Moja Mama twierdzi, że ona nie lubi gotować z produktów sklepowych.
Dobrze pamiętam, że w dzieciństwie marzyłam w zimie o kanapkach z pomidorem czy ogórkiem, bo takie jadały koleżanki. A u mnie tylko ser i ser, i powidła. Pamiętam równie dobrze pierwszą pożyczoną z biblioteki książkę kucharską, o kuchni indyjskiej. Musiałam się zadowolić oglądaniem obrazków, bo ugotować z niej nic nie mogłam - nie było z czego. .
Do niedawna było właściwie tak, że gotując w domu rodzinnym bardziej skupiałam się na tym, czego ugotować nie mogę, bo brakuje mi tego czy tamtego. Kończyło się to zwykle wyprawą do hipermarketu, czasami zwoziłam też z Danii różne dziwne rzeczy do spróbowania. Nie zawsze takie pichcenie uwieńczone było sukcesem, bo na przykład tiramisu nikt nie chciał jeść, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu. No bo serków pochodzących z Tesco się przecież nie jada...
Tym razem zdałam sobie sprawę z tego, że moje patrzenie na gotowanie odwróciło się o 180 stopni. Zamiast skupiać się na tym, czego nie mam pod ręką, otworzyłam oczy i zauważyłam, jakie wspaniałe produkty mam na wyciągnięcie ręki. I tylko żal mi było, że nie mogłam wszystkich wypróbować, bo najpierw byłam chora, a potem trzeba było wyjeżdżać. Ale taki pieczony pasternak z malinami okazał się strzałem w dziesiątkę, rodzicom smakował bardzo. Nic dziwnego, bo pasternak wykopany z ogródka, a maliny prosto z krzaczka. No i o to przecież chodzi!
|
Wiadro zupy |
|
Pasternak w całej swej okazałości - nie mogłam się nadziwić jego liśćmi, bo ja pasternaki widuję tylko w woreczkach w sklepie, poobcinane... |
|
Dyni też nie mogło zabraknąć, ta była od sąsiadki, bo te z pola nie zawiązały owoców. |
|
Wybitnej urody ser dżersejowy |
|
Zupy było na dwa dni |
|
Potem ją jeszcze posypałam garścią chili - na przeziębienie |
|
Ostatnie maliny |
|
Rzepa prosto z pola, również tam skonsumowana :) |
|
Kapustę też coś konsumuje |
|
Czego więcej chcieć |
|
Brokule pędy |
|
Po ataku gąsienic |
|
Takie też można |
|
Będzie chleb |
|
Dużo chleba |
|
Bardzo dużo chleba |
|
Herbatka |