sobota, 31 stycznia 2015

Miód iglasty i sosnowe ostatki

Miód iglasty w towarzystwie soli sosnowej



Minął już cały miesiąc pod znakiem sosnowych igieł, pączków i szyszek, takiego sosnowania nigdy wcześniej nie widziałam! Bardzo spodobała mi się idea takiego miesiąca tematycznego, dało mi to możliwość zgłębienia sosny dogłębnie, ugryzienia jej z różnorakich stron. Kilka pomysłów pokazałam Wam na blogu, kilka wykonałam w zaciszu domowym bez opisywania tutaj (maść choinkowa), a kilka mam zamiar jeszcze wykonać (krakersy sosnowe!)

Jeżeli i Wy chcielibyście zaprzyjaźnić się z sosną, ale jesteście z tych nieśmiałych i nie wiecie jak do niej zagadać, albo macie daleko do lasu, nie martwcie się! Jest i na to rada - zaopatrzcie się w kominek do aromaterapii i olejki eteryczne z sosny i świerku, a pierwsza randka  będzie udana :)




Z okazji sosnowych ostatków mam dla Was coś wyjątkowo słodkiego.

Słyszeliście kiedyś o fermentowanym miodzie?
Ja dopiero niedawno. Gdy wróciłam do pracy po 3 miesiącach w szkole, wśród słojów i butli z fermentowanymi cudami odkryłam buteleczkę fermentowanego miodu, w dodatku miodu od naszych własnych pszczół z dachu. Zrobiłam wielkie oczy, no bo jak to, fermentowany miód, i może będzie jeszcze smakował jak kiszony? Nic z tych rzeczy. Fermentowany miód jest tak samo słodki jak miód niefermentowany. I kiedy mówię o miodzie fermentowanym, proszę czasem nie myśleć sobie, że mowa o miodzie pitnym, napoju alkoholowym. Oba miody powstają w podobnym procesie fermentacji, różnicę czyni jednak ilość użytej wody, w miodzie pitnym jest jej dużo więcej, dzi€ki niej zachodzi fermentacja alkoholowa.
Miód składa się z ok. 82-83 % cukru i 17-18% wody, co czyni go substancją o długim okresie przydatności (cukry posiadają właściwości konserwujące). Dodanie odrobiny wody do naszego nieprzetworzonego miodu i podniesienie jego wilgotności do 19-20% sprawi, że miód zacznie fermentować. Dla większości pszczelarzy jest to zjawisko niepożądane, może wystąpić w miodzie, podczas którego zbioru powietrze miało zbyt wysoką wilgotność. By do tego nie dopuścić, miód poddaje się pasteryzacji i przy okazji zabija wiele innych pożytecznych składników, enzymów etc. Nie od dziś wiadomo, że w procesie fermentacji wartość składników odżywczych fermentowanych produktów wzrasta, niektórzy twierdzą, że o ile surowy miód jest dobrze przyswajalny, to surowy fermentowany miód nasze ciało jeszcze łatwiej przyswaja. Do żadnych konkretniejszych wiadomości się nie dokopałam, pewnie żadnych badań na ten temat nie przeprowadzono. Faktem jest, ze smak fermentowanego miodu jest jakby pełniejszy, bogatszy, nie tylko płasko słodki. Więcej o miodzie przeczytacie tutaj (po angielsku).

Przy okazji zgłębiania tematu połapałam się, że z fermentowanym miodem już się wcześniej spotkałam przy okazji czosnku w miodzie, derenia w miodzie Małgosi, czy mojego własnego bzu lilaka w miodzie :) Choć te powyższe fermenty są bez dodatku wody, to woda zawarta w czosnku czy kwiatach lilaka wystarczy, by rozpocząć proces fermentacji. Miód posiada właściwości higroskopijne, czyli wchłaniające wodę. Czyli po prostu wysysa wodę z materiałów roślinnych w nim zanurzonych.


A co ma miód do sosny spytacie? Niezbyt wiele, no chyba, że postanowicie sfermentować miód z sosnowym igliwiem, tak jak ja :)
Miód nabierze cudownego leśnego aromatu, a jeżeli zaczniecie od blendowania miodu z igłami - również pięknego zielonego koloru. Polecam!

