piątek, 30 listopada 2012

Æbleskiver.



Æbleskiver to duńskie niby-pączki, albo raczej niby-racuchy, spożywane zwykle w okresie przedświątecznym, od listopada do grudnia. Serwuje się je posypane cukrem pudrem, z marmoladą truskawkową i grzanym winem (gløgg). Tradycyjnie smaży się je w specjalnej patelni ze sferycznymi otworami, choć dzisiaj większość Duńczyków kupuje je mrożone z supermarketu. A ja postanowiłam zrobić  ten przysmak sama. Zeszłej zimy, aczkolwiek już po świętach, dorwałam piękną, starodawną patelnię za kilkanaście złotych, w jednym ze sklepów charytatywnych. Spróbowałam raz i muszę powiedzieć, że bardzo szybko się zniechęciłam, coś nie bardzo szło mi to smażenie. W tym roku postanowiłam spróbować raz jeszcze, bo przecież ta cudowna patelnia nie powinna się tyle kurzyć. Co prawda nie wyszły idealnie, bo idealne æbleskiver powinny być idealnie kuliste, a ja za mało ciasta wlewałam do otworków i wyszły plaskate. Ale za to całkiem dobre, D. stwierdził, że dużo lepsze niż te sklepowe :)
Przepis wzięłam od Camilli Plum z "The Scandinavian Kitchen", oczywiście. Wpis publikuję  bardziej jako ciekawostkę, bo wiem, że w Polsce raczej trudno o taką patelnię. Ale jeśli już ktoś się napotka na takie dziwactwo, to będzie wiedział, do czego to-to służy :)




Æbleskiver


15g świeżych drożdży
250 ml letniego mleka (może być roślinne)
3 jajka, oddzielone żółtka od białek
1 łyżka cukru
200g mąki
65g roztopionego masła (solonego lub dodatkowo szczypta soli)
1/2 łyżeczki mielonego kardamonu
skórka starta z jednej ekologicznej cytryny
ok. 3 jabłka, nieobrana, pokrojone w drobną kostkę
masło (lub olej) do smażenia




1. Drożdże wymieszaj z mlekiem, wmieszaj żółtka i cukier (cukier powinien się rozpuścić)
2. Dodaj mąkę, następnie stopione masło, kardamon i skórkę z cytryny.
3. Białka ubij na sztywną pianę i delikatnie połącz z ciastem.
4. Odstaw do wyrośnięcia w ciepłe miejsce, powinno nabrać "spienionej" konsystencji.
5. Nagrzej patelnię i w każdym otworze umieść mały kawałek masła lub posmaruj olejem (ja tak zrobiłam).
6. Gdy tłuszcz się nagrzeje, wypełniej otwory ciastem.
7. W każdym "pączku" umieść kilka kawałków jabłka.
8. Gdy wierzchnia skórka jest usmażona, a środek ciągle surowy, delikatnie obróć placuszki do góry dnem (przy pomocy drewnianego patyczka lub widelca). Środek będzie się trochę rozlewał, ale to nie szkodzi.
W razie potrzeby można dodać odrobinę tłuszczu, a taką kulkę można obrócić kilka razy, aby nabrała ładnego kształtu. Ponoć praktyka czyni mistrza :)


poniedziałek, 26 listopada 2012

Dobrze wiedzieć

O naturze termicznej pokarmów, czyli czego jeść więcej, a czego mniej w czasie chłodów (lub upałów). W okresie jesienno-zimowym jemy jak najwięcej pokarmów rozgrzewających (warming foods). Szczególnie polecam to takim zmarźluchom jak ja ;) Zdjęcie pochodzi z tej strony, i w zasadzie zgadza się z tabelą Barbary Temelie (doradca odżywiania wg Pięciu Przemian), której używam. Do chłodzących dodałabym produkty mleczne i banany, a rozgrzewających brukselkę, dynię i słodkie ziemniaki. Tak przykładowo jedynie, obie listy są oczywiście dużo dłuższe.



