czwartek, 29 maja 2014

Flan z brokuła i Herb Walk

Po pierwsze, chciałabym Was dzisiaj zaprosić do akcji "Cała Polska widzi zioła" organizowanej przez Inez Herbiness. Akcja ma bardzo proste zasady, wystarczy wyjść na półgodzinny spacer z aparatem lub bez, otworzyć oczy i przyjrzeć się ziołom rosnącym wokoło nas. Nie trzeba iść specjalnie daleko, wystarczy spojrzeć na trawnik, lub na rośliny codziennie napotykane na drodze z pracy do domu. "Herb walk" trwa do 8. czerwca, relacje ze spaceru (ze zdjęciem lub bez) należy przesyłać pod adres inezrogozinska@gmail.com. Blogerzy są zaproszeni do stworzenia blogowej relacji ze spaceru i podesłania linka do Inez.




Po drugie, zapraszam Was dzisiaj na zielony flan z brokuła. Podany z "popiołem z pora", pędami groszku i szypułkami skrzypu polnego. Bardzo się postarałam ładnie podać to danie na kolację, ale D. wcale nie był zachwycony... Skrzyp odłożył na bok, liście to dla królików,  na czarną posypkę nie zwrócił uwagi, ale gdy zapytałam go co sądzi o popiele, oburzył się bardzo i oskarżył o posypywanie jedzenia popiłem z grilla... No cóż, niektórym trudno jest dogodzić, albo wręcz przeciwnie ;) ... Ale sam flan mu smakował wyśmienicie!

Flany kojarzą się z deserami, ale mi zdecydowanie bardziej odpowiadają ich warzywne wersje. Można je przygotować z wielu warzyw, nie tylko z brokułów, np. kalafiora, marchwi, topinamburu czy szparagów. Flan można trochę porównać do sufletu, nie zawiera on jednak mąki (czyli jest to danie bezglutenowe), ani nie rośnie (dlatego też nie opada) w czasie pieczenia.
 Różnego rodzaju popioły to całkiem modny dodatek, nie tylko w kopenhaskiej, gastronomii. Wystarczy w piekarniku spopielić np. zielone części porów, które często i tak lądują w koszu.
 Na zbieranie szypułek skrzypu polnego już trochę za późno, ale ja zrobiłam mały zapas, który trzymam w lodówce i wyciągam na specjalne okazje. Takie szypułki zbiera się zwykle w kwietniu, zanim skrzyp polny wypuści swoje zielone pędy. Nie mają zbyt wiele smaku, lecz zdecydowanie nadrabiają wyglądem. Należy je zblanszować, a następnie potraktować zalewą z octu jabłkowego, miodu i np. sosu sojowego. Tak przygotowane mogą spokojnie czekać na tę specjalną okazję. Po więcej szalonych pomysłów odsyłam do "Dzikiej kuchni".





Flan brokułowy

400 g zblanszowanych bukietów brokuła, po odcieknięciu
2 jajka
50 ml śmietany kremówki
ząbek czosnku
sól do smaku

Do podania:
zieleninaa, u mnie młode pędy groszku
marynowane szypułki skrzypu
popiół z pora

Piekarnik rozgrzać do 180 stopni. Wszystkie składniki zblendować na kremową masę. Przełożyć do małych naczyń do pieczenia wysmarowanych masłem. Piec 15-20 minut, w zależności od głębokości naczyń. Masa powinna się zapiec, jednak nie należy jej zbytnio wysuszyć. Można serwować w naczyniach do pieczenia, można spróbować delikatnie wyciągnąć flany z naczyń (wtedy pieczenie w silikonowych foremkach na muffinki może okazać się poręczniejsze). Podawać np. z ziemniakami. Jeżeli zostanie coś do następnego dnia, pozostałościami można urozmaicić pure ziemniaczane.

