niedziela, 30 czerwca 2013

Naleśniki z ciecierzycy i kalafior tandoori.

  Hej, hej. Ciekawe czy u Was pogoda choć trochę przyjemniejsza niż u nas? Jeszcze niedawno rajcowałam się zapowiedzią, że będziemy mieli w Danii najbardziej suche lato od 12 lat. Póki co wygląda na to, że ci od pogody, jak zwykle, się pomylili...
 Ale, ale, muszę podziękować zainteresowanym Misją Czosnek. Będę z Wami w kontakcie!
A wszystkich chciałabym poprosić o rozsyłanie wici wśród znajomych, rodziny i fejsbukowych ścian czy teżna Waszych blogach. Tym, którzy już to zrobili - wielkie dzięki!

 Tymczasem kilka drobnych przepisów stanęło w kolejce do publikacji, kilka nowych pomysłów snuje się po głowie, ale wszystkie jak na złość - letnie i słoneczne. A za oknem dżdży... Zacznę więc  od czegoś konkretniejszego na ząb, rozgrzewającego nawet. Dlatego teraz proszę się przyznać, kto już próbował kalafiora tandoori? Pyszny jest, prawda? Kto jeszcze nie próbował, ma teraz kolejną okazję, bo dzisiaj podam Wam moją wariację na temat tego dania. Równie pyszną!



Zacznijmy od naleśników z mąki z ciecierzycy. Ja skorzystałam z przepisu na socca, znalezionego na Ekoquchni. Dopiero później się zorientowałam, że David i Louise podają podobny przepis w The Green Kitchen, w nieco innych proporcjach (półtora raza więcej wody), z użyciem wody gazowanej i różnych przypraw. Z ich przepisu skorzystam następnym razem, Wam powtarzam ten z Ekoquchni i odsyłam do zajrzenia tam na filmik instruktarzowy.


Naleśniki socca
 (ok. 6-8 niewielkich naleśników)

1 szkl. mąki z ciecierzycy
1 szkl. wody
2 łyżki oleju/oliwy z oliwek
pół łyżeczki soli

Użyłam sklepowej mąki z ciecierzycy, którą najpierw trochę uprażyłam (smak surowej mąki jest potworny, chciałam go uniknąć w razie niedosmażenia naleśników). Wszystkie składniki zmiksować na gładką masę, wstawić do schłodzenia do lodówki na godzinę. Naleśniki smażyć na patelni lekko natłuszczonej (można kapnąć odrobiną oleju co drugi naleśnik). Naleśników nie wychodzi zbyt wiele, nam wystarczyło na kolację, ale dla większej rodziny radzę podwoić porcję).


Pieczony kalafior w sosie tandoori

1 średnia główka kalafiora
1 łyżka ghee (klarowanego masła)/lub olej kokosowy/lub inny
3 łyżki gęstego mleka kokosowego
1 łyżeczka masala tandoori (przepis)
siekana kolendra do serwowania

Kalafiora podzielić w małe bukieciki. Ghee rozpuścić na średnim ogniu, dodać przyprawę, wymieszać i zostawić na ok. 30 sekund. Zestawić z ognia, dodać mleko kokosowe, rozprowadzić po kalafiorze. Wstawić do piekarnika nagrzanego do 180 stopni C, piec ok. 30-40 minut, do lekkiego zmięknięcia.

Na naleśniku rozłożyć kalafior, podlać odrobiną utworzonego w czasie pieczenia sosu, złożyć, można posypać zieloną kolendrą (ja użyłam natki pietruszki, bo kolendry nie miałam). Można jeść rękoma, można przy pomocy widelca i noża (nuda!:)


Nakarm Cukrzyka latem

środa, 26 czerwca 2013

Polski eko czosnek kup!