niedziela, 25 listopada 2012

Najlepsze ziemniaki w Danii - na patyku

Czyli przepis wybrany przez Duńczyków w konkursie organizowanym na FB, na stronie Ekologicznego Kartofla. Ziemniak jest w Danii bulwą narodową, tak samo jak i w Polsce. Postanowiłam je przygotować dla znajomych, którzy dopiero co wrócili z kilku miesięcy spędzonych na Filipinach, stęsknionych duńskiego jedzenia (ponoć wszystkie filipińskie sosy są obślizgłe). Ziemniaki na patyku zostały zaserwowane towarzystwu duńsko-amerykańsko-niemiecko-rumuńskiemu i wszyscy sobie chwalili.
Jakby ktoś był zainteresowany i chciał się pobawić w tłumaczenie, to tutaj znajdzie pozostałe ulubione przepisy Duńczyków na ekologiczne ziemniaki.


Ziemniaki na patyku z sezamem i chilli
( sesam og chilikartofler)

1,5 kg ziemniaków eko (najlepiej małych)
4 ząbki czosnku
3-4 łodygi mięty
3-4 łyżki mąki
3-4 łyżki słodkiego sosu chilli
2 łyżki sezamu
patyki do szaszłyków

Ziemniaków nie obierać a jedynie porządnie wyszorować. Ugotować w lekko osolonej wodzie z dodatkiem mięty i czosnku do miękkości, uważać by nie rozgotować. Ostudzić. Następnie maczać w wodzie i po kolei otaczać w:  mące, sosie chilli i sezamie. Nabijać na patyki i grillować w piekarniku lub na patelni do grillowania, ok. 7-10 min, aż się ładnie przypieką.
Mnie najbardziej smakowały z odrobiną solonego masła na wierzchu. Podawać można chyba ze wszystkim, tak jak normalne ziemniaki, przynajmniej u mnie ;)

Ps. Co prawda nie jest to tradycyjny przepis kuchni duńskiej, ale być może w przyszłości będzie?


środa, 21 listopada 2012

Make Hummus Not Wall


Mamy zawieszenie broni. Chciałabym, aby to naprawdę coś znaczyło.

Na hummus idealny odsyłam do Jadłonomii, wypróbowałam i polecam.

A na zdjęciach jest znajoma Natalya, pod 'murem bezpieczeństwa', odgradzającym Palestynę i Izrael.





Smacznego!




Więcej informacji tutaj.


wtorek, 20 listopada 2012

Wegański chleb bezglutenowy.




Przyznam się bez bicia, że ani trochę  nie znam się na sklepowych mieszankach mąk bezglutenowych. Gdy w zeszłym roku eksperymentowałam z chlebem bezglutenowym, postawiłam na własnoręcznie zmielone mąki, bo wiem co jest w środku. Zresztą do dzisiaj się tego trzymam, zmielić można przecież prawie wszystko. Jakiś czas temu w sklepie ze zdrowymi produktami zauważyłam mocno przecenioną mąkę bezglutenową i się na nią skusiłam. Przeceniona była na grosze przez to, że zbliżał się koniec daty przydatności. Była to mąką z Doves Farm, a w składzie miała ryż, tapiokę, skrobię ziemniaczaną, grykę, karob i gumę Xantham. Ten ostatni składnik jakoś przełknęłam, choć nie lubię jak mi się czegoś dosypuje do jedzenia.. I jak najbardziej nikomu nie polecam używania takich specyfików, spożywanie gumy Xantham powoduje efekty uboczne. ale czego się nie robi w ramach edukacji własnej ;)
 Upiekłam chleb z przepisu na opakowaniu, zamieniając dwa składniki na ich wegańskie odpowiedniki. I dodałam trochę więcej karobu, ale trochę późno i stąd smugi. Chleb ma bardzo ładnie pachnącą skórkę, kroi się bardzo dobrze i nie kruszy. W smaku też jest bardzo przyjemny, delikatny. Jest też ciężkawy i wilgotny, ale nie gliniasty. Pewnie mogłam mu pozwolić trochę dłużej wyrastać, ale trochę mi się śpieszyło. Następnym razem spróbuję własnoręcznie wymieszać powyższe składniki pomijając gumę, zobaczymy co z tego wyjdzie.
Przepis podaję z moimi zmianami.