niedziela, 25 maja 2014

Słodkie kulki w 5 minut

Z uśmiechem wyglądam przez okno i obserwuję bose dziewczynki, wywijające gwiazdy na trawniku. Będąc w ich wieku sama bardzo chciałam się nauczyć tej umiejętności. Z zazdrością podziwiałam gwiazdy wywijane przez J., ale za żadne skarby nie chciało mi to wyjść. Dzisiaj takie próby groziłyby złamaniem kręgosłupa...
Wczoraj wieczorem D. miał ochotę na coś słodkiego. W domu jak zwykle - pustka. Czasem tak jest, że niekupowanie gotowych produktów połączone z odrobiną lenistwa powoduje totalną pustkę. W dzieciństwie ratunkiem w takiej sytuacji był kogiel mogiel, ale do niego potrzebne są przecież jajka, a nikt nie zrobił zakupów...
 Często bywa tak, że po spędzeniu połowy dnia na przygotowywaniu posiłków dla innych, ostatnią rzeczą, na jaką mam ochotę po powrocie do domu jest stawanie przy garach. Nawet chleb wolę przynieść z pracy, bo nie mam cierpliwości do pieczenia, a zakwas w tym mieszkaniu i tak zwykle umiera. Mijają godziny, zaczyna się ściemniać, a kiedy jeszcze D. jest w pracy i nie domaga się jedzenia, często bywa tak, że pora kolacji mija niezauważona. Gdy w końcu staję się głodna i zła, i w dodatku zapomniałam o chlebie, nie mam czym tego głodu załatać. No bo ponoć szewc bez butów chodzi. Będąc już tak głodną i wyprowadzoną z równowagi, ostatnim gestem zdrowego rozsądku robię naleśniki. Dostawiam sobie stołek przy kuchence, jedną ręką smażę naleśniki, drugą nie przerywam czytać książki, która właśnie do tego stanu mnie doprowadziła. I jakoś przeżywam do następnego dnia.
Ale kiedy D. ogłosił ochotę na coś słodkiego i zaoferowanie daktyli nie zostało tym razem przyjęte entuzjastycznie, wspaniałomyślnie zaoferowałam wykonanie słodkich kulek. Zrobienie słodkich kulek zajmuje jedynie 5 minut i potrzebne są zaledwie trzy składniki, w porywach do czterech, jeśli chcemy mieć wersję luksusową. Więc takie słodkie kulki wygrywają z moim leniem, a w dodatku są całkiem zdrowe i nawet D. nimi nie wzgardzi.



Słodkie kulki z amarantusem
(mała porcja dla 2 osób, z powodzeniem można ją podwoić lub potroić)

ok. 5 dużych daktyli
1-2 łyżki roztopionego tłuszczu kokosowego
ok. 60 g poppingu z amarantusa
kilka łyżek wody
w wersji luksusowej - kruszone ziarno kakaowca

Daktyle muszą być miękkie, w razie potrzeby należy ja zalać wrzątkiem na kilka minut. Po ostudzeniu pozbawić pestek, zblendować wraz z tłuszczem na kremową masę. Wymieszać z amarantusowym poppingiem (i ewentualną kruszonką kakaową) na kleistą masę, formować w dłoniach małe kulki. W razie potrzeby dodać kilka łyżek wody pozostałej z namaczania daktyli. Można schłodzić.

I jeszcze coś pięknego do posłuchania. Czasami mi smutno, że zabrakło mi talentu do robienia gwiazd i do śpiewania.


poniedziałek, 19 maja 2014

Sosnowe lody z lasu

Jeśli zrobiliście już lub robicie miodowy syrop z sosny, na testowanie wcale nie musicie czekać do pierwszego przeziębienia! Wręcz przeciwnie, taki syrop należałoby stosować profilaktycznie, przez cały rok. Nie powinno to być problemem, ponieważ syrop z pędów i kwiatostanów sosny smakuje wybornie, a już odrobina jego smaku na języku przeniesie Was do Wielkiego Lasu. Można go dodawać do wielu rzeczy: porannej owsianki czy musli (z jogurtem bardzo się lubi), lemoniad, alkoholowych drinków czy deserów. Dzisiaj polecam Wam zrobić... lody o smaku sosny! Śmietankowe lody z syropem sosnowym i kuleczkami z męskich kwiatostanów to prawdziwy rarytas, przypuszczam, że nie znajdziecie tego połączenia nawet w najbardziej dzikich restauracjach ;) Jeżeli nie robicie sami lodów, kupne lody śmietankowe czy może nawet waniliowe polane takim sosem dadzą Wam wyobrażenie tego smaku. Jednak zdecydowanie polecam wykonanie lodów własnoręcznie, zajmie Wam to może 15 minut, a nie znajdziecie w nich kilograma cukru ani aromatów identycznych z naturalnymi.
Swój przepis na lody gdzieś zgubiłam, skorzystałam z tego od Zu, bo był zresztą bardzo podobny.