Miód iglasty

kilka garści igieł sosny
słoiczek surowego miodu, najlepiej płynnego

Igły porządnie myjemy pod bieżącą wodą (następnie nie osuszamy), drobno siekamy. Zalewamy miodem, dodajemy kilka kropli wody i blendujemy chwilę. Nie chodzi o to, by igły zupełnie rozdrobnić, a jedynie podrażnić je na tyle, by hojnie podzieliły się aromatem i kolorem. Fermentować pod przykryciem kilka tygodni w temperaturze pokojowej.
Jeżeli nie zależy nam na kolorze i rezygnujemy z blendowania, do mieszanki dodajemy odrobinę wody, ok. 2% wagi miodu (przy 250 g miodu będzie to 5 g czy też ml wody, czyli jakieś dwie łyżeczki), Przed spożyciem odcedzić. Dodawać do deserów lub serów, sosów do sałatek albo syropu z octem jabłkowym typu oxymel, doskonałego na przeziębienia.
To zwiększanie wilgotności miodu jest takie na oko, nikt chyba nie posiada przyrządów do mierzenia wody w miodzie :)



Dzisiaj, niekoniecznie z okazji sosnowych podsumowań, byłam odwiedzić swoje ulubione wichrowe sosenki, to z nich zbierałam w maju kwiatostany na sosnowy syrop. Nazbierałam trochę szyszek, które włożę do płóciennego woreczka i poczekam, aż wyklują się z nich piniole. Tej szyszki gigantki nie zerwałam na plaży, na nią natknęłam się dzisiaj w warzywniaku ;) A jutro mam zamiar się wybrać do prawdziwego sosnowego lasu!



Dorobiłam się w końcu kominka do aromaterapii, długo za nim chodziłam. Nie jest idealny, bo jest różowy, ale lepszy taki niż np. ten wspierający się na trzech aniołach, albo ten z trzema Buddami...


Pamiętacie sosnę-jabłko? To tutaj macie sosnę-pomarańczę, czyli leśnego grapefruita. Czerwona pomarańcza nie jest niezbędna, w zasadzie to nawet trochę psuje zielony kolor. 




Potrójnie iglasta herbatka z cytrusami, według pomysłu Trochę Innej Cukierni.

wtorek, 27 stycznia 2015

Kinfolk: Below the surface

Zdjęcie dzięki uprzejmości pom.pom.copenhagen


Hi, I'm Nathan of Kinfolk, welcome and thank you for coming!
W drzwiach przywitał nas edytor już chyba kultowego magazynu. Z uśmiechem wskazał miejsce, gdzie serwowano powitalne drinki i prawie nieśmiało poprosił, by się rozgościć.


Nathan
Mikkel

Frederik


Tak było wczoraj w kopenhaskim Atelier September, na wydarzeniu pt. "Below the surface", celebrującym ostatni numer magazynu.
 Oczywiście nie mogło obyć się bez jedzenia.
Tematem przewodnim wieczoru były warzywa zimowe, zwłaszcza korzeniowe. I tak celebrowaliśmy cebulę, kapustę, buraki, marchew, topinambur i kalarepę.
Menu skomponowali właściciel lokalu Frederik Bille Brahe oraz jeden z bohaterów zimowego numeru,  Mikkel Karstad, znany również jako szef piszącej te słowa.


Na słono:

Crudite z kolorowych buraków, z jabłkowym vinaigrettem, trybulą, chrupiącą gryką i pyłem sosnowym

Grillowana kapusta z maślanką i olejem estragonowym

Crudite z kalarepy z sosem z wędzonego kremowego twarogu, z koperkiem i porowym popiołem

Palone marynowane cebule z oliwą, serem Vesterhavsost i czerwonym szczawikiem

Czerwone buraki ze śliwkami umebushi i herbatą matcha

Marchew z rumiankiem

Na słodko:

Ciasto z topinambura z karmelem








Jedzenie było wyśmienite, atmosfera przednia, towarzystwo doskonałe, to na pewno. Prawdziwy scandinavian dream w wydaniu amerykańskim, a może na odwrót. To z przymrużeniem oka.


