czwartek, 28 lutego 2013

Chleb bez chleba.


Dzisiaj będzie o chlebie, bardzo nietypowym chlebie. Ludzie oszaleli na punkcie tego chleba, ciągle go pieką. Zarówno zagraniczna, jak i nasza polska, dodaje wariacje na jego temat.


A to przecież nie jest nawet prawdziwy chleb. Zbitek orzechów i ziaren, zero mąki. A jak to się ma wszystko trzymać razem, spytacie? Ano za pomocą psyllium, czyli babki płesznik, o ile wierzyć polskiej wikipedii ;) Jest to roślinka pochodząca z Indii, na zachodzie zaczęła robić karierę ze względu na wysoką zawartość błonnika pokarmowego. Redukuje cholesterol, pomaga zarówno na zaparcia jak i biegunki, reguluje pracę jelit. A w dodatku posiada właściwości żelujące, stąd jest często używany do wypieków bezglutenowych, skleja wszystko do potęgi ;)
Zabawna historia z tym psyllium, bo w zasadzie miałam z tym czymś do czynienia już kilka lat temu. Tylko wówczas nie do końca wiedziałam z czym mam do czynienia, a moja ignorancja i wieczne zabieganie sprawiły, że nigdy się do końca nie dowiedziałam. Szukałam informacji po duńsku chyba, a mój duński był wtedy raczkujący ;) W miejscu, w którym wówczas pracowałam, był cały wór, i kiedy piszę wór, naprawdę mam na myśli wór, tego specyfiku. Nikt tego nie używał, więc postanowiłam się dowiedzieć co to takiego jest. Okazało się, że można z tym piec chleb bezglutenowy. A tego się właśnie wtedy uczyłam! Zaczęłam więc wypieki z przepisów ze strony producenta i nawet wychodziły. Tylko w którymś momencie zwątpiłam, bo w zasadzie nie byłam pewna, co to właściwie jest... Na ile naturalny jest to specyfik, na ile stworzony przez człowieka. Przestałam używać i miałam doszukać informacji na ten temat, ale już tego nie zrobiłam, zaczęłam eksperymentować z własnymi przepisami bezglutenowymi.
I kilka (a może trochę ponad 2) lat później trzeba było Sary Britton, żeby mi uprzytomniła, że ten cały psyllium husk wcale nie jest taki zły ;)
 Sarah zrobiła bezglutenowy chleb, używając bezglutenowych płatków owsianych. Ja takowych nie używam, i od jakiegoś czasu jest to na mojej liście, aby się dowiedzieć jak to naprawdę jest z tym bezglutenowym owsem. Dwa dni temu byłam na Copenhagen Food Fair i gdy zobaczyłam producenta m.in. płatków bez gluta, to od razu pobiegłam w jego kierunku. Dowiedziałam się tyle, że owies jako taki nie posiada glutenu. Jednak w normalnej uprawie zawsze bywa skażony glutenem pochodzącym z innych zbóż, jako, że do produkcji używa się tych samych młynów, czy nawet przyczep transportujących zboże z pola do młyna. I w ten sposób również inne ziarna, teoretycznie bezglutenowe jak gryka czy proso, często glutenem są skażone. Dlatego osoby z wysoką nietolerancją powinny wybierać produkty certyfikowane, bo nigdy nie wiadomo co znajduje się w tych nie sprawdzanych.
 Aurion, bo z przedstawicielką tego producenta rozmawiałam, swoje pola bezglutenowego owsa ma na jednej z duńskich wysepek, więc o kontaminację raczej trudno. Jednak z tego pola owies jest przewożony do normalnego młyna, z tym, że wcześniej porządnie wymytego z pozostałości glutenowych. Aurion ma w planach otworzenie osobnego młynu, specjalnie dla ziaren bezglutenowych, zdaje się, że już nad tym pracują.  Póki co, zapotrzebowanie na bezglutenowy owies w Danii wynosi 2%, jednak tendencja jest wzrastająca, również w pozostałych krajach skandynawskich. Mam nadzieję, że wzrośnie na tyle, że ceny będą mogły nieco opaść, póki co za kilogram bezglutenowych płatków trzeba zapłacić ok. 20 zł (40 koron duńskich).