Lody sosnowe
(ok. 1 l)

śmietana kremówka 330 g
2 duże lub 3 małe ekologiczne jajka
kulki z kilku kwiatostanów 

Śmietanę zmiksować na krem, uważać by nie przesadzić. Żółtka oddzielić od białek, zmiksować z dodatkiem syropu, białka ubić na sztywną masę. Wszystkie składniki delikatnie połączyć. Przełożyć do plastikowego pojemnika i mrozić przez ok. 8 godzin. Wyciągnąć 10-20 min przed serwowaniem, można dodatkowo oblać syropem i posypać kulkami z kwiatostanów.

Uwaga techniczna: większość syropu z moich lodów spłynęła na dno, być może pomogłoby przemieszanie lodów kilkukrotnie w czasie mrożenia - ja swoje włożyłam do zamrażarki i poszłam spać ;)


Więcej syropu w przygotowaniu

Jedna z moich sosnowych miejscówek, wcale nie potrzeba drabiny :)




sobota, 17 maja 2014

Pąki bzu, kwiaty lilaka i kwiatostany sosny

Dzisiaj kilka kolejnych szybkich pomysłów z serii 'Każda wariatka ma w słoiku kwiatka'.



Pąki dzikiego bzu w zalewie octowej

Jeżeli u Was również nie kwitnie jeszcze dziki bez, proponuję jak najprędzej biec do najbliższego krzaka i nazbierać trochę bzowych pączków - byle nie wszystkie, bo chcemy później cieszyć się również z kwiatów. Baldachimy przycinamy na mniejsze gałązki, nie jesteśmy zainteresowani łodygami. Następnie należy pączki zblanszować, gdyż podobnie jak niedojrzałych owoców dzikiego bzu - nie poleca się ich jeść na surowo. Gotujemy osolony wrzątek i wrzucamy na niego pączki 1-2 minuty, a następnie odcedzamy i zanurzamy w lodowatej wodzie. Tak ostudzone pączki możemy potraktować na dwa sposoby, choć oba bazują na zalewie octowej. Poleca się użyć octu z kwiatów dzikiego bzu dla podkreślenia wrażeń organoleptycznych, lecz ocet jabłkowy lub mniszkowy nada się również dobrze. Także pączki można po prostu zalać osolonym octem, lub przygotować zalewę z jednej miarki wody, jednej miarki octu i kilku łyżek miodu (w zależności od ilości płynów, dodawać do smaku). Pączki zalać miksturą, szczelnie zamknąć i przechowywać w cieniu. Nie jest to co prawda potrawa sama w sobie, dużo bardziej nadaje się jako ciekawy dodatek choćby na kanapki lub jako element dzikich przystawek. Pomysł zaczerpnięty z mądrości Herbiness.





Miód z bzem lilakiem

U mnie czarny bez jeszcze nie kwitnie, ale ten fioletowy - to i owszem. Lilak pospolity jest również rośliną jadalną, choć mi osobiście jego smak nie za bardzo odpowiada. Jednak jego zapach jest odurzający. Nazbierałam bukiet i miałam zamiar użyć go do domowych perfum, jednak zamiast tego postanowiłam zrobić miód aromatyzowany bzem. Oberwałam kwiatki z kilku gałązek, upchałam je w słoiku i zalałam płynnym miodem akacjowym. Następnego dnia kwiatki przestały już wyglądać elegancko, a miód nabrał cudownego kwiatowego aromatu. Po kilku dniach miód należy przecedzić, a słodkie kwiaty można zjeść.



