sobota, 28 grudnia 2013

(Po)świąteczne wypieki


Nie do końca wiem jak zacząć pisanie po dłuższej przerwie. Zacznę więc od piosenki.



Obyło się w tym roku bez świątecznych życzeń i przepisów, ale mam nadzieję, że nikt nie jest zawiedziony. Bo te święta nie są do końca moje, dopiero od jakiegoś czasu je oswajam. Miłych wspomnień z dzieciństwa mam zaledwie kilka, resztą najlepiej byłoby zapomnieć, co powoli czynię. Od dziewięciu lat tylko raz byłam w tym czasie w Polsce. Jeden raz spędzałam święta całkiem samotnie w Szkocji, również raz w afrykańskim slumsie, dwa razy u stóp Himalajów w Indiach. Kilka ostatnich lat u rodziców D. w Niemczech. W tym roku, po raz pierwszy zostaliśmy w Danii. Za każdym razem spędzałam ten czas z bliskimi mi ludźmi, z niektórymi mam ostatnio trochę mało kontaktu, innych pewnie już nigdy w życiu nie spotkam. A z jednym z nich mam nadzieję spędzać ten czas jeszcze długo.
To jest czas kreowania naszych własnych świątecznych tradycji. Od kiedy zaczęłam jeździć z D. na święta, na świątecznym stole jego rodziców dostawiłam barszcz z uszkami, obok ich ulubionej grochówki. Doszło do tego, że w tym razem telefonicznie dyktowałam przepis na barszcz oraz przyswajałam tajniki świątecznej zupy grochowej.
W tym roku zaczęliśmy również tradycję najbrzydszej choinki świata. Z dzieciństwa pamiętam wyprawy z Tatą i Siostrą po choinki do lasu, ciąganie ich w śniegu do domu. Najpierw były to duże choinki, do samego sufitu. Potem zaczęły się robić coraz mniejsze, aż w końcu chyba wspólnie zarządziliśmy, że szkoda wycinać drzewek na święta i obejdziemy się bez. W tym roku choinka pojawiła się na nowo w moim domu, jednak tym razem pozostanie w nim już na stałe. Zażyczyłam sobie drzewka w doniczce, które resztę roku będziemy mogli trzymać na balkonie. Jednak trochę późno wybraliśmy się na poszukiwania i może szukaliśmy nie tam, gdzie trzeba. Żadnych żywych świerków nie znaleźliśmy, jedynym drzewkiem w doniczce był z lekka kikutowaty cedr atlantycki/atlaski. A jak już będziemy mieli dom z ogródkiem, to w nim go posadzimy.

Choinka pieszczotliwie zwana Strachem na Wróble


Nie mogłam się zdecydować, który przepis Wam dzisiaj pokazać. Czy jeszcze coś około-świątecznego, czy może coś zupełnie innego. Zdecydowałam się jednak na coś na osłodę, a w dodatku podwójną.
 U mnie te ciasteczka i babeczki były z okazji świąt, ale na inne okazje nadają się również znakomicie. W dodatku są bezglutenowe i bez dodatku cukru. Pierwszy przepis jest z użyciem masła i jajka, drugi jest wegański. Babeczki są z dodatkiem mielonych migdałów (w oryginale mąki migdałowej), która jest dosyć kontrowersyjnym zamiennikiem mąki glutenowej. Tutaj macie cały artykuł na ten temat. Ja mielonych migdałów zamiast mąki używam mniej więcej raz na rok, więc to będzie właśnie ten raz. Tym babeczkom nie mogłam się oprzeć, pamiętam, że mieszkając w Aberdeen objadałam się podobnymi w okresie świątecznym. Przypomniałam sobie o nich podczas październikowej wizyty w Szkocji, jednak ich tam wtedy nie znalazłam.
Babeczki, o których mowa to tzw. mincemeat pies, bardzo popularne w Wlk. Brytanii. Niech Was nie zmyli nazwa, bo babeczki nie zawierają w sobie mięsa, przynajmniej w większości dzisiejszych przepisów (tutaj więcej na ten temat, również odrobina po polsku). Kiedy zobaczyłam przepis na owo nadzienie i poźniej na same babeczki stwierdziłam, że muszę je w końcu wypróbować!




