Nie wiem, czy ktoś jeszcze pamięta mój zeszłoroczny projekt balkonowo-ogródkowy? Pokazywałam go trochę
tutaj i
tu. Ogródek miał swoje wzloty i upadki, pierwsze sałaty wyszły wspaniale, potem pojawiły się jakieś mszyce i wszystko zjadły. Kolejno dosiewałam kolejne nasionka, kolejne mszyce przychodziły i walczyłam z nimi przy pomocy szarego mydła, ludwika, oleju. Nawet gnojówkę z pokrzywy zrobiłam, żeby roślinki nabrały sił! Pomidory się w ogóle nie udały, co prawda porosły jak szalone, ale głównie w górę, a potem drzewa za oknem wypuściły liście, a te zasłoniły słońce. Kupne roślinki też długo nie przetrzymały, malinę coś w końcu owinęło jakby pajęczą siecią, a porzeczka i borówka amerykańska dużo nie podrosły. I choć nasturcja zbyt wielu kwiatów nie miała, to liście trzyma dzielnie do dzisiaj - to przez ten brak przymrozków i fakt, że balkon jest kryty, bo w zeszłym roku nasturcje na ogródku padły mi jeszcze w październiku.
Ale najbardziej ucieszyły mnie zbiory papryczek chilli. To były takie eko nasionka kupione u
Camilli Plum, które wysłałam Mamie, które ona wysiała u siebie, potem przywiozła mi suszone papryczki z nasionkami w środku, które ja następnie wysiałam u siebie. A całkiem niedawno, bo dopiero w grudniu je zebrałam z krzaczków i przerobiłam na słodki sos chilli. W międzyczasie rozdałam sporo krzaczków, niektórzy ich nie podlali, innym urosły piękne papryczki. A jeśli i Wy chcecie w tym roku cieszyć się własną uprawą, to czas najwyższy rozejrzeć się za nasionkami. Bo najlepiej wysiewać je już w styczniu na parapecie, nawet do rolek po papierze toaletowym. Ja się właśnie rozglądam za ciekawymi nasionkami, bo w tym roku chyba głównie postawię na uprawę chilli, skoro z całkiem nieźle udało mi się to w tamtym roku - i skoro nic innego nie chce u mnie rosnąć ;)
Marzył mi się własny słodki sos chilli już od dłuższego czasu, bo te sklepowe odstraszają składnikami typu modyfikowana skrobia, guma xantanowa czy sztuczne konserwanty, które sos taki czynią również "sztucznym" w smaku. Ekologicznego nigdzie nie znalazłam. A tutaj niewielkim wysiłkiem mamy coś prawdziwie smacznego i nieoszukanego. Takiego sosu możemy używać w przepisach kuchni tajskiej, do marynat, sosów i dipów, a w zasadzie do czego tylko mamy ochotę.
WAŻNE: do obróbki takiej ilości chilli najlepiej użyć gumowych rękawiczek.
Sweet chilli sauce
ok. 30 sztuk papryczek chilli
150 ml płynnego miodu
1/2 l octu jabłkowego
2 ząbki czosnku
10 miękkich daktyli (lub namoczonych)
kawałek startego imbiru
skórka starta z eko cytryny
kilka łyżeczek soku cytrynowego
Miód połączyć z octem i zagotować, zostawić na małym ogniu, by odparował. Połowę chilli pokroić w mniejsze kawałki, razem z daktylami, czosnkiem i imbirem zblendować na dosyć gładką masę - nie nachylać się nad blenderem w trakcie pracy, nie wdychać oparów - chilli naprawdę potrafi dać w kość. Masę przełożyć do garnuszka z płynem i gotować na wolnym ogniu. Pozostałą część chilli posiekać jak najdrobniej i dodać do reszty, zagotować. Posmakować i ewentualnie dodać miodu, dosmaczyć skórką i sokiem z cytryny. Jeżeli konsystencja jest zbyt rzadka, odparować dłużej na małym ogniu. Przełożyć do wyparzonych buteleczek, szczelnie zakręcić i odwrócić do góry nogami (o ile to możliwe, u mnie było:) i zostawić do ostygnięcia. Otworzoną butelkę przechowywać w lodówce, dzięki zawartości miodu i octu jabłkowego może w niej długo stać.
PS. A skoro już jesteśmy w temacie ogrodnictwa, to taką oto jagodę Goji przywiozłam sobie od Mamy w listopadzie. Tzn. przywiozłam ją trzy razy mniejszą, w ciągu trzech tygodni tak wystrzeliła i nawet zakwitła, bo ją kaloryfer oszołomił... Teraz jest jeszcze większa, zobaczymy co z niej wyrośnie :)