Wczoraj zapowiedziałam Wam wiadomości dotyczące ekologicznego polskiego czosnku, już wyjaśniam o co chodzi!
Jak niektórzy z Was wiedzą, moi rodzice od wielu lat prowadzą niewielkie certyfikowane gospodarstwo ekologiczne. Najpierw było to kozie gospodarstwo i produkcja sera koziego, ostatnimi laty rozszerzyło się o krowy dżersejki i produkcję serów dżersejowych. Dwa lata temu własnymi rękoma przeniosłam pół tony kapusty do piwnicy (!:), w zeszłym roku załapaliśmy się na zbiory czosnku, trochę później obrodziła w sporych ilościach dynia. W tym roku (a w zasadzie jeszcze w ubiegłym) całe duże pole czosnku zostało obsadzone i niedługo wszystko dojrzeje. Nie wiem czy wiecie, ale większość czosnku na polskim rynku pochodzi z Chin. To samo jest tu, gdzie mieszkam, o duński czosnek jest całkiem ciężko. Czasem wolę nie jeść czosnku, niż kupić ten z drugiego końca świata, serio... Tyle się ostatnio mówi o produktach lokalnych i kupowaniu od rodzimych producentów, więc jest szansa na wprowadzenie słów w czyny. Kupujcie polski eko-czosnek! A ja Wam w tym pomogę:)

Zbiory czosnku są planowane na przełom lipca i sierpnia, a potem będzie on dostępny aż do zimy, w sprzedaży detalicznej, jak i hurtowej. Po czosnek będzie można przyjechać samemu (powiat Lwówek Śląski), będzie też można go dostać pocztą lub kurierem. I zapewniam, że w cenach dużo niższych niż te oferowane w internetowych sklepach ze zdrową żywnością czy warszawskich bazarach. O czosnku piszę już teraz, żebyście mieli czas się zastanowić, pewnie będę jeszcze przypominać. Zainteresowanych proszę o kontakt na adres: domowaola@gmail.com, postaram się podać więcej informacji i/lub przekierować do producenta :)

A na dowód, że wcale nie żartuję z tą ilością czosnku, kilka zdjęć z uprawy :)
Także wspierajmy polskich producentów!


Berni też lubi czosnek.


Czosnek w Krainie Wygasłych Wulkanów




I jeszcze artykuł na temat czosnku z Biokurierea:
http://www.biokurier.pl/component/content/article/39-strona-glowna/artykuy-gowna/676-czosnek-polski-chinski-rozroznianie

Autorem zdjęć polnych jest Tata.

wtorek, 25 czerwca 2013

Dietetyczne lody pyszne.

Komu lody bez cukru, produktów mlecznych i tłuszczu? Że nie da się i nie dobre? A gdzie tam! Nie są to lody wegańskie (z tymi też eksperymentuję), bo są na kurzym białku (nie zawiera ono tłuszczu) i wychodzą bardzo fajnie, choć może znawczynią domowych lodów jeszcze nie jestem ;). Przepis na podobne lody truskawkowe zobaczyłam w jakimś duńskim magazynie kulinarnym, ale nie mam pojęcia w jakim, bo było to w bibliotece. Postanowiłam zrobić swoje i przy okazji wyeliminować cukier, słodkie banany się spisały! Może nie do końca rozumiem termin "dietetyczne", ale te lody chyba na pewno takie są ;)


Okazało się, że procedura jest banalnie prosta, a efekt całkiem satysfakcjonujący. Przed zamrożeniem masa lodowa przypominała mi duński "guf", czyli taką niezidentyfikowaną różową słodką masę, z którą Duńczycy lubią swoje lody, na którą ja się dawno temu raz nabrałam, nie mając pojęcia co to jest i tylko przytakując ;)
Sekret tkwi w tym, żeby lodów nie zamrozić na kamień, powinny być lekko miękkie, wtedy mają najlepszą, niebiańską konsystencję :) Dlatego nie trzymałabym ich na noc w lodówce, a zrobiła rano i po południu byłyby jak znalazł.


Lody malinowe

3 białka kurze (używam surowych, Duńczycy pasteryzowanych)
2 dojrzałe, słodkie banany
1-2 kubki malin (do lodów używam mrożonych)


Banany pokroić w mniejsze kawałki lub lekko utłuc za pomocą tłuczka do ziemniaków. Białka ubić na bardzo sztywno, aż zmienią konsystencję. Dodać do nich banany i maliny (mrożone można trochę rozkruszyć), miksować do rozdrobnienia. Maliny dodawać według uznania, do uzyskania zadowalającego smaku lub koloru. Można mrozić w misce by co pół godziny miksować (swoje zmiksowałam raz a następnie przełożyłam do mniejszych pojemników), można od razu przełożyć do miseczek czy też foremek. Moje lody było gotowe po ok. 3 godzinach, wszystko zależy od naszego zamrażalnika.