Nadzienie bakaliowe Mincemeat
(na podstawie tego przepisu)

1 duże kwaśne jabłko, starte na dużych oczkach
75g dużych żółtych sułtanek
75g zwykłych rodzynek
75g suszonej żurawiny
75g suszonych  śliwek
75g suszonej dzikiej róży (można pominąć lub zastąpić np. suszoną porzeczką, wiśniami, jabłkami lub jagodami goji lub rokitnikiem)
75g suszonych suszonych moreli
10 daktyli
kilka łyżek domowej esencji waniliowej alkoholowej (u mnie na rumie)
4 łyżki masła (można zastąpić tłuszczem kokosowym)
1/2 łyżeczki cynamonu
1/2 łyżeczki gałki muszkatołowej
1/2 łyżeczki imbiru

ewentualnie 1/2 - 1 szkl. wody

Jeżeli macie zamiar użyć suszonej dzikiej róży lub innych dosyć twardych owoców  - warto je wcześniej namoczyć. Ja tego nie zrobiłam, dlatego musiałam dodać do swojej mieszanki wody, a potem ją odparować.
Większe owoce należy posiekać, a następnie wszystkie składniki (oprócz alkoholu i wody) wrzucić na patelnię/do garnuszka i gotować na małym ogniu aż roztopione masło będzie wchłonięte, a starte jabłko stanie się częścią masy. Jeżeli jest taka potrzeba - dolać wody i gotować do jej wchłonięcia. Po wystygnięciu wmieszać esencję waniliową/brandy. W wersji dla dzieci pominąć ten krok.
Nadzienia wyszło mi więcej niż babeczek, resztę przełożyłam do słoiczka i spasteryzowałam, jeszcze coś
z nim zrobię :)


Ciasto babeczkowe

150 g mielonych migdałów (mąki migdałowej)
75g mielonych eko wiórków kokosowych (mąki kokosowej)
1 łyżka ksylitolu
1/2 łyżeczko sody oczyszczonej
2 szczypty soli
skórka starta z jednej wyszorowanej eko pomarańczy
115g zamrożonego masła
1 jajko
tłuszcz do wysmarowania foremek

Wymieszać wszystkie suche składniki, dodać masło starte na tarce, i rozetrzeć je z mąką - jak kruche ciasto. Dodać jajko i wyrobić, w razie potrzeby dodać więcej mąki migdałowej/kokosowej (moje migdały były dosyć grubo mielone, więc miały problem z wchłonięciem jajka, stąd sypnęłam jeszcze dwie garści, żeby było ciasto zagęścić). Ciasto podzielić na dwie części, zawinąć w folię i schłodzić przez godzinę w lodówce (można przez noc). Piekarnik rozgrzać do 175 stopni C.
Blaszaną formę na muffiny wysmarować tłuszczem.
Połowę ciasta rozwałkować dosyć cienko między dwoma arkuszami papieru, a następnie w wyciąć w nim okręgi (powinny być większe niż dno foremek). Wg oryginalnego przepisu powinno być ich 32, moje ciasto nie było porządnie schłodzone i nie chciało się wywałkować porządnie - dlatego otwory w formie muffinkowej wyklejałam ciastem, w dodatku dosyć grubo i wyszła mi połowa tej ilości.
Okręgami wyłożyć otwory muffinkowe. Resztę ciasta rozwałkować cienko i wykroić w nim gwiazdki, którymi należy przykryć babeczki (moje ciasto nie chciało współpracować, więc po prostu ulepiłam nakrycie wierzchnie). Piec ok 12 minut (piekłam dłużej bo moje ciasto było grubsze, trochę nawet przypiekłam:). WAŻNE - nie wyciągać z foremek przed całkowitym ostygnięciem, inaczej będą się rozpadać.