Miodowe pędy i kwiatostany sosny

Popularny syrop z pędów sosny na przeziębienia i niedożyty dróg oddechowych jest zwykle przygotowywany na cukrze. Ja proponuję cukier zamienić na prawdziwy miód, bo rafinowany cukier do substancji, które mają wspomagać leczenie jakoś nie pasuje... Majowe pędy sosny i męskie kwiatostany oczyścić lekko z brązowych łusek, posiekać i/lub rozgnieść, ewentualnie lekko rozdrobnić w robocie, zalać płynnym miodem (u mnie również akacjowy), choć taki mniej płynny też się powinien nadać, pędy puszczają dużo soku i powinny miód upłynnić. Słoik trzymać w cieple przy słonecznym oknie ok. 2 tygodni, następnie odcedzić. Syrop przechowywać w ciemnym miejscu, a z pozostałości sosnowych można wykonać np. herbatkę. Albo bezwstydnie wyżreć łyżeczką.



piątek, 16 maja 2014

Bez glutenu, za to z rabarbarem




Pęczek pierwszego duńskiego rabarbaru przeleżał kilka dni w lodówce, zanim się zdecydowałam co z nim zrobić. Sezon rabarbarowy należy przecież uczcić w sposób szczególny, najlepiej czymś, czego się wcześniej nie robiło. Nie miałam ochoty na twardawą kruchą tartę, ani na masę mąki pszennej w cieście ucieranym. Chciałam czegoś miękkiego, a jednocześnie bez glutenu i masy cukru. Zaczęłam się zatem rozglądać za biszkoptem bezglutenowym, i wybrałam opcję z Moich Wypieków, z orzechami i mąką ziemniaczaną. Nie pamiętam kiedy ostatnio piekłam biszkopt, stąd moje zdziwienie, że do jednego ciasta idzie aż 5 jajek! A to dlatego, że miałam taki okres w życiu, że weganizowałam co się dało i przywykłam do tego, że jajka nie są niezbędnym składnikiem ciast. Był to co prawda krótki rozdział w moim życiu, potem okazało się, że jajka są mi jednak wskazane. Przeprosiłam się więc z nimi, i od tamtej pory zdecydowanie częściej goszczą w moim jadłospisie, tak samo zresztą jak masło. Co prawda jajka zerówki daleko się mają od jajek od prawdziwie szczęśliwych kur z podwórka, jednak wybieram najmniejsze zło, przynajmniej tak myślę.
Biszkopt mnie zachwycił, był prawdziwie biszkoptowy - mięciutki, nie kruszył się ani nic! Ładnie wyrósł, choć po wyłączeniu piekarnika środek jednak trochę opadł, ale i tak był całkiem przyzwoitej wysokości. Jedyne co mogę powiedzieć, to był jednak trochę za słodki jak na mój gust, następnym razem dodałabym mniej słodzidła do ciasta. Wierzch rabarbarowy oparłam na sposób owoców przygotowywanych to tarty tatin - usmażyłam rabarbar w sosie karmelowym. Taki sos można przygotować na kilka sposobów, a w zasadzie na kilku różnych składnikach: tradycyjnie na cukrze, mniej tradycyjnie na miodzie, lub dziwacznie jak dzisiaj: na cukrze palmowym. Do zrobienia karmelu użyłam produktu wykonanego z palmy daktylowej, który ma konsystencję skrystalizowanego syropu. Do słodzenia ciasta użyłam cukru kokosowego (wykonanego z palmy kokosowej), o konsystencji podobnej do zwykłego cukru.





Biszkopt orzechowy bez glutenu

Przepis na biszkopt pozwolę sobie zacytować z Moich Wypieków:


Składniki na biszkopt do tortownicy 22 - 23 cm:

5 jajek, białka i żółtka oddzielnie
3/4 szklanki cukru
(zmniejszyłabym do połowy, użyłam kokosowego)
2/3 szklanki zmielonych orzechów (użyłam piniowych, można użyć każdych innych lub migdałów)
1/3 szklanki mąki ziemniaczanej

Wszystkie składniki powinny być w temperaturze pokojowej. Mąkę przesiać, wymieszać z orzechami; odłożyć.

Białka oddzielić od żółtek, ubić na sztywną pianę. Pod koniec ubijania stopniowo dodawać cukier, dalej ubijając. Dodawać po kolei żółtka, nadal ubijając do otrzymania gęstej, kremowej masy.

Dodać przesianą mąkę z orzechami, delikatnie wymieszać szpatułką. Przełożyć do tortownicy wyłożonej wcześniej papierem do pieczenia (samo dno).

Piec w temperaturze 170ºC przez około 40 minut lub do tzw. suchego patyczka.

Odstawić do uchylonego piekarnika do ostygnięcia. Całkowicie wystudzić. Przekroić na 2 lub 3 równe blaty biszkoptowe.

