W ostatni weekend, lekko przedłużony zresztą, zawitałam w Szkocji.
Dawno temu zaczynałam swą emigracje w Szkocji właśnie, w związku z czym oczekiwałam
wzruszeń i uniesień, przypływu wspomnień. Nic takiego jednak nie nastąpiło,
twarda jestem jak szary granit. Mój aparat też był niewzruszony, z nieczułością
potraktował wszelkie mgliste widoki. Nie to nie. Za to przywiozłam całą torbę książek,
nie tylko kulinarnych i nie tylko używanych.
I choć wycieczka w przygody nie obfitowała,
to wracać przyszło mi w czasie sztormu. Czego nikomu nie polecam. Do lądowania podchodziliśmy
dwa razy, a mój żołądek kręcił ósemki i tylko się modliłam, żeby nie wyskoczył
z jamy brzusznej. Gdy już w końcu wylądowaliśmy i tych tortur koniec miał być
bliski - okazało się, że drzwi samolotu nie można otworzyć - bo tak wiało. I
nic nie można było poradzić, tylko czekać, aż wiać przestanie. Kołysało więc
nami przez kolejne dwie i pół godziny, na szczęście już na płycie lotniska. O mały
włos nie spędziłam nocy na lotnisku bo publiczne środki transportu nie dojeżdżały,
a do taksówek były setki czekających. No ale zostałam uratowana i podwieziona
do miasta, gdzie autobusy już jeździły i udało mi sie dostać do domu. Taka to była
moja przygoda ze sztormem w tle.
A teraz będzie przepis z dynią w tle, aczkolwiek grającą pierwsze skrzypce. Kilka składników, nic skomplikowanego, a jednak.
Pasta z grochem i dynią
100g upieczonej dyni (użyłam hokkaido)
200g łuskanego grochu (waga po ugotowaniu)
1/2 łyżeczki garam masala (lub więcej)
1-2 łyżeczki soku z cytryny
skórka starta z połowy cytryny
sól do smaku
ewentualnie woda lub zimnotłoczony olej - jeśli pasta jest zbyt gęsta
Groch ugotować do miękkości, zmiksować z pozostałymi składnikami.
Pastę nieśmiało dołączam do Festiwalu Dyni.
Pastę nieśmiało dołączam do Festiwalu Dyni.