****************
Jutro zapraszam wszystkich zainteresowanych ekologicznym czosnkiem polskim, mam dla Was dobre wiadomości!
****************




Dietetyczne słodkości

Nakarm Cukrzyka latem

czwartek, 20 czerwca 2013

Sól aromatyzowana dzikim bzem.



Inspiracji z łąki ciąg dalszy, czyli kolejny bukiet przetworzyłam na jedzenie. A przynajmniej na przyprawę do jedzenia. W dzieciństwie nie przepadałam za zapachem dzikiego bzu, był zbyt mdły i duszący. a w dodatku taki pospolity. Wszystko zaczęło się zmieniać gdy zauważyłam, że Duńczycy za nim szaleją i jego kwiaty dosypują do wszystkiego. W zeszłym roku zaczęłam produkcję lemoniady (spróbuj!), w tym roku jeszcze nie robiłam, ale już nie mogę się doczekać, nasz bez dopiero zaczął się rozwijać. W tym roku zaczęłam od  soli aromatyzowanej kwiatami dzikiego bzu i chilli. W zeszłym roku też zrobiłam jej odrobinę na próbę, ale gdzieś się zapodziała pewnie w czasie przeprowadzki i nigdy jej do niczego nie użyłam.
Przepis podaję za Camillą Plum, sama robiłam wszystko na oko.

Sól przyprawiona dzikim bzem

500 ml kwiatów dzikiego bzu, bez łodyżek
2 lub więcej średnie papryczki chilli (użyłam suszonych)
200g nierafinowanej soli w kryształkach (miałam tylko miałką pod ręką)
2 główki świeżego czosnku, poćwiartowane (pominęłam)
cienko ostrugana skórka z 2 cytryn (+ biała część skórki)


Z baldachimów odciąć lub oderwać delikatnie kwiecie, podzielić na pół. Jedną część kwiatów połączyć z resztą składników i wrzucić do food procesora lub kubka blendera, zblendować do połączenia składników, chilli i skórka cytrynowa powinny zostać w większych kawałach (u mnie się trochę za bardzo zmieliły). Dodać resztę kwiatów, rozprowadzić na tacy/blaszce pokrytej papierem do pieczenia i zostawić do wysuszenia. Soki z kwiatów i świeżej papryki/czosnku wsiąkną w sól i pozostanie ona wilgotna. Za to pozostałości kwiatów i papryki/czosnku muszą porządnie wyschnąć. W czasie schnięcia kwiaty dzikiego bzu brązowieją. Sól przechowywać zamkniętą w słoiku, nawet kilka lat.

Do mieszanki można również dodać tymianku cytrynowego, kardamonu, kuminu lub liści kozieradki, a właściwie czego się tylko zapragnie.
Camilla radzi używać tej soli przede wszystkim do różnego rodzaju mięs i ryb, ale również do potraw grillowanych i pieczonych warzyw. Już niedługo wypróbuję to cudo, będzie uczta dla Kwiatożerców;)!







 

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Sałatka z kwiatami rzepichy, nie mylić z rzepakiem :)




Jestem, jestem, aczkolwiek ostatnio trochę mniej w kuchni, a trochę bardziej w innych miejscach. Kabelek od aparatu też się zapodział, i jakoś nie za bardzo chciało mi się go szukać, ale dzisiaj go w końcu dojrzałam. Do domu chodzę na około, przez prawie łąkę i przez krzaki. Takie są to plusy braku rowera, gdyby go nie ukradziono, na pewno nie miałabym okazji na te spacery. Zbieram polne kwiaty, niektóre z nich zjadam. Dzisiaj D. robił kolację, zaczął od sałatki. Niby nic wielkiego, ale i tak się ucieszyłam. Do sałatki postanowiłam dodać kwiaty rzepaku, D. uznał to za profanację i wydziwianie... Ale ja tak bardzo chciałam w tym roku zjeść coś z rzepakiem, a przegapiłam sezon kwitnienia. Te tutaj to jakieś niedobitki, ale raz na spacerze jeszcze w maju zerwałam kilka łodyg i zauroczyły mnie smakiem. Rzepak jest pikantny! Obiecałam sobie wrócić po więcej, ale już mi się to nie udało. Teraz łodygi są twarde i łykowate. Może za rok się uda.