Wegański chleb bezglutenowy



450g mieszanki bezglutenowej
1/2 łyżeczki soli himalajskiej
1 niepełna płaska łyżeczka drożdży instant
1 łyżeczka miodu
ok. 450ml mleka sojowego (polecam to, z austriackiej soi bez GMO)
1 łyżeczka octu jabłkowego
6 łyżek oleju np. sezamowego (miały być łyżeczki ale się rozpędziłam, można trochę zmniejszyć ilość)
2 łyżki tłuczonego/mielonego siemienia lnianego
6 łyżek wrzątku
1 łyżka karobu



Siemię lniane zalewamy wrzątkiem, mieszamy i odkładamy na kilka minut. W osobnych miskach mieszamy suche i mokre produkty, a następnie wszystko wraz z siemieniem łączymy i wyrabiamy ciasto, które będzie klejące i gęste. W miarę potrzeby dodać trochę mleka, masa powinna być gładka. Ciasto odłożyć w ciepłe miejsce na ok. 1godz. Piekarnik nagrzać do 220 stopni C. Ciasto przełożyć do wysmarowanej i wysypanej foremki, odstawić do wyrastania na ok. 1-1,5 godzinę. Włożyć do piekarnika na 15 min, a następnie zmniejszyć temperaturę do 200 stopni C. Piec jeszcze ok. 15 min lub do czasu, gdy chleb postukany od spodu (i boku) będzie wydawał głuchy odgłos.


niedziela, 18 listopada 2012

Domowy ocet z rokitnika.





A właściwie ocet z jabłek i rokitnika. O sposobie przyrządzania octu jabłkowego pisałam tutaj, ten ocet jest przygotowany prawie identycznie, dorzuciłam do niego rozgniecione owoce z kilku gałązek rokitnika. I zamiast cukru dodałam miód, tym razem ominęłam też niepotrzebny talerzyk ;) Wyszedł całkiem mocny ocet. A do czego nam taki ocet z rokitnika?
Zacznijmy od tego, że rokitnik to naprawdę szczególna roślina. Można go spotkać rosnącego w ogrodach jako krzew ozdobny, lub w stanie naturalnym przy nabrzeżach morskich. Zarówno owoce jak i liście rokitnika zawierają bardzo dużo witaminy C (m.in.), a co więcej, nie ulega ona rozkładowi podczas gotowania czy też mrożenia. Właśnie dlatego przetwory czy herbatki z rokitnikiem można/należy używać profilaktycznie w celu wzmacniania układu odpornościowego czy też w przypadku przeziębień lub podobnych dolegliwości. Dodatkowo, z owoców i pestek otrzymuje się olej, który stosowany zewnętrznie przyśpiesza gojenie się ran takich jak oparzenia czy ukłucia, jak również posiada on właściwości przeciwzapalne i przeciwbólowe.

W smaku jagody rokitnika są dosyć kwaśne i cierpkie, dosyć trudno obrywa się je z gałązek. Często stosowanym sposobem na ich zbiór jest obcinanie gałązek pełnych owoców i ich mrożenie, ponieważ obrywanie zamrożonych owoców jest dużo łatwiejsze. Oczywiście należy pamiętać o umiarze i traktowaniu rośliny z szacunkiem.

Owoce można przetworzyć na dżemy, soki czy też ocet właśnie, lub razem z liśćmi ususzyć i używać jako składnik herbaty owocowej. Można, tak jak ja, wytworzyć taki ocet jabłkowo-rokitnikowy od podstaw, lub rozgniecione owoce dodać do wcześniej przygotowanego lub kupionego octu jabłkowego i odczekać kilka tygodni. Takie połączenie wydaje mi się być nad wyraz udanym, mikstura o iście cudownych właściwościach!


