wtorek, 6 listopada 2012

o poranku

Chyba zacznę częściej rano wstawać. Rano jest tyle słońca, jasności tyle. Czasami budzę się rano i przez rolety wpadają promienie słońca. Na wpół przytomnie robię herbatę D. i wracam w pościele. Zanim znowu się zwlekę z łóżka i przemyję oczy, jest już szaro-buro i przeważnie pada. Nie jestem pewna czy słońce nie było jedynie snem. Dzisiaj wstałam wcześniej i słońce, jak dotąd, nie zniknęło. Kawa zaczynała pyrkać na ogniu, gdy ktoś lekko zastukał w drzwi. Któż to może być, o tej porze. I znowu stuk-stuk, bardzo delikatnie, nieregularnie. Przecież nie otworzę w szlafroku i taka rozczochrana. Na chwilę zamieram by usłyszeć jeszcze raz stukanie, jest, choć jakby trochę cichsze. Spoglądam w kierunku okien, a tam widzę cień na zasłonie, cień skrzydlatego ogonka i znowu słyszę stukanie, tym razem na ścianie. Po chwili otwieram drzwi i widzę sikorkę siedzącą na słoneczniku, było trochę pod słońce, ale wyglądała na modrą, odleciała. Przyleciała za to sroka, jakby miała ochotę wejść do środka, ale zrezygnowała. Jest słońce, jest dobrze. Tylko co zrobić z tak dobrze rozpoczętym dniem?







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Gâteau Marcel

W grudniu zapowiadałam przepis na ten czekoladowy cud, ale w grudniu mi to nie wyszło. Grudzień w ogóle był raczej do niczego. Kończeni...