Przepis podaję za My New Roots, opis wykonania dostosowany do własnych potrzeb:


Life-Changing Loaf of Bread

135g słonecznika
90 g siemienia lnianego
65 g orzechów laskowych lub migdałów
145g płatków owsianych
2 łyżki nasion chia
3 łyżki sproszkowanego psyllium
1 łyżeczka dobrej soli
1 łyżka syropu klonowego (użyłam szczypty stevii)
3 łyżki oleju kokosowego lub ghee (użyłam nierafinowanego oleju rzepakowego)
350 ml wody

Wszystkie składniki połączyć ze sobą w misce, masa powinna być bardzo gęsta. Przełożyć do małej keksówki wyłożonej papierem do pieczenia, wierzch wygładzić łyżką. Odstawić na kilka godzin lub całą noc. Po uniesieniu papieru z 2 stron, bochenek powinien gładko od niego odchodzić, wtedy wkładamy foremkę do piekarnika nagrzanego do 175 stopni C. Po 20 minutach chleb wyciągamy z foremki przy pomocy papieru, odwracamy do góry nogami i pieczemy luzem, już bez foremki, kolejne 30-40 minut, lub do czasu osiągnięcia ładnego koloru. Kroimy po całkowitym ostygnięciu.

Ps. Psyllium można zakupić np. na allegro.


środa, 27 lutego 2013

Co dzisiaj zjesz na śniadanie?


Ja stawiam na surową kaszę gryczaną z kisielem jagodowym bez gotowania...




Dwie garści niepalonej kaszy gryczanej namocz na noc.
Jagody ze słoiczka (ok 300g) wymieszaj z dwiema łyżkami nasion chia, 100 ml wody i sokiem z jednej czerwonej klementynki/połowy pomarańczy. Wstaw do lodówki na noc.

Rano zblenduj jagody, kisiel gotowy.
Kaszę gryczaną odcedź i przepłucz.
Oba składniki wyłóż do 2 szklanek, po jednej łyżce, naprzemiennie.
Kisiel można zjeść też śmiało bez kaszy!

Uwagi: Jagody pasteryzowałam z ekologicznym cukrem trzcinowym, więc nie musiałam ich dosładzać. Jeżeli Twoje były pasteryzowane bez słodzenia, przyda się odrobina np. syropu z agawy, do smaku. Można też użyć mrożonych jagód, wtedy również należy je lekko dosłodzić.
Sok z klementynki/pomarańczy można zastąpić 1-2 łyżkami soku z cytryny.
Pomysł na namaczanie kaszy gryczanej pochodzi z Green Kitchen Stories.




niedziela, 24 lutego 2013

Kokosowa czekolada na zdrowie.

Od kiedy zaczęłam eksperymentować z niestandardowymi napojami kakaowymi, tradycyjne kakao wydaje mi się po prostu nudne. Opcji jest niesłychanie wiele: można używać różnych rodzajów mleka roślinnego, dodawać coraz to inne dodatki, dosładzać na różne sposoby. Można na ciepło i można na zimno. A w dodatku jest to całkiem zdrowy napój, pod warunkiem oczywiście, że użyjemy produktów dobrej jakości.
A oto zapowiedziany pomysł na to, jak wykorzystać właśnie co przygotowane mleko kokosowe.
Przepis oparty na Superfood Haute Chocolate  Sary Britton, z moim małym twistem.
Ostatnio zaopatrzyłam się w proszek maca, jest to korzeń bardzo prozdrowotnej andyjskiej roślinki. Więcej informacji w podanym poniżej linku, a ja dla zachęcenia powiem tylko, że jest to specyfik używany (również) jako afrodyzjak :) Zwiększa libido zarówno u kobiet, jak i mężczyzn.