Spostrzegawczy Poszukiwacz Roślin zapyta - skąd się wzięła sosna na salonach w czasie trwania szyszkowego miesiąca? 
Całkiem przypadkowo, ale Ola domowa musiała w tym maczać palce ;) 
Pamiętacie jak opowiadałam Wam o cukierkach sosnowych przy okazji ostatnich lodów? 
Otóż pył sosnowy powstał poprzez zmielenie owych. Tylko cicho-sza, bo nikt o tym nie wie. I jeszcze w tajemnicy dodam, że sosik z wędzonego twarożku, który skradł niejedno serce, również ja przygotowałam ;) Wiem, że to mało istotne i w ogóle błahostka niezauważalna w skali całego przedsięwzięcia, ale to ja miałam dziką satysfakcję, co możecie mi wybaczyć lub nie. 







poniedziałek, 19 stycznia 2015

Leśny body scrub



W grudniu po południu, a może jeszcze wcześniej, wymyśliłam sobie zielony body scrub leśny. A tak, bo czemu nie. Pomysł musiał odleżeć swoje, a kiedy w końcu dorwałam się do sosnowych igieł, zrobiłam z nich sok. Więc znowu trochę czasu minęło, ale w końcu zrobiłam zieloną sól - z myślą o leśnym scrubie właśnie. Bo to jest sól wielozadaniowa, można ją dosypać do jedzenia, można ją dorzucić do kąpieli, albo do miski, w której moczy się zmęczone stopy. Z kilkoma dodatkowymi składnikami można ukręcić sobie scrub. 

Sól - kamienna, najlepiej nieoczyszczona, bez antyzbrylaczy (np. kłodawska) - posiada właściwości pielęgnacyjne, odżywia i nawilża skórę, oczyszcza pory i usuwa toksyny. Działa odprężająco na mięśnie, likwiduje zmęczenie. 

Masło shea - pielęgnuje i nawilża, zmiękcza skórę, działa na nią kojąco i przeciwzmarszczkowo.

Oliwa nierafinowana - chroni skórę przed utratą wilgoci, pielęgnuje, działa kojąco.

Gliceryna - nawilża, uelastycznia oraz wygładza skórę.

Żywica świerkowa - dezynfekuje, poprawia ukrwienie, pomaga w chorobach skórnych (wypryski, egzema) i wspomaga gojenie ran, pomaga na bóle mięśni i stawów.

Olejek sosnowy, eteryczny - posiada właściwości antybakteryjne i przeciwgrzybiczne, leczy egzemę i łuszczycę. Działa przeciwzapalnie i przeciwbólowo na mięśnie, stawy, stany reumatyczne. Pomaga przy infekcjach układu oddechowego. W aromaterapii stosowany jako środek odprężający, działający przeciwstresowo. Według wielu źródeł nie poleca się używania go kobietom w ciąży i karmiącym.

Po takim scrubie nie potrzeba żadnego balsamu do ciała - nie żebym sama używała balsamów ;)



Leśny body scrub

1 łyżka masła shea (lub oleju kokosowego)
2 łyżki żywicy świerkowej
kilka kropli gliceryny
kilka łyżek oliwy (użyłam maceratu z sosnowych igieł)
ewentualnie kilka - kilkanaście kropli olejku sosnowego

Masło shea i żywicę rozpuścić na małym ogniu, dodać łyżkę oliwy, olejek eteryczny i glicerynę.  Wymieszać z solą, dodając po łyżce oliwy, by uzyskać odpowiadającą nam konsystencję. Nie należy przesadzić z olejami (w scrubie na zdjęciach jest odrobinę zbyt wiele oleju - według mnie).

Macerat sosnowy - pocięte igły sosnowe zalewamy ciepłą oliwą, trzymamy w zakręconym słoju przez kilka tygodni, codziennie mieszając. Oliwa nabiera bardziej zielonego koloru i lekkiego zapachu sosnowego. 




czwartek, 15 stycznia 2015

Lody z sosnowym karmelem



Dlaczego byś w ogóle chciała zrobić lody sosnowe? Nie można normalnych, czekoladowych albo waniliowych?
Jak to dlaczego?
Bo pachną lasem, smakują sosną i przywołują wspomnienia zbierania sosnowych kwiatostanów na plaży. Sama błogość. Dlatego chciałam zrobić lody sosnowe, potrójnie. Waniliowe lody nie są złe, ale jest tyle różnych, tak bardzo ciekawszych kombinacji. Warto się pobawić w mieszanie smaków, tekstur. Po dodaniu czegoś chrupkiego na ząb i kontrastowego dla kubków smakowych zwykłe lody zamienią się w ciekawy deser.