EDYCJA 4. kwietnia 2014

Okazało się, że rzepak nie był rzepakiem, a roślinką bardzo do niego podobną - rzepichą. Nazwę w tytule i przepisie poprawiłam, przepraszam za wprowadzenie w błąd!


Sałatka z kwiatami rzepaku 





różnokolorowe pomidorki koktajlowe
ogórek
oliwki kalamata
ser owczy z solanki
zimnotłoczony olej rzepakowy
kwiaty rzepichy

Posiekać, wymieszać, skropić i posypać. Smacznego!












środa, 5 czerwca 2013

Rozmyślania o brzasku.

Pierwszy raz od dawna urządziłam sobie całonocne ślęczenie nad "książkami". Ostatni raz musiało to być z trzy lata temu, kiedy męczyłam swój licencjat. Tym razem muszę zaliczyć prezentację o GMO, po duńsku, na ocenę... Robię to trochę w ciemno, po omacku, w sumie nie byłoby dużej różnicy, gdyby miało to być po chińsku ;) Plątanie się w trzech językach coraz bardziej daje mi się we znaki. I niestety muszę stwierdzić, że dużej różnicy nie ma pomiędzy teraz, a tym ostatnim razem: ciągle jestem mało produktywna, do bólu myślę o wszystkim innym i stres wcale nie sprawia, że się biorę w garść i brnę do przodu. Zdolności koncentracji też mi nie przybyło... Za to szeroko otworzyłam drzwi balkonowe, bo ptaki aż się przekrzykują w swoich trelach. Wcinam arbuza, którego przyniósł mi D., chyba w celu odwrócenia mojej uwagi od snickersów, które przyniósł sobie. Dnieje już.




niedziela, 2 czerwca 2013

Na wzmocnienie po porodzie.




Kiedy do Danii przychodzi lato zawsze jestem tym faktem mocno zaskoczona i nie do końca dowierzam w ten cud natury. Tak było wczoraj, kiedy to okazało się, że jest gorąco (jakieś 22 stopnie C), i w dodatku nie wieje. Czułam się trochę tak, jakbym na Dzień Dziecka dostała najbardziej nieoczekiwany i fantastyczny prezent. Udało nam się nawet zainaugurować sezon plażowy! Nie mówię oczywiście, że sezon plażowy równa się sezonowi kąpielowemu, bo na to trzeba być chyba Wikingiem. Podziwiam te wszystkie duńskie dzieci i dorosłych, którzy chlustają się w tej lodowatej wodzie i wcale nie szczękają zębami. Nie powiem, nawet ja się odważyłam na głębszy spacer i zanurzenie, ale na pływanie jeszcze przyjdzie czas. Tym bardziej, że dzisiaj znowu zimnica i wiatr, aż trzeba było zejść do sauny i wygrzać stare gnaty. Nigdy nie ciągnęło mnie do morza, góry były mi od zawsze bliższe (może to dlatego, że w Górach Stołowych zostałam poczęta), a teraz mieszkam w kraju, w którym największym wzniesieniem jest 250-metrowy most nad Wielkim Bełtem łączący Zelandię z Fionią (swoją drogą, ciekawe te polskie nazwy;)... Ale los płata nam różne figle, jakiś ukryty sens w tym musi być!


Już od zeszłego roku miałam zamiar podać przepis na rosół wzmacniający siły po porodzie według Tradycyjnej Medycyny Chińskiej, ale jakoś nigdy się do końca tak nie złożyło, więc podaję go dopiero dzisiaj. Pewnie się znowu spóźniłam, ale może się komuś przyda.
Historia mówi, że w Chinach taką zupę zaczynało się gotować już na 30 dni przed porodem. Im dłużej zupa się gotuje, tym bardziej wzmacnia "czi" (energię). Sama jeszcze nie przygotowywałam tej zupy, więc nie będzie zdjęcia, ale chyba zacytuję ten krótki rozdział z "Odżywiania według Pięciu Przemian dla matki i dziecka" Temelie i Trebuth.
Co prawda piszą one, że najbardziej wzmacniający jest rosół z kurczaka, ale to już prywatna decyzja każdej kobiety, na którą zupę się zdecyduje.