Kokosowa czekolada na zdrowie

duży kubek mleka kokosowego
2 łyżeczki dobrego kakao (użyłam Valrhona, można użyć surowego)
1 łyżeczka kruszonych nasion kakaowca
1 łyżeczka proszku maca (info)
szczypta imbiru
szczypta chilli
2 szczypty cynamonu
pół łyżeczki esencji waniliowej (domowej)
1 dojrzały banan

Wszystkie składniki zblendować i podgrzać do temperatury 40 stopni C.
W ten sposób zachowujemy wszystkie lecznicze właściwości składników.
Banan pełni tu rolę zarówno zagęszczającą jak i słodzącą, dlatego ważne jest, by był dojrzały.
Polecam eksperymentować z różnymi wariantami smakowymi.
Smacznego i na zdrowie!

 

Przepis dołączam do Czekoladowego Weekendu, którego w tym roku cudem nie przegapiłam :)


Mleko z kokosa.





 Dzisiaj, o ile się wyrobię, dwa wpisy. Na pierwszy rzut idzie mleko kokosowe. A na drugi to, co (m.in.) można z niego przygotować.
 Jakiś czas temu przestałam kupować mleko roślinne w kartonie. Długo szukałam tego jednego, z którym moje poranne caffe latte miałoby sens. Próbowałam różnych, choć w Danii wybór jest raczej ograniczony. A  jak już jest jakiś wybór, to przeważnie w cenie odstraszającej. Często wybierałam więc ekologiczne, niehomogenizowane mleko krowie z naturalną zawartością tłuszczu.
 Tak przy okazji, to jednak nie rozumiem ludzi, którzy na własne życzenie piją mleko UHT. W takim mleku wszystkie składniki odżywcze zostały zniszczone, jest to właściwie wyrób mleko-podobny, zdatny do spożycia przez 7 miesięcy... (co mówi samo za siebie). I wcale nie smakuje jak prawdziwe mleko, mam okazję tego doświadczać za każdym razem, gdy jesteśmy u rodziców D.
 I choć ogólnie miałam rzucać mleko (moje gardło się tego bardzo domaga), to ogólnie idzie mi to ciężko. Ale sztucznemu mleku mówię definitywne: nie, dziękuję. Od kiedy zaczęłam się wczytywać w etykiety kartonowego mleka roślinnego - jemu też mówię nie. Liczba składników czasami bywa naprawdę porażająca. Aa, i jeszcze kwestia mleka sojowego, zarówno kupnego jak i domowego. Jemu też podziękowałam, jak zresztą wszystkim produktom sojowym. Ale to temat na osobny wpis, muszę nad tym usiąść.
 Zostało mi więc robienie domowego mleka orzechowego, migdałowego, słonecznikowego, owsianego. Przyszedł więc i czas na mleko kokosowe. Ale nie takie z wiórków, a z prawdziwych kokosów - a co :) Miałam kiedyś okazję spędzić tydzień w Mozambiku na nieczynnej plantacji kokosów (kilka zdjęć z tamtego czasu było w ostatnim poście). I codziennie spożywałam wtedy wodą kokosową i mięciutki miąższ ze świeżych, młodych kokosów. Zakochałam się w tym nektarze, który wcześniej znałam jedynie z piosenek ;) Nieco później, w Indiach, polecano mi wodę kokosową na problemy żołądkowe. Wtedy zresztą i tak raczyłam się nią zawsze, gdy napotkałam sprzedawcę kokosów na swoje drodze.
W 'dorosłych", dojrzałych kokosach wody kokosowej już nie ma, lub jest jej bardzo mało. Ja potrząsam kokosami w sklepie i wybieram te, w których jest najwięcej drogocennego płynu. Dla przywołania ułamka wspomnień.



Ale, ale. Miało być o mleku. Mleko kokosowe to nic innego, jak miąższ kokosowy zblendowany z wodą.