O sosnowych lodach pisałam pierwszy raz w maju. Pamiętam tamten smak doskonale, były lekkie, wiosenne w smaku. Zrobione na świeżym syropie z męskich kwiatostanów sosny. Jedna partia tego syropu zaczęła mi wtedy fermentować - nie bardzo wiedziałam co z tym począć. Postanowiłam syrop zredukować na gęsty sos, i tak powstał karmel sosnowy. Mój syrop był zrobiony na miodzie, jeśli macie taki zrobiony na cukrze - również się nada, w dodatku będzie wegański.

Karmel sosnowy - górna warstwa to sosnowy pyłek


Szkoda mi było nie wykorzystywać pozostałych z produkcji syropu pędów i kwiatostanów, ciągle były pełne smaku. Postanowiłam wysuszyć je w piekarniku na kryształki, słodkie i cukierkowe, sosnowe landrynki..

Sosnowe landrynki

W tym samym czasie, kilka garści kwiatostanów zalałam octem jabłkowym. Powstał pachnący lasem ocet. Podobnie zrobiłam z młodymi pędami świerkowymi. Z braku wiosennego maceratu leśnego, teraz można z łatwością wykonać ocet z zapachem sosnowych igieł. Albo świerkowych.



Do dzisiejszych lodów przyda się również zielona sól z ostatniego wpisu.

Poza leśnymi elementami, które z naszych lodów uczynią coś niepowtarzalnego, pozostałe składniki są łatwe do dostania - wystarczy kilka dojrzałych bananów i puszka mleka kokosowego.


Lody sosnowe vol, 2
(niecałe 0,5 l)

3-4 dojrzałe banany
gęsty tłuszcz z puszki mleka kokosowego (400 ml)
kilka łyżek sosnowego karmelu (jak w opisie wyżej)
garstka sosnowych landrynków (jak w opisie wyżej)
garść migdałów
2-3 szczypty zielonej soli rozpuszczonej w 3 łyżkach wody
2 łyżki sosnowego octu

Banany i tłuszcz kokosowy zblendować na gładką masę z 2-3 łyżkami sosnowego karmelu. Masę przełożyć do plastikowego pojemnika lub naczyń, w których mają być serwowane, polać karmelem. Mrozić 3-4 godziny.
Garść posiekanych migdałów wrzucić na rozgrzaną patelnię, podlać roztworem soli. Odparować wodę, uprażyć.
Zamrożone lody podawać polane odrobiną octu, karmelu, posypane sosnowymi landrynkami i słonymi migdałami. Błogostan!


Połowę masy zjadłam przed zamrożeniem ;)


sobota, 10 stycznia 2015

Zielona sól sosnowa




Wcale się z Inez nie umawiałyśmy, gdy ona pisała o szyszkowej akcji, a ja planowałam serię sosnowych wpisów w styczniu. Ale ponoć 'great minds think alike', a ja nie będę zaprzeczać ;)


Tak jak pisałam na 1000roślin.pl:
Igły sosny smakują lasem, są przyjemnie kwaskowate, żywiczne. Dzisiaj mogą się wydawać fantazyjnym dodatkiem kulinarnym, jednak w czasach głodu suszone igły mielono na mąkę i dodawano do ciasta chlebowego. Mąka taka nadawała gorzkawy smak pieczywu, dlatego amatorom sosny polecam inne zastosowania igliwia.

