag drożdży 
1,5 łyżeczki soli himalajskiej 
ok. pół szklanki białej mąki 
2 łyżki wody 
łyżeczka cukru 


Wszystkie ziarna i fasole zalałam zimną wodą i zostawiłam na noc. Rano odcedziłam, przepłukałam pod bieżącą wodą i umieściłam w malaskerze, zblendowałam na w miarę jednolitą masę. Drożdże rozpuściłam w wodzie i cukrze, dodałam do masy chlebowej razem z solą i wyrobiłam. Ciasto jest raczej gęste i bardzo klejące. Odstawiłam na ok. 1,5-2 godziny w temperaturze pokojowej. Po tym czasie ciasto lekko zmieniło konsystencję, było bardziej spójne. By uniknąć takiego całkowitego gniota dodałam białą mąkę i wyrabiałam ręcznie ok. 10 min. Ciasto podzieliłam na trzy wałki i uplotłam z nich coś podobnego do warkocza, ale na wszelki wypadek umieściłam to-to w keksówce. Foremkę okleiłam folią spożywczą i zostawiłam na noc w pokojowej temperaturze. Rano nagrzałam piekarnik do 230 stopni C i włożyłam do niego chleb na ok. 40-45 minut. Po 20 minutach temperaturę zmniejszyłam do 210 stopni C i kiedy popukany od spodu chleb wydawał głuchy odgłos, wyciągnęłam go i studziłam na kratce.

Trochę się obawiałam smaku surowej fasoli, ale okazało się, że wszystko upiekło elegancko i smak ten zaniknął, choć specyficzny lekki posmak pozostał. Ziarna zbóż nie zblendowały się zupełnie, co daje chlebowi ciekawej tekstury po przekrojeniu. Ogólnie chleb wyszedł lepiej niż przypuszczałam, bo przyznam, że lekkie obawy miałam. Ale polecam dla tych, którzy są żądni nowych wyzwań i nie boją się cegłowatych bochenków ;) Aha, ponoć w czasach biblijnych wypiekało się chleb w kształcie warkoczy.



(Właśnie dzisiaj sobie nucę.)

Moja piosnka II
Cyprian kamil Norwid

*
Do kraju tego, gdzie winą jest dużą
Popsować gniazdo na gruszy bocianie,
Bo wszystkim służą…
Tęskno mi, Panie…

*
Do kraju tego, gdzie pierwsze ukłony
Są, jak odwieczne Chrystusa wyznanie,
„Bądź pochwalony!”
Tęskno mi, Panie…

*
Tęskno mi jeszcze i do rzeczy innej,
Której już nie wiem, gdzie leży mieszkanie,
Równie niewinnej…
Tęskno mi, Panie…

*
Do bez-tęsknoty i do bez-myślenia,
Do tych, co mają tak za tak – nie za nie,
Bez światło-cienia…
Tęskno mi, Panie…

*
Tęskno mi owdzie, gdzie któż o mnie stoi?
I tak być musi, choć się tak nie stanie
Przyjaźni mojéj…
Tęskno mi, Panie…


poniedziałek, 15 października 2012

Do smarowania, wcale nie masłopodobne.


Na samym wstępie napiszę, że jest to smarowidło dla zahartowanych zjadaczy roślin. D. pokręcił nosem na odległość, a ja sama nie byłam zupełnie przekonana do połączenia składników. Jednak owo połączenia daje wspaniałe pole do popisu na poszukiwanie tego najbardziej pasującego smaku. I dlatego postanowiłam zamieścić ten przepis, głównie dla inspiracji. Pochodzi on z bloga Earthsprout, a w oryginale Elenore używa wędzonej papryki. Ja nie mam pojęcia jak ta papryka smakuje i trochę trudno mi to sobie wyobrazić. Użyłam zwykłej słodkiej papryki, może z tego powodu czegoś mi brakowało w moim smarowidle? Lub być może dodałam do niego zbyt wiele?

Smarowidło z awokado i komosy

1 duże miękkie awokado
100 ml wykiełkowanej komosy ryżowej (u mnie mix białej i brązowej)
8 suszonych pomidorów
2 łyżki wody z suszonych pomidorów
pół łyżeczki wędzonej papryki (użyłam zwykłej)
(ja dodałam również łyżeczkę soku z cytryny i ząbek czosnku)

Najpierw kiełkujemy ziarna quinoa. Zalewamy je na noc zimną wodą, rano odcedzamy i płuczemy na sitku pod bieżącą wodą. Płuczemy 2-3 razy dziennie przez 2 (ja płukałam przez 3) dni. Można przechowywać w lodówce przez dwie doby i uzywać do innych potraw.

Gdy już mamy kiełki, suszone pomidory zalewamy wrzątkiem i namaczamy by zmiękły, co najmniej przez godzinę. Następnie miąższ z awokado, pomidory z odrobiną wody i paprykę blendujemy na gładko. Dodajemy kiełki i mieszamy. Elenore twierdzi, że najlepiej spożyć w ciągu dwóch dni, mnie najbardziej smakowało pierwszego dnia.

Zkiełkowana 3-dniowa quinoa

Kiełkuj kiełka!Organizator: vegan_monkey




Organizator: vegan_monkey

niedziela, 14 października 2012

Uproszczona Tarte Tatin.

















Co prawda za oknem znowu dżdży, jednak ogień w kominku pozwala mi o tym na chwilę nie myśleć. Na szczęście zdążyłam nazbierać jabłek, jeszcze w słońcu, więc dzisiaj nie ma nawet potrzeby wychodzić. Od przeszło roku mam dwa ulubione ciasta z jabłkami, które chyba nigdy mi się nie znudzą, i które zwykle zauroczają tych, którzy skosztują kawałek. Jedno to takie z waniliowym kremem, które jest naprawdę szalone i które my jemy dzisiaj. Przepis na nie znalazłam u Patrycji i naprawdę polecam. Zwykle preferuję proste wypieki i nie bawię się w kremy ani żadne takie, ale ta szarlotka jest wyjątkiem.