Mleko kokosowe

2 średniej wielkości kokosy (ok. 350g po wyłupaniu)
ok. 1 litr wody

Kokosy otwieramy za pomocą ciężkiego noża lub tasaka, ich tępej strony. Tutaj video z instrukcją :)
Do wydobycia miąższu może być potrzebny młotek (by rozbić resztę skorupy i wyciągnąć większe kawałki kokosa).
Kawałki kokosa możemy obrać ze skórki, ale nie musimy. Zależy do czego planujemy później użyć pozostałe wiórki.
Mniejsze kawałki kokosa wrzucamy do malaksera i rozdrabniamy na drobne wiórki. Ewentualnie ścieramy je na tarce. Dodajemy połowę wody i porządnie blendujemy. Odcedzamy, masę kokosową zalewamy resztą wody i ponownie blendujemy. Odcedzamy jeszcze raz (najlepiej za pomocą ściereczki/gazy, dzięki której możemy wycisnąć jak najwięcej płynu z masy kokosowej). Pozostałe po tym procesie wiórki rozprowadzamy cienką warstwą na papierze do pieczenia i blaszce. Suszymy, np. w piekarniku po tym, gdy coś się w nim piekło. Tak uzyskaną mąkę kokosową używamy do pieczenia.

Mleko trzymamy w lodówce i zużywamy w ciągu 2 dni. Przed użyciem wst rząsamy, jest to normalne, że część tłusta oddziela się od wody. Nadaje się do kawy (aczkolwiek niekoniecznie tej typu caffe latte), deserów budyniowych, sosów curry czy też napojów kakaowych (przepis w następnym wpisie). Najwięcej składników odżywczych zawiera na surowo.


poniedziałek, 18 lutego 2013

Mingas of Mozambique.




Właśnie tego mi było potrzeba!
Radosnego podrygiwania w rytmie mozambickiej muzyki.
Baletnicy z nas żadni, ale już nie pierwszy raz rozruszaliśmy całą salę, bo zawsze ktoś musi się ruszyć z krzesła pierwszy.






Od razu zrobiło się cieplej, gorąco wręcz.
Aż chciałoby się wrócić do Mozambiku!
Chociaż na chwilę.










niedziela, 17 lutego 2013

Słodka zupa z jarmużem.

Co prawda śnieg się właśnie topi, ale na taką szarugę talerz rozgrzewającej zupy jest zawsze dobry.
Zupa jest przyjemnie słodka, o korzennym smaku. Nawet nie za bardzo ostra, wszystko zależy od rodzaju przyprawy tandoori, który użyjemy. Ja użyłam własnej mieszanki, do której celowo nie dodałam zbyt dużo chilli. Co kto lubi. Zupa z założenia miała być kremem z dodatkiem siekanego jarmużu, ale w trakcie gotowania przypomniałam sobie, że przecież właśnie oddałam blender do reklamacji. Jednak brak blendera wcale nie okazał się być problemem, pewnie nawet wyszedł on zupie na dobre.


Słodka zupa z batatów z soczewicą i jarmużem

ok. 500g batatów
ok.300ml czerwonej soczewicy
kilka garści posiekanego jarmużu
1 cebula
1,5 - 2l wody/wywaru warzywnego
ewentualnie 1 gotowana marchew z wywaru
1 łyżka tandoori masala
pół łyżeczki kurkumy
1 gałązka świeżego rozmarynu
kilka szczypt  sproszkowanego imbiru
2-3 łyżki octu jabłkowego
2 łyżki dobrego oleju
sól do smaku

Obrane bataty kroję w grube plastry, mieszam z jedną łyżką oleju i wraz z gałązką rozmarynu i cebulą przekrojoną na ćwiartki piekę ok 30 min. w piekarniku nagrzanym do 190 stopni C.
W tym samym czasie na kuchence gotuje się szybki wywar warzywny (z pietruszki, marchewki, łodygi selera i 2 pieczarek).
Po ok. 30 minutach z wywaru wyciągam warzywa (poza marchewką), i dodaję pieczone słodkie ziemniaki wraz z cebulą i gałązką rozmarynu.
 Dodaję masalę tandoori, imbir, i po ok. 10 min. traktuję bataty tłuczkiem do ziemniaków (to tak zamiast blendera).
Dodaję soczewicę (można trochę mniej, ja wsypałam resztę tego co miałam, zupa wyszła bardzo gęsta), potem ocet, kurkumę, olej i imbir.
Gotuję do czasu aż soczewica jest miękka. Po zestawieniu z ognia dodaję jarmuż i dosalam do smaku. Na talerzu można dosypać sobie jeszcze trochę jarmużu (nie wszyscy domownicy lubią zbyt zieloną zupę ;).

