sobota, 21 marca 2015

Oda do brukwi




Nastała wiosna, a ja się jeszcze nie rozprawiłam z zimowymi warzywami. Nie, żebym z dnia na dzień wyłączę je ze swojego jadłospisu, bo do wiosennych warzyw jeszcze daleko. Ciągle lubuję się w burakach, cebuli,  słoneczniku bulwiastym, czasem tylko skubnę sobie jakąś świeżą zieleninkę z trawnika. Brukiew też mi się jeszcze nie przejadła. Miałam zamiar nawet napisać odę do brukwi, ale jakiś wstręt do pisania mnie opanował, także tym razem sobie podaruję.
Bo cóż poetyckiego można napisać o brukwi? Ani ona wybitnie piękna, ani egzotyczna, a z nazwy to nawet lekko gburowata. W dodatku kojarzy się z wodnistą zupą z czasów wojennych, albo z jadłem dla bydła. A takie zaklęcia nie łatwo odczarować.

poniedziałek, 16 marca 2015

Kolacja charytatywna i konkurs nalewkowy

To był szalony tydzień. Nasza kuchnia była odpowiedzialna za przygotowanie kolacji charytatywnej na rzecz pewnej fundacji. Serwowaliśmy menu składające się z czterech dań (dania głównego nie udało mi się sfotografować, trzeba było serwować póki gorące), dla przeszło dwustu osób. Po całym dniu pracy w naszej własnej stołówce pojechaliśmy do miejsca, w którym odbywała się kolacja i tam gotowaliśmy dalej :) W domu byłam po północy, a rano pobudka o piątej i znowu do pracy...
A po pracy kolacja z przyjaciółmi i degustacja moich pierwszych nalewek: aroniowej, malinowo-porzeczkowo-jeżynowej, wiśniowej, pigwówki i orzechówki. Pigwówka wygrała nieoficjalny konkurs, a orzechówka z Krzeszówka została przechrzczona na 'wall-meistera' (no bo wallnut i jegermeister). To były moje pierwsze domowe trunki, zrobione na różnych mieszankach alkoholowych (wódkach, bimbrach i spiritach), wyszły nie tylko bardzo smacznie, ale nawet nikomu bólu głowy nie przyniosły ;)
Na kolacji byłam tylko trochę przytomna (to ze zmęczenia, nie od trunków), ale przyjaciele wszystko zjedli, więc chyba im smakowało. Jednym z gości była żona kolegi, ucząca się na szefa kuchni w gwiazdkowej restauracji Kiin Kiin. Oczywiście trochę się tym faktem zestresowałam, ale byłam tak zmęczona, że tylko trochę ;) Przy okazji dowiedziałam się, jak wygląda praca w tak renomowanej restauracji i utwierdziłam się w przekonaniu, że to nic dla mnie. Materiał na szefa kuchni ze mnie żaden, ale za to będę przednim asystentem odżywiania ;) Przez pierwsze miesiące dziewczyna płakała codziennie przed snem, była wyzywana od idiotów i patałachów. Potem zmężniała i zrozumiała, że nie należy tego brać do siebie, że po prostu chodzi o presję gwiazdek. Stwierdziłam więc, że ja i tak mam szczęście, bo płaczę tylko od czasu do czasu ;)

A potem był weekend, i mogłam leżeć plackiem i nabierać sił.



Kalafior, rzepa, ogórek, ikra, sos z wędzonego twarożku z zielonym olejem, koperek


Duszone i glazurowane buraki czerwone, radicchio, burak pasiasty, fermentowane porzeczki, czerwony szczawik zajęczy, popiół z pora


Ganache z białej czekolady, rokitnik, beza sosnowa, werbena, posypka z karmelizowanej białej czekolady. Tak, beza sosnowa to mój wkład ;)



Pigwówka

Gâteau Marcel

W grudniu zapowiadałam przepis na ten czekoladowy cud, ale w grudniu mi to nie wyszło. Grudzień w ogóle był raczej do niczego. Kończeni...