 Jeżeli jednak mamy ochotę na coś efektownego a nie mamy zbyt wiele czasu czy też umiejętności, to polecam tartę Tatin. I to jej uproszczoną wersję. Robiłam klasyczną wersję kilka razy, razem z wkładaniem patelni do piekarnika, więc nie jest to aż takie trudne, skoro nawet mnie się udało. Ale nie zawsze mamy patelnię z metalową rączką pod ręką, lub też piekarnik, do którego patelnia się zmieści. Właśnie na takie okazje jest to ciasto idealne. I wcale nie trzeba się bać robienia karmelu, choć ja sama się tego bardzo długo bałam. Po pierwszej próbie okazało się, że nie taki wilk straszny:) Jeżeli chodzi o spód ciasta, to może być on zarówno z własnoręcznie przygotowanego ciasta kruchego, jak i ze sklepowego francuskiego. Ja zwykle wybieram tę drugą opcję, bo zawsze miewam problemy z rozwałkowaniem kruchego ciasta ;)
Swoją pierwszą Tarte Tatin robiłam z przepisu Jamiego i od wtedy pokochałam połączenie jabłek z wanilią. Osobiście uważam, że sekret tej naprawdę wybornej tarty tkwi w kwaśnych jabłkach. Jeżeli nasze są akurat słodkie, lub co gorsza mdłe, wystarczy porządnie je skropić sokiem z cytryny, który nada im wyrazistego charakteru.



Tarte Tatin
(inspirowana przepisem J. Olivera)

ok.10 średnich jabłek 
ok. 150g cukru trzcinowego eko
ok. 75g masła
1 laska wanilii
opakowanie ciasta francuskiego
prostokątna blaszka o wymiarach podobnych do ciasta franc.

 Ciasto francuskie (wraz z papierem) włóż do blaszki, jeżeli jest taka potrzeba - lekko pozaginaj krawędzie ciasta, by uformowały boki. Ciasto ponakłuwaj widelcem na całej powierzchni i włóż do piekarnika nagrzanego do 190 stopni C na 10 - 15 min lub do lekkiego przyrumienienia. Jabłka obierz i wydrąż z nich środki, przetnij horyzontalnie na pół.
 Rozgrzej patelnię na średnim ogniu, dodaj cukier, wydłubane ziarenka i laskę wanilii. Gdy cukier zacznie się topić i powstanie karmel, bardzo uważnie dodajemy jabłka i próbujemy je nim otoczyć. Dodajemy masło i mieszamy, aż się rozpuści. Karmel z masłem powinny stworzyć sos, w którym smażymy jabłka do momentu aż zmiękną i zaczną lekko brązowieć, ok. 5-10 min. Następnie przekładamy jabłka na podpieczony spód z ciasta francuskiego, polewamy pozostałym sosem i dorzucamy na wierzch laskę wanilii.. Najlepiej, jeżeli wszystkie jabłka są odwrócone przeciętą stroną do góry. Wkładamy do piekarnika na ok. 20 min lub do czasu, aż brzegi ciasta ładnie się zarumienią. 
Pyszna na ciepło lub na zimno, z lodami waniliowymi lub bez. Jamie używa również calvadosu do sosu karmelowego, próbowałam z innymi alkoholami i też było ciekawie, ale nie jest to według mnie element konieczny.


piątek, 12 października 2012

Jesiennie

Co prawda jedynie telefonicznie, ale jak dla mnie to mimo wszystko całkiem urokliwie. Okazuje się, że duńska jesień też potrafi czarować, co prawda jedynie całe dwa dni pomiędzy deszczem. Chwilo słońa trwaj.





A poza tym, zainaugurowaliśmy sezon na puzzle. Tą oto piękną układanką o tysiącu części, która zajęła nam dwa wieczory. Piszę nam, bo tym razem nie poddałam się po 15 minutach i dzielnie ułożyłam kilka mniejszych elementów. Ledwie zdążyłam zrobić zdjęcie, a już puzzle wylądowały z powrotem w pudełku. Nie pojmuję tego, naprawdę. Ale puzzle to znak, że zima czai się za zakrętem.



Na drugi ogień poszły żyrafy, i mimo tego, że to zaledwie kolejny tysiąc, poddałam się po ułożeniu brzegów. Jak dla mnie te jednostajne kolory to opcja dla zaawansowanych układaczy, chociaż D. stwierdził, że było łatwiej, niż mu się na początku wydawało.


środa, 10 października 2012

W moim ogrodzie

Nie miałam jeszcze okazji pokazać naszego ogrodu, w którego weszliśmy radosne użytkowanie. Chyba w końcu przyszedł na to czas, zanim zaczarowany ogród zostanie tylko wspomnieniem. Zdjęcia z teraz i jeszcze z lata, mocno przefiltrowane.

Tak żółto, że aż bije po oczach!


Słonecznik bulwiasty chce opanować resztę ogrodu.


Tak, to są właśnie kwiaty topinambura, z którego korzeni można przygotować pyszną zupę.



Okazuje się, że ślimaki wcale nie są niewinnymi stworzeniami.





Ten patent wezmę ze sobą dalej. 



Moja kochana dynia, jedyna, która się ostała przed żarłocznymi ślimakami.






Wykopki! Czyli co zostało z ziemniaków.


Gâteau Marcel

W grudniu zapowiadałam przepis na ten czekoladowy cud, ale w grudniu mi to nie wyszło. Grudzień w ogóle był raczej do niczego. Kończeni...