Tak przy okazji, to czy ktoś się orientuje, do którego Elementu/Smaku należy jarmuż? Bo ja za każdym razem znajduję inne informacje na ten temat (a to gorzki, a to ostry, a ostatnio nawet kwaśny) i już powoli głupieję :)


sobota, 16 lutego 2013

Mus czekoladowy i apel dla Roszka.

I choć powody do ewentualnego powrotu do ojczyzny maleją z każdym dniem, to jest kilka innych powodów, w związku z którymi często ubolewam nad tym, że mnie tam jednak nie ma.
Te powody mają różne imiona, by nazwać kilka, wymienię niektóre z nich: Roszek, Bazyli, Staś, Zuzia, Mikołaj i Tytus. Lista rośnie z każdym rokiem :) To dzieci moich najbliższych, jeszcze licealnych przyjaciół. Są to dzieciaki niezwykłe, cudowne, najlepsze na świecie po prostu! Z utęsknieniem wyczekuję na ich nowe zdjęcia czy historie z ich życia. Chciałabym być bliżej i móc tego doświadczać z bliska. I chciałabym, żeby te dzieciaki mnie znały, bo dobrze zdaję sobie sprawę z tego, że o takich wizytach raz na rok, czy nawet rzadziej, to małe dzieci szybko zapominają...
 Dzisiaj chciałabym się zwrócić do Was z małą prośbą. Jest to prośba do wszystkich tych, którzy płacą swoje podatki w Polsce i jeszcze nie zdecydowali, na co przeznaczyć swój 1%. Wiem, że przydałby się on bardzo m.in. Roszkowi. Roszek to synek moich drogich przyjaciół, Magdy i Piotrka, którego już bardzo niedługo czeka druga, bardzo poważna operacja. Rosiu urodził się z Zespołem Downa i nieprawidłowo rozwiniętym sercem, które trzeba naprawić. Więcej informacji o Groszku znajdziecie na jego nowym blogu, tutaj http://groszekroszek.wordpress.com/ :)





Załączam też bezpośredni apel Rodziców Rocha, wysłany do przyjaciół na początku tego roku (data operacji po raz kolejny została przesunięta). I z całego serca się do niego przyłączam.


Kochani nasi Przyjaciele bliżsi i dalsi :)
Serdecznie dziękujemy Wam za całą pomoc, jaką otrzymujemy od Was tak często. I nie mamy na myśli tylko pomocy finansowej (1% podatku), ale też dobre słowa, wsparcie psychiczne, po prostu cichą przy nas obecność :)
Nadzsedł nowy rok - dla nas będzie to chyba rok najtrudniejszy, bo wielkimi krokami zbliża się nareszcie operacja Roszkowego Serduszka (wstępny termin przyjęcia to 28 stycznia). Bardzo się boimy tego zabiegu, bo będzie bardzo ryzykowny i WSZYSTKO może się zdarzyć, ale tez wiemy, że nie ma innej drogi... Dzięki tej operacji serduszko Roszka zostanie naprawione i będzie pracowało tak, jak zdrowe. Oczywiście zawsze już będzie słabsze, być może w przyszłości będą czekać nas kolejne reoperacje (poprawki)... Roszek jest pogodny jak zawsze, jego stan jest zadowalający. Rozwija sie wolniej niż zdrowe dzieci, bo przez częste pobyty w szpitalach i choroby zaniedbaliśmy zajęcia ze specjalistami. Mamy nadzieję, że z naprawionym, serduszkiem Roszek wróci do przedszkola i ruszy do przodu :)
Dziękujemy Wam raz jeszcze i życzymy spokoju w tym nowym roku, ale przede wszystkim MIŁOŚCI I ZDROWIA :) 
Jednocześnie prosimy - nie zapominajcie o nas. Wasze wsparcie jest dla nas bardzo ważne. Wysyłamy w załączniku plakat Roszka - można go posłać dalej, im więcej osób go dostanie tym lepiej. Pamiętajcie, żeby przekazać komuś swój 1% podatku - jeśli nie Roszkowi, to innym potrzebującym, a jest ich niestety WIELE...
Dziękujemy zatem i prosimy o jeszcze :)
Magda, Piotrek, Roszek i Bazylek Konieczni
Dla Was wszystkich wiersz ks. Twardowskiego:

WDZIĘCZNOŚĆ

 
"Jest taka wdzięczność kiedy chcesz dziękować
lecz przystajesz jak gapa bo nie widzisz komu
a przecież sam nie jesteś płacząc po kryjomu...

kiedy żyć nie wypada a umrzeć nie wolno

jest taka wdzięczność kiedy chcesz dziękować
za to że niosą ciebie nieznane ramiona
a to czego nie chcesz najbardziej się przyda"


***************


A gdybym ja była trochę bliżej, to robiłabym Rosiowi (i bratu Bazylowi oczywiście też) taki oto mus czekoladowy. Z awokado i banana. Ale tylko wtedy, gdy są całkiem zdrowi, bo na przeziębienia nie polecam ani bananów, ani awokado (oba owoce mają właściwości wychładzające). Dla równowagi dodałabym też po szczypcie rozgrzewających przypraw. I miałabym nadzieję, że zjedzą ze smakiem.
Bo czy chłopaki w ogóle lubią czekoladę?

Wiem, wiem, na blogosferze roji się od takich musów, ale nie wszyscy żyją blogosferą :) Przedostatnio robiłam prawie taki, potem kolega poczęstował mnie takim bez awokado a z sokiem pomarańczowym. I przy okazji przypomniałam sobie, że lata temu w Szkocji, kiedy odkryłam, że bardzo lubię awokado, zajadałam się deserową sałatką owocową: banan, awokado i sos czekoladowy. I naprawdę szalałam za tym połączeniem smakowym. Wracam więc do starych smaków, tym razem jednak w zdrowszej wersji :)





Czekoladowy mus z awokado i banana
(2 małe porcje)

1 duży, dojrzały banan
1 duże, miękkie awokado
sok z 1 mandarynki lub połowy pomarańczy
1 kopiasta łyżeczka ciemnego kakao (u mnie Valrhona, można zamienić na surowe)
1-2 łyżki syropu klonowego (z agawy, miodu lub 2-3 miękkie daktyle)
szczypta cynamonu i suszonego imbiru

ok. 1 łyżeczki kruszonego, surowego ziarna kakaowca (lub wiórków kokosowych)

Wszystkie składniki blendujemy na mus, posypujemy ziarnem kakaowca, podajemy w temperaturze pokojowej.






poniedziałek, 11 lutego 2013

Zima w lomo.

Miało być bezglutenowe ciasto bananowe, sprawdzony pewniak. Ale było mi mało i chciałam je dodatkowo zweganizować. I pozbyć się cukru. I oleju. No cóż, nie tym razem. Tym razem wyszedł gniot jakich mało...
Miały być też ciasteczka, ryżowe. Ale proszę mnie nie pytać dlaczego nie wyszły...
Kuchnię sprzątałam dzisiaj dwa razy, a i tak wygląda, jakby huragan przez nią przeszedł.
Rozładować emocje chciałam na basenie, ale okazało się, że awaria...
Nie było innej rady, jedynie mus czekoladowy mógł przyjść z pomocą. Tym razem wcale nie wegański.
Jednak żeby nie było tak do końca pesymistycznie, to... zaczęłam hodować dżdżownice :)
I wysiałam trochę roszponki, kolendry oraz chilli, na razie na parapecie w pokoju.
I w domu pachnie chlebem, chociaż on wyszedł
.
A zima dalej trzyma...

















sobota, 9 lutego 2013

Zima trzyma.


 Co prawda zdjęcia z zeszłej zimy (gdy wywołałam klisze była już wiosna;), to zapewniam, że aura jest bardzo podobna. Na zdjęciach, zdaje się, Rågeleje i Heatherhill.




























Gâteau Marcel

W grudniu zapowiadałam przepis na ten czekoladowy cud, ale w grudniu mi to nie wyszło. Grudzień w ogóle był raczej do niczego. Kończeni...