^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

Jeszcze jeden wypiek, tym razem na samym kokosie.

Bananowe kokosanki względnie bananowe makaroniki

2 dojrzałe banany
500 ml wiórków kokosowych
4 łyżki mąki kokosowej (zmielonych wiórków)
60 ml stopionego tłuszczu kokosowego
60 ml syropu klonowego (lub miodu)
1 łyżeczka esencji waniliowej (można pominąć)
1 łyżeczka cynamonu

Banany rozgnieść widelcem, dodać pozostałe składniki i wyrobić ciasto. Schłodzić w lodówce przez ok. 30 min. Piekarnik rozgrzać do 175 stopni C. Blachę wyłożyć papierem do pieczenia. Formować kulki lub półokręgi (użyłam łyżki do odmierzania ml) używając ok. 1 łyżki ciasta. Piec 18-20 min lub do uzyskania złotego koloru (i znowu mnie poniosło:). WAŻNE - całkowicie ostudzić przed ściągnięciem z blachy, w innym razie będą się kruszyć. 
Moje ciasteczka wyszły przyjemnie wilgotne, po tygodniu w zamkniętym pudełku/słoiku były dalej świeże.







środa, 18 grudnia 2013

Eliksir imbirowy

Trochę zniknęłam, może nawet trochę więcej niż trochę. Może to dlatego, że kiedy wracam do domu jest już prawie ciemno, ale to przecież wszyscy tak mają. A może jednak dlatego, że nigdy się nie przestawiłam/przyzwyczaiłam do wczesnego chodzenia spać i wczesnego wstawania. Kiedy wracam to zwykle padam z nóg i na nic nie mam siły ani ochoty. Na pewno nie pomaga również fakt, że od kilku miesięcy odżywiam się inaczej, niż bym chciała. W sumie nawet dosyć mało gotuję w domu po swojemu, bo jadam w pracy i często przynoszę jedzenie do domu. Świrujące hormony i inne niezbadane dolegliwości również nie dodają energii...  No ale wcale się nie tłumaczę, ani nawet nie narzekam (no może odrobinę :) Raczej próbuję zrozumieć to chroniczne zmęczenie i się z nim rozprawić!

Przy rozprawianiu się z tym upierdliwym stanem zdecydowanie pomaga eliksir imbirowy.  O ile imbir z cytryną i miodem to mój ulubiony napój i lek na wszystko od wielu lat, to imbir z cytryną, miodem, goździkiem i anyżem gwiazdkowym pierwszy raz piłam miesiąc temu w Machina Organika. Nie jestem pewna, czy eliksir rzeczywiście ma magiczne właściwości, czy może po prostu samo wspomnienie tamtych pięciu godzin wprawia mnie w doskonały humor (). Zresztą przecież jedno wcale nie wyklucza drugiego, wszystko się tu pięknie uzupełnia.
Zdaje się, że w Machinie do sporządzania eliksiru używa się soku wyciskanego z eliksiru. Przynajmniej dopóki się on nie skończy, wtedy zastępuje się go tartym imbirem. I o ile przy pierwszej kolejce w kubku można znaleźć i goździka, i anyżową gwiazdę, to przy drugiej i trzeciej już niekoniecznie - może po prostu wyszły. Stąd też przepis, który gwarantuje powtarzalność tego niepowtarzalnego smaku :) Ostrzegam - z tą ilością imbiru przyjemnie drapie w gardło, bo tak lubię.