Szkoda, że nie udało mi się złapać ostrości...



Polecam również krótki filmik Leaf o rokitniku i jej stronę o jadalnych chwastach http://www.wildplantforager.com/






http://www.rokitnik.com/#rokitnik.com

piątek, 9 listopada 2012

Sałatka marokańska. Marchew i soczewica.


Od razu powiem, że nie znoszę określenia 'kuchnia afrykańska'. Albo jeszcze bardziej 'danie afrykańskie', 'zupa afrykańska' czy też 'deser afrykański'. No bo co to ma właściwie znaczyć? Jak Afryka długa i szeroka, tyle ma różnorodnych kuchni i smaków. I o ile wiele z nich ma cech wspólnych (zwykle uwarunkowanymi położeniem geograficznym czy też wpływami kolonialnymi), to jeszcze więcej różni się od siebie totalnie.
I o ile Maroko leży w Afryce, to tak jak pozostałe kraje Afryki Północnej, sporo czerpie z kultury arabskiej.
A już na pewno kuchnia marokańska dużo z niej czerpie. I tutaj się zatrzymam, to tylko tytułem ogólnego wstępu, bo w Maroko jak dotąd nie byłam. Znam je jedynie z opowiadań i zdjęć przyjaciół, którzy się w nim urodzili lub je odwiedzili. I zdecydowanie znajduje się na mojej niekończącej się liście krajów do odwiedzenia... Byłam za to w Malawi, i już niedługo postaram się poruszyć temat tamtejszych kulinariów. Jednak póki co, choć na chwilę przenieśmy się do Maroko, ta sałatka naprawdę powoduje chęć spakowania walizek już i teraz.
Przepis jest autorstwa Sary Britton a My New Roots, znaleziony na Whole Living. Podaję oryginalne proporcje, choć sama robiłam wszystko 'na oko', trzymając się listy składników. Na zdjęciu brakuje cebuli i suszonych śliwek, bo z rozpędu zaczęłam robić zdjęcia, i dopiero po sesji uprzytomniłam sobie, że czegoś brakuje. Dodałam brakujące składniki, ale na kolejną sesję już nie miałam ochoty ;)



Marokańska sałatka z marchwią i soczewicą
(4 porcje)

1 szkl. czarnej soczewicy (użyłam zielonej)
2-3 duże marchewki (użyłam kolorowych)
1 mała czerwona cebula
6 suszonych śliwek
po pół szklanki siekanej miety i kolendry

Dressing
1 łyżka nasion kuminu indyjskiego
1/2 łyżki nasion anyżku
1/4 łyżeczki cynamonu
1/4 łyżeczki sproszkowanego imbiru
1/4 łyżeczki wędzonej papryki (pominęłam)
1/4 łyżeczki sproszkowanej kolendry
szczypta cayenne lub zmiażdżonej papryczki chilli
1 łyżka soku z cytryny
1 łyżeczka miodu lub syropu z agawy
szczypta soli morskiej

Marynata do marchewki

1 łyżka soku z cytryny
2 łyżki soku z pomarańczy (użyłam octu jabłkowego)
szczypta soli morskiej

Zaczynamy od wymieszania składników marynaty, a następnie, przy użyciu obieraczki 'kroimy' marchew na wstążki. Marynujemy i odstawiamy.
Soczewicę można najpierw namoczyć, następnie przepłukać i ugotować al dente.
Kumin, anyż (i ew. ziarenka kolendry) prażymy na suchej patelni do momentu, aż poczujemy ich unoszący się zapach (uważać by nie przypalić). Lekko miażdżymy w moździerzu i łączymy z pozostałymi składnikami sosu/dressingu.
Następnie łączymy soczewicę z marchewką (i pozostałą marynatą) i sosem, dodajemy cienkie krążki cebuli i śliwki pokrojone w drobne kawałeczki. Uwielbiam, szczególnie ten dodatek mięty!