Drobno posiekane igły można dodać do sałatek lub sosów sałatkowych, upieczonych ziemniaków, maseł ziołowych, olejów, octów. Można spróbować marynować sosną mięso i ryby. Igły można utrzeć z solą i taką sosnową sól używać zamiast zwykłej. Polecam dodać garść igieł przy wyciskaniu soku owocowego. Alkohol aromatyzowany igliwiem również powinien być przedni. Nie wspomnę o iglastym miodzie do serów i deserów.
Iglasta sól chodziła mi już długo po głowie, nawet nie pamiętam skąd się tam dokładnie wzięła. Chyba w którymś z duńskich programów kulinarnych widziałam, jak ktoś przygotowywał sól świerkową. O ile używanie świerku, szczególnie jego młodych, wiosennych pędów rozpowszechniło się w najlepszych restauracjach, to sosna jakby stoi w kącie, trochę zlekceważona. A to jest błąd, bo wcale niczego jej nie brakuje! Dlatego ja postanowiłam zrobić sól sosnową. Zafunduj i sobie odrobinę leśnego luksusu.





Wskazówki

Zrobienie soli sosnowe jest banalne, w dodatku jest na to kilka sposobów, w zależności od tego, jakim sprzętem dysponujemy. Swoją pierwszą sól miałam zamiar zrobić w robocie kuchennym, ale okazało się, że nie bardzo chciał rozdrabniać sosnowe igły wymieszane z solą. Potraktowałam zatem wszystko blenderem, co również nie było optymalne, jednak nadało soli przyjemnego zapachu i blado-zielonego koloru. Resztki nierozdrobnionych igieł przesiałam przez sito z dużymi otworkami.
Dwie następne sole ukręciłam w pracy, przy pomocy bardzo mocnego thermomixa, który nie miał większego problemu z rozdrobnieniem całości. Należy wziąć pod uwagę, iż mimo tego, im większa ilość użytych igieł nada pięknego koloru soli, to również nada jej bardziej 'zielnego', niż sosnowego smaku. Poza tym, żywo zielony kolor szybko zanika wraz z wysuszeniem soli, podobnie jest z zapachem. Można wybrać szczelne zamknięcie jeszcze wilgotnej soli w pojemniku zaraz po produkcji, wtedy kolor zachowa się na dłużej, choć również trochę zblednie. Do igieł można dodać też sosnowe pączki, które zawierają więcej żywic i olejków eterycznych, i dzięki temu nadadzą soli bardziej leśnego smaku.

Sól sosnowa

kilka garści świeżych igieł sosny
garść pączków sosnowych
kilka garści dobre soli (bez antyzbrylaczy, niejodowanej)



Sól i sosnę zblendować razem przy pomocy blendera lub thermomixa, ewentualnie zmiażdżyć w moździerzu lub makutrze (wtedy można igły wcześniej rozdrobnić poprzez posiekanie). W miarę potrzeby przesiać przez sitko. Przechowywać szczelnie zamknięte. Przydatna w kuchni i łazience.

LUB: wysuszone igły zmielić na proszek i wymieszać z płatkami soli.




sobota, 3 stycznia 2015

Pączki dla początkujących

Czy byliście już na noworocznym spacerze? Jeśli nie, to mocno zachęcam do wyjścia w teren. Świeże powietrze zawsze w cenie, a przy okazji czegoś nowego może uda się nauczyć? Myślicie pewnie, że zima to trudny okres dla poszukiwaczy roślin, wszystko zwiędło albo zostało przykryte śniegiem. I tak, i nie. Większość roślin rzeczywiście znajduje się w stanie spoczynku i chowa się pod powierzchnią ziemi lub śniegu, jednak skupmy się na tym, co jednak wystaje na powierzchnię. A cóż by to miało być? Proponuję podejść do najbliższego drzewa lub krzewu i przyjrzeć się jego gałęziom. Z daleka wyglądają jak wyschnięte badyle czekające na lepsze czasy i wiosnę. Ale gdy tylko zbliżymy się do takiej gałązki zobaczymy, jak bardzo pozory mylą i naszym oczom ukażą się zalążki nowego życia - pączki. Pączki na drzewach kojarzą się nam z wiosną, bo wtedy wykluwają się z nich liście i kwiaty. Jednak nic w naturze nie dzieje się tak 'hop-siup' i aby z pączka wyrósł liść, musi on najpierw dojrzeć i przygotować się do wyjścia na świat. Dlatego wykształca się on dużo wcześniej i spokojnie czeka na swój czas. Tak się również składa, że takie niepozorne pączki zawierają niezwykle silne substancje lecznicze i dzięki temu mogą być stosowany przy wielu schorzeniach. Leczeniem pączkami zajmuje się gemmoterapia, o której pięknie napisała kiedyś Inez.