"Smaczna zupa dla matki

W Chinach istnieje tradycyjny przepis na zupę, która jest podawana każdej kobiecie jako pierwszy napój po porodzie, aby jak najszybciej uzupełnić czi i krew. Najlepiej jeśli zupę zacznie przygotowywać partner albo przyjaciółka, kiedy pojawią się pierwsze sygnały, że wkrótce rozpocznie się poród.

Świeżego kurczaka, kilka marchewek i garść pietruszki gotować w dwóch do trzech litrach wody przez trzy do czterech godzin. Odcedzić, schłodzić i ewentualnie zebrać nadmiar tłuszczu. Od chwili porodu można przez kilka tygodni pić dziennie dwie do trzech filiżanek zupy. Również przez cały okres karmienia można przygotowywać co tydzień lub co 14 dni rosół z kury lub wołowiny. Kobieta pije wówczas przez trzy do czterech dni dwie do trzech filiżanek dziennie.

Rosół z kurczaka ma następujące działanie: kurczak jest termicznie lekko ciepły. Ugotowany w postaci zupy wypiera zimno i rozpuszcza zastój krwi. Tonizuje czi i krew, i ogrzewa Środkowy Ogrzewacz. Szczególne działanie rosołu z kury polega na tym, że uzupełnia on jing nerek. Dzięki długiemu gotowaniu marchewka i pietruszka w połączeniu z kurczakiem stają się szczególnym lekarstwem na krew.

Codzienne jedzenie zupy po porodzie może zapobiec wielu problem. Z powodu dużej utraty czi wiele kobiet cierpi po porodzie na silne przygnębienie. Leżą w łóżku i płaczą, zamartwiając się dodatkowo, ponieważ nie potrafią się cieszyć swoim dzieckiem. Kiedy czi wzrasta, poprawia się również nastrój i pojawia się radość z narodzin dziecka. Wiele razy dawałam kobietom ten przepis razem z chińskimi ziołami leczniczymi lub bez nich i żadna nie cierpiała na depresję poporodową - każda szybko się zregenerowała. Pewna kobieta, która niedawno urodziła córkę, a zaraz potem swoje drugie dziecko - chłopca, opowiadała: "Nie mam najlepszych wspomnień z porodu mojej córki oraz czasu, który potem nastąpił. Cały czas chciało mi się płakać, nie miałam wcale apetytu, do tego obwiniałam się, że nie potrafię się cieszyć. Po drugim porodzie nie pojawił się nawet cień smutku - zupa dokonała prawdziwego cudu."

Nie istnieje żaden odpowiedni posiłek wegetariański, który mógłby zastąpić rosół z kury - przynajmniej, jeśli chodzi o szybkość działania. W takim przypadku należy cierpliwie odbudowywać czi i krew (...)

Wzmacniająca zupa wegetariańska po porodzie może być sporządzona następująco:
Trzy do czterech marchewek, kilka plastrów selera, pół łodygi pora, pęczek pietruszki i ewentualnie kilka łodyg szparagów gotować w trzech do czterech litrach wody przez dwie do trzech godzin. Następnie odcedzić i pić codziennie jeden do półtora litra zupy. Ilość warzyw może być dość niewielka w stosunku do ilości wody. Ważne jest jednak, by czas gotowania był długi."


zaczerpnięte z "Odżywiania według Pięciu Przemian dla matki i dziecka" B. Temelie i B. Trebuth, str.136-137

To tak z dedykacją dla wszystkich Mam, Nowych Mam i Mam Oczekujących.



Mam nadzieję, że ani Stasiu, ani jego Mama nie wezmą mi za złe wykorzystania ich wizerunku :*

Gâteau Marcel

W grudniu zapowiadałam przepis na ten czekoladowy cud, ale w grudniu mi to nie wyszło. Grudzień w ogóle był raczej do niczego. Kończeni...