Próbowałam zmieścić marokańską sałatkę w jednym kadrze z marokańską lampą, ale jakoś nie wyszło ;)


Nieznana kuchnia świata

środa, 7 listopada 2012

Jarmuż. Ciecierzyca. Zupa.

Może tego nie widać na blogu, ale ostatnie dziesięć dni mija pod znakiem jarmużu! Co prawda głównie dla mnie, bo D. za zielonymi aż tak nie przepada, choć od czasu do czasu uda mi się coś przemycić. Czytałam gdzieś, że jarmuż najlepiej jeść po przemrożeniu, znika z niego lekko gorzki posmak. W moim jarmużu gorzkości się nie doszukałam, ale kupiłam go po pierwszych przymrozkach, więc pewnie dlatego. Za to doszukałam się w nim delikatnie brukselkowego smaku! Tylko proszę się nie wykrzywiać ani nie zniechęcać, jest to naprawdę lekki posmak w warzywie gotowanym. Na przykład w zupie takiej jak ta, na surowo go nie wyczuwam.
 Zachciało mi się zupy z jarmużem, i to mocno mi się zachciało. A w dodatku zachciało mi się zupy z jarmużem i ciecierzycą. Wymyśliłam sobie, że zupa z ciecierzycą i szpinakiem będzie się do tego doskonale nadawać. Zamienię jedynie zieleninę i już. No i tak się złożyło, że całkiem fajnie to wyszło. Tylko niestety coś się dzieje ze zdjęciem po opublikowaniu i traci na jakości, nie mam pojęcia dlaczego...


Zupa z ciecierzycą i jarmużem

2 łyżki oleju rzepakowego nierafinowanego
1 średnia cebula, skrojona
pół łyżeczki kuminu indyjskiego
2 łyżeczki utłuczonej kolendry
1,5 l bulionu warzywnego
1 marchewka pokrojona w kostkę
200g suchej ciecierzycy namoczonej na noc
100g świeżego jarmużu (lub mniej, u mnie wyszła bardzo zielona zupa)
płatki chilli
sól i świeżo mielony pieprz
1 spora łyżka tahini

Bulionem warzywnym zwykle nie dysponuję (nie używam tych z kostek czy w proszku), dlatego zwykle najpierw gotuję coś buliono-podobnego. Do garnka z wodą wrzucam włoszczyznę, podpieczoną cebulę, ziele angielskie i liść laurowy. A jak z włoszczyzną kiepsko, to wrzucam to co mam i dodaję na przykład kawałek liścia kalafiora, ziemniaka, pieczarkę, gałązkę lubczyku czy też łodygę jarmużu. I to tak sobie gotuję na wolnym ogniu, w tym samym czasie gotuje mi się ciecierzyca do względnej miękkości.
 Następnie na rozgrzany olej wrzucam cebulę, kumin i kolendrę, smażę do zeszklenia cebuli. Dodaję odcedzony bulion i ciecierzycę, jak również marchewkę odcedzoną z bulionu i pokrojoną w kostkę, (ewentualnie marchewkę innego pochodzenia), doprowadzam do wrzenia i gotuję jeszcze ok 10 min (w zależności od tego, jak bardzo ciecierzyca była miękka na początku). Na chwilę zestawiam z ognia i część zupy lekko blenduję, by otrzymać lekko kremową konsystencję. Ponownie wstawiam na ogień, dodaję posiekany jarmuż, gotuję 10-20 minut (w zależności od tego, jak bardzo rozgotowany jarmuż chcemy uzyskać). Dodaję tahini, mieszam i doprawiam pieprzem i solą do smaku.