Ale wcale nie zachęcam Was teraz do zgłębiania tajników gemmoterapii (no chyba, że akurat tego teraz pragniecie), a jedynie do wyjścia na dwór i przyjrzeniu się kilku drzewom. Może nigdy wcześniej nie zwróciliście uwagi na ich pączki, a może ze zdumieniem stwierdzicie, że przecież znacie te kształty i bez problemu możecie rozróżnić do którego drzewa należą. Jeżeli nie, proponuję podejść do krzewu, który dobrze znacie i do obrazu liści, kwiatów i owoców, który macie w głowie - dodać również obrazek z jego pączkami. Czemu nie. A przy okazji można skubnąć taki pączek lub dwa i spróbować jego smaku. Tylko nie spodziewajcie się zbyt wiele, po prostu zamknijcie oczy i spróbujcie. Jeżeli smak Was onieśmieli, a może zachwycie - to dobrze. Jeżeli nagle zaczniecie pluć - też dobrze. Jeśli nie posmakuje Wam klon, a czereśnia i owszem - to wspaniale. I tak już zupełnie przy okazji - można się do takiego drzewa przytulić.

A teraz, czy rozpoznacie z których drzew i krzewów pochodzą te pączki?








piątek, 2 stycznia 2015

Sosna - jabłko. Sok

Czy ty wiesz, jak smakuje sosna?




Gdy tylko przeczytałam o soku sosnowo-jabłkowym przyklasnęłam w dłonie i udałam się do kuchni. Tak się złożyło, że na spacerze zapełniłam kieszeń kurtki kilkoma sosnowymi gałązkami i akurat dysponowałam świeżymi igłami od ręki. Miałam zamiar zużyć je do czegoś innego, ale na to jeszcze przyjdzie czas.

Wychowałam się na skraju sosnowego lasu. Przy samym lesie został pogrzebany Tarzan, nasz pies. W Dużym Lesie rosły czarne łebki, a zimą z góry spadała jemioła, gdy miało się szczęście. W Lesie Sąsiada wspinaliśmy się na sosny rosnące na jego skraju i skakaliśmy z jednej na drugą, jak małpy. Przynajmniej tak nam się wydawało. W alejkach brzozowych między Sosnowym Młodnikiem rosły kozaki, tam zawsze chodziłam z Dziadkiem na grzyby.
Tamten las to już wspomnienia, dosłownie i w przenośni. Gdy byłam w tamtej okolicy w odwiedziny, Duży Las był wycięty, a dom niegdyś rodzinny wydawał się obcy, przebudowany, inny. Dąb przy domu został ten sam, i gorący piach parzący w stopy w drodze nad stawek. I zapach, sosnowy zapach również był ten sam.
 Dlatego las bez sosen nie jest dla mnie prawdziwym lasem.

A w Danii nie ma sosen. Znaczy się są, ale tyle, że jakby w ogóle ich nie było.



Sok jabłkowo-sosnowy

kilka soczystych jabłek
kilka świeżych gałązek sosny


Umyte jabłek pokroić na mniejsze kawałki. Gałązki sosny przepłukać, oberwać z nich igły. Do wyciskarki ślimakowej wkładać naprzemiennie igły i kawałki jabłek.
Im więcej użyjemy igieł, tym intensywniejszy a także bardziej cierpki będzie smak, jednak nie wszystkim może on odpowiadać. Najlepiej próbować sok w trakcie wyciskania, by zachować kontrolę nad jego smakiem. Sok można też rozrzedzić odrobiną wody, lub dodać trochę miodu.

Sosnowe igły zawierają całkiem spore ilości witaminy C (5 razy więcej niż cytryna i 8 razy więcej niż pomarańcza), A, B oraz antyutleniacze.
WAŻNE: nie stosować w ciąży.

Popijając sosnowy sok i zagryzając sosnowe igły przywitałam Nowy Rok.




Gâteau Marcel

W grudniu zapowiadałam przepis na ten czekoladowy cud, ale w grudniu mi to nie wyszło. Grudzień w ogóle był raczej do niczego. Kończeni...