Uwaga: boki biszkoptu oddzielać nożykiem od formy dopiero jak biszkopt będzie wystudzony.



Warstwa rabarbarowa:

mały pęczek rabarbaru
kilka łyżek cukru palmowego, ok. 4-5 (lub miodu, cukru, ksylitolu)
2-3 łyżki masła

Rabarbar obrać ze skórki, pokroić w równe kawałki. Słodzidło wrzucić na patelnię i rozpuścić na średnim ogniu, pilnować by się nie przypaliło. Gdy zacznie bulgotać, dodać masło i przemieszać. Dodać kawałki rabarbaru i wymieszać, a następnie smażyć bez mieszania, ewentualnie można patelnią kilka razy wstrząsnąć. Uważać, by rabarbaru całkowicie nie rozgotować, bo inaczej zrobi się z niego rabarbarowa ciapa - ja odrobinę przesadziłam. Owoce z sosem przelać i rozprowadzić na wystudzonym biszkopcie. Rabarbar wydzieli dużo soków i może wydawać się zbyt płynny, ale po ostygnięciu wszystko zastygnie.

Ciasto bardzo nam smakowało, mi osobiście bardziej przypadło do gustu niż tradycyjny biszkopt. Ostatki ciasta przetrzymywałam na naszym krytym balkonie, i jednego ranka wleciała sroka i zaczęła się do niego dobierać. Srokę przegoniłam, placek zabrałam, ale jeszcze po południu sroka wracała w nadziei, że znajdzie tam choćby kawałek.

niedziela, 11 maja 2014

Napar z kwiatów głogu

Moim nie do końca noworocznym (bo takowych nie składam), lecz zdecydowanie postanowieniem na ten rok było zamierzenie częstszego wychodzenia na łąkę. Skłoniło mnie do tego przywiezienie 'Dzikiej kuchni' z jesiennej wizyty w kraju. Oczami wyobraźni widziałam, jak z otwartą książką będę wędrować przez wysokie trawy i tropić jadalne specjały. I choć z książką jeszcze ani razu nie wyszłam w teren, to wizyty na łące udają mi się w miarę regularnie. Tematów przewodnich takich wycieczek zwykle dostarcza Inez, 1000 roślin, lub kopenhascy szefowie kuchni. Dorastając pod lasem na wsi lubuskiej nie było nic nadzwyczajnego w tym, że znało się większość roślin rosnących dookoła. Naturalne było to, że Mama pokazywała i nazywała rośliny z otoczenia, babkę przykładało się na skaleczone kolana, a sokiem z  ptasiego ziela smarowało się kurzajki między palcami. Siostra przynosiła skrzyp polny workami na płukania włosów, a ja nie miałam cierpliwości do zbierania polnych bratków, mimo nęcących obietnic regulacji przemiany materii. Za to zawsze miałam najobfitsze własnoręcznie robione zielniki w pierwszych klasach podstawówki (czy dzieciaki robią jeszcze zielniki w szkole?). Na łące spędzałam wiele godzin przy wypasaniu kóz, choć były to godziny często okraszone łzami, bo pod przymusem (przecież kozy muszą jeść codziennie). Czas uprzyjemniało czytanie książek, nieudolne próby medytacji, i czasem właśnie przyglądanie się roślinkom. Moim ulubionym kwiatkiem łąkowym była firletka poszarpana, za swą nazwę. Lekturą obowiązkową w domu była Apteka Natury, Agrypicha i Błogosławieństwo ziemi. I choć chwasty raczej nie lądowały na stole (może poza lebiodą), to smaki wielu podgryzanych w dzieciństwie roślin poznaję teraz, ucząc się ich świadomie na nowo. Ze wsi uciekłam najpierw do Krakowa, a potem dalej w świat.Po kilku latach zachłystywania się światem, od kilku lat wracam na łono natury. Co z tego, że tysiąc kilometrów dalej. I choć teraz nie mieszkam na wsi, to mojego miejsca zamieszkania miastem bym nie nazwała. Nasz blok jest ostatnim budynkiem w owej miejscowości, dalej rozciągają się krzaki, nieużytki, płynnie przechodzące w łąki i mokradła. Korzystam więc ile mogę z tej bliskości natury, kto wie, gdzie będziemy mieszkać w przyszłym roku.