Łapanowski i kozie sery

Maciej wraz z potomstwem


Pan Łapanowski zawsze wydawał mi się bardzo sympatyczny, ale teraz to już w ogóle skradł moje serce!


wtorek, 6 listopada 2012

o poranku

Chyba zacznę częściej rano wstawać. Rano jest tyle słońca, jasności tyle. Czasami budzę się rano i przez rolety wpadają promienie słońca. Na wpół przytomnie robię herbatę D. i wracam w pościele. Zanim znowu się zwlekę z łóżka i przemyję oczy, jest już szaro-buro i przeważnie pada. Nie jestem pewna czy słońce nie było jedynie snem. Dzisiaj wstałam wcześniej i słońce, jak dotąd, nie zniknęło. Kawa zaczynała pyrkać na ogniu, gdy ktoś lekko zastukał w drzwi. Któż to może być, o tej porze. I znowu stuk-stuk, bardzo delikatnie, nieregularnie. Przecież nie otworzę w szlafroku i taka rozczochrana. Na chwilę zamieram by usłyszeć jeszcze raz stukanie, jest, choć jakby trochę cichsze. Spoglądam w kierunku okien, a tam widzę cień na zasłonie, cień skrzydlatego ogonka i znowu słyszę stukanie, tym razem na ścianie. Po chwili otwieram drzwi i widzę sikorkę siedzącą na słoneczniku, było trochę pod słońce, ale wyglądała na modrą, odleciała. Przyleciała za to sroka, jakby miała ochotę wejść do środka, ale zrezygnowała. Jest słońce, jest dobrze. Tylko co zrobić z tak dobrze rozpoczętym dniem?







sobota, 3 listopada 2012

Brownie grzechu warty


Całkiem niedawno stwierdziłam, że czekolada mi się przejadła, a żadne ciasto czekoladowe mnie już nie zachwyci. Następnie D. zażyczył sobie brownie na urodziny. Na szczęście jeszcze zanim czekolada mi się znudziła kupiłam książkę z setką czekoladowych przepisów (100 Best Delicious Chocolate: The Ultimate Ingredient for Tempting Treats, bardzo apetyczna książka zresztą). Do wyboru miałam siedem różnych przepisów, zdecydowaliśmy się na Sticky Chocolate Brownies. I dosłownie oszalałam na jego punkcie! Jest to zdecydowanie najlepszy brownie jaki kiedykolwiek upiekłam czy też jadłam. D. stwierdził to samo, goście byli równie zachwyceni. Trochę przerażająca jest ilość cukru w przepisie, ale postanowiłam nic nie zmieniać, bo zależało mi, żeby to D. smakowało. Jedynie rodzaj cukru podmieniłam. Zmajstrowałam też polewę na wierzch, była improwizowana ale wyszła naprawdę dobrze (kilka kawałków czekolady, trochę masła, śmietany i resztka kajmaku). Nie skusiłam się spróbowanie ciasta od razu, dopiero na drugi dzień skosztowałam odrobinę. I muszę przyznać, że totalnie się zszokowałam, że coś tak pysznego wyszło spod mojej ręki! Polecam serdecznie!

Sticky Chocolate Brownie

(podwoiłam składniki, piekłam w blaszce piekarnikowej)

170g masła
280g cukru białego (dałam trzcinowy brązowy)
200g łagodnego brązowego cukru (użyłam muscovado)
250g gorzkiej czekolady (użyłam 50%)
2 łyżki golden syroup (użyłam syropu z agawy)
4 jajka
2 łyżeczki esencji czekoladowej lub waniliowej (użyłam domowej waniliowej)
200g maki
4 łyżki kakao (użyłam Valrhona 100% cocoa )
1 łyżeczka proszku do pieczenia




Piekarnik nagrzać do 180 stopni C. Blaszkę wyłożyć papierem do pieczenia.
Masło, cukier, czekoladę i syrop umieścić w garnuszku z grubym dnem i mieszając  podgrzewać na małym ogniu, do stopienia i gładkiego połączenia składników. Odstawić do ostudzenia.