Eliksir imbirowy
(na podstawie napoju z Machina Organika)
 
1 litr wrzątku
1 gwiazdka anyżu (ewentualnie 1/3 łyżeczki nasion anyżku lub/i laska cynamonu)
10 goździków
kawałek imbiru 20g
kilka plasterków cytryny
miód do smaku

Imbir zetrzeć na tarce o drobnych oczkach, anyż i goździki rozdrobnić w moździerzu (w przypadku braku takowego można zwiększyć ilość przypraw lub wydłużyć czas zaparzania). Wrzucić do dzbanka lub termosu i zaparzać przez 5-10 minut. Dodać 2-3 plasterki cytryny lub 1-2 łyżki soku, przelać do kubków i dosłodzić miodem do smaku. Lepiej nie przesadzać z cytryną - bo wtedy potrzeba dużo miodu, a że taki eliksir można pić szklankami, to lepiej z miodem nie przesadzać :)
Wiem, wiem, miód traci właściwości lecznicze przy tej temperaturze, ale czasem chodzi przecież o efekt placebo ;)
W przypadku, gdy anyżowe gwiazdy niespodziewanie nam "wyjdą", można je zastąpić nasionami anyżku. A jeżeli żadne anyżowe cuda nie są bliskie naszemu sercu, do imbiru można po prostu wrzucić laskę cynamonu - a nawet dodać ją do powyższych.
Warto przypomnieć, że anyż anyżkowi nie równy! Choć smaki można porównywać i oba mają właściwości moczopędne (nie zliczę ile razy tego już doświadczyłam w czasie pisania tego postu:), to anyżowe gwiazdy działają głównie na przewód pokarmowy, a niepozorne nasiona anyżku pomagają przy problemach z górnymi drogami oddechowymi - działają wykrztuśnie. I niestety, z powodu nieprecyzyjnego nazewnictwa - często są ze sobą mylone.
O właściwościach goździków można poczytać u ziołowej Iness, a cudownych właściwości samego imbiru chyba nie trzeba przedstawiać? Jeśli jednak trzeba, to wspominałam o nich tutaj, ale zachęcam do wnikliwszej lektury tego zagadnienia :)

Eliksir imbirowy serwuję ostatnio wszystkim odwiedzającym, a nawet biorę go w odwiedziny. Także jeżeli komuś będzie po drodze i wstąpi w moje progi - bądźcie gotowi!
 
 
 

sobota, 7 grudnia 2013

Ryż na chłody, konfitura z rokitnika i kilka zdjęć

Co prawda minęły już trzy tygodnie od mojego pobytu w Polsce, ale ja jeszcze nie zamierzam zmieniać tematu na blogu - nie licząc ostatniego kopenhaskiego przerywnika obrazkowego.
Pobyt był krótki, ale na pewno bardzo intensywny, włączając dwa dni spędzone w łóżku. Przyjechali do mnie mili goście, sama zawitałam w gościnę tu i tam, odwiedziłam nawet Zu w jej dużym domu :)
Na chwilę miałam okazję zamienić się w doradcę żywieniowego i przeprowadzić szybkie warsztaty bezglutenowo-bezcukrowe u Roszka Groszka i Bazylka Bzylka. Bazyli to nawet zaklaskał po spróbowaniu naleśników jaglanych z nutellą daktylową :D:D:D
A dzisiaj jeszcze jedno danie przyrządzone z warzyw prosto od rolnika, u rolnika. Tylko konfiturę rokitnikową przyrządziłam jeszcze w Danii, zapakowałam próżniowo i przywiozłam ze sobą, mając w planach obdarowywanie bliskich. Konfiturę przed przepakowaniem do słoiczków należało przesmażyć, tylko na tym etapie konfitura się najzwyklej w świecie przypaliła na piecu, w którym już dawno wygasło... Do obiadu wykorzystałam odrobinę tej najmniej przypalonej resztki :)
Ryż przyrządzony jeszcze w listopadzie, ale jak najbardziej się nadaje na pogodę za oknem. Prosty pomysł na bezglutenowy obiad dla wszystkich, który można łatwo przerobić wedle własnych upodobań i zasobów czasowych (może Ci się na coś przyda, M.:)




Ryż z warzywami

200 g brązowego ryżu
kilka średnich marchewek
kilka łyżek konfitury rokitnikowej (można zastąpić świeżym rokitnikiem lub pominąć)
kilka liści jarmużu
kilka bukietów brokułu (użyłam pędów brokułowych)
1 średnia rzepa
kilka ząbków czosnku
szczypta cynamonu
szczypta chilli
1 łyżka miodu
ocet śliwkowy lub balsamiczny
olej do smażenia
sól do smaku