Dzisiaj będzie herbatka z kwiatów głogu. Pomysł na nią znalazłam w duńskiej książce o roślinach jadalnych Naturens spisekammer, czyli Spiżarnia Natury. Książkę kupiłam za śmieszne pieniądze w Netto, a po przyjrzeniu jej się w domu okazało się, że z autorką zamieniłam kilka zdań na imprezie towarzyszącej premierze książki, o której kiedyś wspominałam. Tylko wtedy nie wiedziałam, że napisała taką książkę ;)

Na pewno kojarzycie owoce głogu, szczególnie w Głogowie jest ich sporo ;) Zarówno owoce, jak i właśnie kwiaty są używane w profilaktyce i leczeniu miażdżycy, wzmacnianiu serca czy obniżaniu cholesterolu. Czerwone kulki można będzie zbierać dopiero jesienią, za to kwiaty kwitną już teraz.

Napar z kwiatów i liści głogu

kilka garści kwiatów głogu i okalających je liści
wrzątek

Kwiaty zalać wrzątkiem i zaparzać 5 minut pod przykryciem. Zapach herbaty jest dość specyficzny, za to w smaku napar jest naprawdę delikatny. Głogu nie można przedawkować, więc herbatką można się cieszyć do woli. Kwiatostany i liście można również wysuszyć w temperaturze nie wyższej niż 40 stopni, ja je suszę w temperaturze pokojowej.


wtorek, 6 maja 2014

Fasola z palonym masłem szałwiowym




Trochę mnie tu nie było, trochę byłam przeziębiona, a potem na trochę wyjechałam. Ale już jestem, i nigdzie się stąd nie ruszam! Jeśli tęsknicie, to zapraszam na stronę bloga na FB, tam bywam częściej i pokazuję różne dziwne rzeczy :) Ostatnio działam też w bardzo fajnym projekcie '1000 roślin jadalnych', zajmujemy się tam popularyzacją chwastów, dzikich lub zapomnianych roślinek, kwiatków, bratków i stokrotek. Polecam zajrzeć po codzienną porcję inspiracji! Stronę tworzą Inez, Aga, Gosia i Gosia, a adminem honorowym został Łukasz Łuczaj. Także towarzystwo mamy doborowe, nic tylko pobiec na łąkę!

Ale dzisiaj nie będzie o chwastach, a o fasoli. Z masłem. I szałwią. Dostałam kiedyś krótkiego maila od przyjaciółki:

 Olu!

właśnie odkryłam niesamowite połączenie smakowe: biała fasola, masło i szałwia.

musiałam się tym z Tobą podzielić :)


Tylko tyle, a wystarczyło, żeby zacząć się ślinić fantazjując o możliwych kombinacjach. Smarowidło, krem, a może zupa? Postawiłam jednak na minimalizm i fasolę po prostu ugotowałam. A masło postanowiłam spalić. O palonym maśle przeczytacie więcej np. tutaj, bo wcale nie żartuję z tym paleniem ;)





Fasola z palonym masłem szałwiowym

paczka białej fasoli (dużej), u mnie 400 g
3/4 kostki masła
kilka listków świeżej szałwii
100 ml oliwy lub oleju z zimnego tłoczenia
sól

Fasolę namoczyć na noc, następnego dnia przepłukać i ugotować w osolonej wodzie (zagotować, a następnie powoli gotować na średnim ogniu). 
Masło topić w garnuszku na małym ogniu i pozwolić mu zbrązowieć, byle nie za bardzo. Do brązowiejącego masła dodać część listków szałwii, by oddały swój aromat i usmażyły się na chrupko. Gotowe listki wyciągnąć i odsączyć. Płynne masło przelać do pojemnika, dodać świeże liście, olej i sól, zblendować. Wymieszać z ugotowaną fasolą, serwować z chrupiącymi listkami jako samodzielne danie lub składnik obiadu.

Z żytnim na zakwasie i młodymi pędami fioletowych brokułów

Marcie dziękuję za inspirację :) Głupio się przyznać, ale do dzisiaj nie wiem, jak ona serwuje fasolę z masłem i szałwią ;)

Gâteau Marcel

W grudniu zapowiadałam przepis na ten czekoladowy cud, ale w grudniu mi to nie wyszło. Grudzień w ogóle był raczej do niczego. Kończeni...