Jajka roztrzepać razem z esencją, wmieszać masę czekoladową. Mąkę przesiać razem z kakao i proszkiem do pieczenia, delikatnie połączyć z masą za pomocą łyżki lub szpachelki.
Całość wyłożyć do blaszki i piec 25 minut, nie dłużej. Po wyciągnięciu ciasto może być lekko miękkawe z wierzchu, ale nie trzeba się tym przejmować, stężeje po ostygnięciu. Można przygotować ulubioną polewę lub oprószyć kakao.

Co ciekawe, do ciasta użyłam najtańszej, niefirmowej czekolady z Netto, i efekt końcowy naprawdę nas zachwycił.
To tyle na temat brownies.
Dodam jeszcze, że Davida nakarmiliśmy ruskimi i wyprawiliśmy do Boliwii. Obiecał robic kulinarne zdjęcia i zdobyć dla mnie kilka domowych przepisów. Przy okazji pokazał zdjęcia z zeszłego roku i już zapowiedziałam D, że na miodowy miesiąc pojedziemy do Boliwii ;0




czwartek, 1 listopada 2012

Post bez przepisu.

Dania czasami mnie przytłacza. Szczególnie ta pogoda. Właściwie to w tej chwili zastanawiam się, co ja tu właściwie robię. Zobaczyłam na 'targu' grzyby leśne. Zapachniało mi lasem, chciałam się skusić. Wtedy zobaczyłam cenę, ok. 24 zł za 100g. Chciałam roześmiać się w głos, ale chyba się powstrzymałam. Chcę do lasu. Chrzan ma podobną cenę, jakże się cieszę, że znalazłam taki dziko rosnący ;) Nie lubię takiej polityki. Towarów 'luksusowych' dla wybrańców. Towarów lokalnych, które powinny być przecież tańsze niż te sprowadzane zza siedmiu mórz. Zresztą na żurawinę z USA też się nie skusiłam. Nie rozumiem, dlaczego warzywa dobrej jakości to towar specjalny. Dlaczego muszą one kosztować więcej niż mięso. To znaczy rozumiem dlaczego tak jest, ale wcale się z tym nie zgadzam.
Chciałam dzisiaj dodać jedno z szarych zdjęć, których całe mnóstwo popełniłam ostatnimi zimami, wpasowałoby się w klimat tego posta. Okazało się, że te, i mnóstwo innych zdjęć z ostatnich dwóch lat należą już do wspomnień. Zresztą całkiem sporo zdjęć z ostatniego roku studiów też. Jakiś czas temu formatowałam komputer, część zdjęć miałam skopiowanych na osobnym dysku, część do nich dorzuciłam i myślałam, że mam wszystkie. Okazało się, że jednak nie. Na własne życzenie je skasowałam. Jeszcze jakiś czas temu popadłabym w rozpacz, choć może niekoniecznie. W rozpacz na pewno bym popadła gdyby azjatycko-afrykańskie zdjęcia coś zjadło, ale te się mają dobrze.
Zamiast szarej Danii miała być kolorowa polska jesień, tak dla kontrastu. Ale natknęłam się na coś jeszcze lepszego, jesień będzie innym razem.

Cudna Błękitnooka


Chciałabym.

Miłość



I ty zostaniesz Indianinem.



'Człowiek, ponieważ poświęca swoje zdrowie, by zarabiać pieniądze. Następnie, poświęca swoje pieniądze by odzyskać zdrowie. Oprócz tego, jest tak zaniepokojony swoją przyszłością, że nie cieszy się z teraźniejszości. W rezultacie nie żyje ani w teraźniejszości, ani w przyszłości. Żyje tak, jakby nigdy nie miał umrzeć, po czym umiera, tak naprawdę nie żyjąc.'

Gâteau Marcel

W grudniu zapowiadałam przepis na ten czekoladowy cud, ale w grudniu mi to nie wyszło. Grudzień w ogóle był raczej do niczego. Kończeni...