Ryż brązowy ugotować z solą na miękko. Marchew pokroić w plastry, wymieszać z kilkoma łyżkami konfitury rokitnikowej, miodem, 1-2 łyżkami octu śliwkowego, cynamonem, chilli i odrobiną soli. Rozłożyć na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia i piec ok. 20 minut w temp. 180 stopni C. Marchew powinna być lekko podpieczona, ale ciągle dosyć chrupiąca.
Posiekany czosnek podsmażyć w woku lub na dużej patelni, dodać pokrojone w mniejsze cząstki brokuły i porwane liście jarmużu. Smażyć kilka minut mieszając, brokuł powinien być al dente. Rzepę pokroić w kostkę, zamarynować octem.
Ugotowany i lekko przestudzony ryż wymieszać z marchewką, surową rzepą i zieleniną. Ewentualnie doprawić do smaku. Można zjeść od razu, można też zapakować na później do pracy/szkoły.

Surowa rzepa nie spotkała się z uznaniem mojej siostry, duże okazy są lekko gorzkawe. Pomaga marynowanie w occie, można ją też upiec lub ugotować, albo całkowicie pominąć. Marchew można z powodzeniem zastąpić kawałkami dyni lub słodkich ziemniaków. Lubię te miękko-chrupkie tekstury i różne smaki w jednym daniu.

Zdjęć konfitury rokitnikowej co prawda nie mam, ale i tak Wam zdradzę przepis, może komuś się przyda. A jak następnym razem zrobię, to na pewno ją obfotografuję. Nauczyłam się ją robić w pracy, od siebie dodałam imbir i cukier zamieniłam na miód. (Zdjęcie już mam, więc dodaję ;) )
A z rokitnikiem był już przepis octowy i herbaciany, polecam oba :)


Jego Wyskość Król Rokitnik


Konfitura rokitnikowa

owoce rokitnika (dowolna ilość)
wypestkowane owoce dzikiej róży (dowolna ilość)
jabłka pokrojone w kostkę
kawałek startego imbiru
miód

Wszystkie owoce wrzucić do garnka, dodać trochę wody i gotować na małym ogniu. Czas gotowania zależy od ilości składników, lepiej gotować trochę krócej, aby owoce zachowały kształty i teksturę. Na koniec dosłodzić miodem. Rokitnik jest bardzo kwaśny, więc tego miodu tam trochę wejdzie. Przełożyć do wygotowanych słoiczków i spasteryzować. Wspaniale smakuje na chlebie z masłem, z serami, dodaje charakteru pieczonym warzywom. A poza tym ma mnóstwo witaminy C, bo w przypadku rokitnika, nie unika ona rozkładowi przy obróbce cieplnej.


A w gratisie jeszcze kilka kaczawsko-izerskich klimatów.


Ostrzyca jesienna

Ule

Z wizytą po miód



Wiosna przecie!


Kawa u Najstarsze Drzewa






A Mama ma motor i skórzane portki

i kołowrotek

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Jesien w Kopenhadze


Na zeszly tydzien planowany byl jeszcze jeden lub dwa 'polskie' posty, jednak jak widac - plany sie zmienily :) Posty beda musialy poczekac z przyczyn technicznych (zdjecia sa uwiezione na komputerze, ktory sie nie wlacza), a tymczasem zostawiam Was z malym, jeszcze jesiennym, analogowym przerywnikiem. W dodatku zeszlorocznym, bo tyle u mnie trwa wywolywanie filmow ;)
To bylo jeszcze za czasow, gdy poznawalam Kopenhage z roznych stron. To jest akurat poludniowa strona wyspy Amager.

 










Gâteau Marcel

W grudniu zapowiadałam przepis na ten czekoladowy cud, ale w grudniu mi to nie wyszło. Grudzień w ogóle był raczej do niczego. Kończeni...