poniedziałek, 4 marca 2013

Duńskie targi żywności - Copenhagen Food Fair.


W zeszłym tygodniu zakończył się czterodniowy Copenhagen Food Fair, czyli tutejsze targi żywności i wszystkiego, co z nią związane. Co prawda najciekawszych wydarzeń targów nie widziałam, ale i tak byłam bardzo zadowolona z tego doświadczenia. Niestety nie wzięłam aparatu, więc tylko kilka telefonowych zdjęć.
 Dowiedziałam się kilku nowych rzeczy (jak np. o wspomnianej w poprzednim poście uprawie bezglutenowego owsa), próbowałam bardzo pysznych i całkowicie nowych dla mnie smaków. Doznałam również jednego bardzo dotkliwego rozczarowania, ale o tym może na koniec.


 O quinoi, czyli komosie ryżowej, słyszał już chyba każdy. Niepozorne ziarenka z Ameryki Południowej, na których punkcie ostatnio wszyscy oszaleli, bo są bezglutenowe i są źródłem pełnowartościowego białka, co nie jest zbyt często spotykane w roślinach. Quinoa była podstawowym pokarmem Inków i Azteków tysiące lat temu, dzisiaj coraz mniej Boliwijczyków na nią stać. Właśnie przez tą zachodnią modę ceny komosy wzrastają, z czego na pewno cieszą się tamtejsi rolnicy. Jest to dobre dla kulejącej gospodarki Boliwii, ale jednocześnie dosyć ciężko uderza to w najbiedniejszych mieszkańców tego kraju. Według badań przeprowadzonych przez boliwijskie Ministerstwo Rolnictwa, ceny komosy ryżowej w ciągu ostatnich pięciu lat wzrosły trzykrotnie.  Spożycie tego podstawowego produktu żywnościowego w tym samym czasie spadło o 34%. I o ile niedożywienie wśród dzieci w skali krajowej spada, to na terenach uprawy quinoi - niepokojąco rośnie (więcej info).
W takim świecie dziś żyjemy, niestety.
 Zapowiada się jednak, że niedługo znajdzie się rozwiązanie, choćby częściowe, na tą sytuację. Aurion, duński producent młynarsko-piekarniczy, jest w trakcie realizacji tzw. "Quinoa Projekt". Jest to projekt mający na celu uprawę komosy ryżowej w Danii. Pierwsze próby na eksperymentalnych polach zakończyły się sukcesem, w tym roku uprawy na swoich polach mają spróbować rolnicy z Jutlandii. Jeżeli wszystko pójdzie dobrze, to niedługo będzie można kupić na terenie Danii lokalnie uprawianą komosę. Wydaje mi się, że to ciekawa inicjatywa. Globalnej sytuacji to od razu nie zmieni, ale być może coś się ruszy w tym kierunku. Trudno też przewidywać ewentualne efekty takiego działania, boliwijskiemu rolnictwu może to nie wyjść na dobre, choć może jednak ceny się trochę bardziej unormują. Pożyjemy, zobaczymy.
 Przedstawicielki Auriona na targach zapytałam również, czy planują może uprawę amarantusa. Odpowiedziała mi, że sama próbowała wysiewu amarantusa na własnym ogródku, ale jej to zupełnie nie wyszło. Roślinki wyrosły na jakieś 2 centymetry. Oczywiście musiałam się jej pochwalić, że mojej Mamie wyszło to trochę lepiej. Choć uprawa jako taka nie zakończyła się sukcesem, bo ziarna nie zdążyły przed zimą dojrzeć, to rośliny wyrosły bardzo pięknie, osiągając chyba z 1,5 m (o ile dobrze pamiętam), a kwiaty były w pełni wykształcone ;)


 Co poza tym na Copenhagen Food Fair? Bardzo dużo dobrego jedzenia, oczywiście! Stanowisk z różnorodnymi produktami było mnóstwo, a na każdym jakiś mały poczęstunek. Ja najbardziej byłam zainteresowana próbkami chlebów, serów, oliwek, suszonych pomidorów i czekoladek belgiskich :) Testowałam również kawy, i te z tradycyjnych ekspresów ciśnieniowych były o niebo lepsze, niż te z choćby najbardziej "odjechanych" ekspresów automatycznych. Miałam też okazję spróbować, ponoć hipsterskiej, fritz koli, ale wcale się nie zachwyciłam, jak dla mnie jest bardzo podobna do duńskiej ekologicznej coli z Søbogaard - Øcoli, którą sprzedawałam w kafejce.


 Spróbowałam również pesto z glonów, ale trochę za bardzo jechało mi zgniłą plażą :) Zielone pomidory z zalewy były trochę mdłe i za słodkie. Zainteresowała mnie też uprawa grzybów (pieczarki, enoki, boczniaki) w słoikach. Jednak zupełnie oszalałam na punkcie roślinek z Koppert Cress. Ta holenderska firma produkuje różnego rodzaju rzeżuchowate sadzonki i jadalne kwiaty, o fenomenalnych smakach, które mogą służyć jako składnik bardzo wyrafinowanych dań. Lub też zwykłym potrawom mogą nadać wyrafinowanej nuty. Takie malutkie, niepozorne roślinki, a każda z nich przynosi eksplozję smaku na języku. Jeżeli ktoś, gdzieś, kiedys będzie miał okazję - to polecam!



 Wspomniałam też o pewnym rozczarowaniu, a było nim, niestety, stanowisko polskie... Po pierwsze: było smutne, po drugie: wręcz żenujące... O ile wszystkie inne stoiska były ciekawie prezentowane, można na nich było znaleźć produkty wysokiej jakości, obsługa była profesjonalna, to stoisko polskie było jakby wyciągnięte żywcem z filmu o czasach komunistycznych... Przynajmniej tak mi  się ono skojarzyło. Lodówki były wypełnione dokładnie tym samym asortymentem, który ja widuję w polskim sklepie w Kopenhadze, i w którym już raczej nie kupuję. Były to najzwyklejsze, kiepskie produkty z osiedlowego sklepu typu: mrożona pizza i zapiekanka, sosy pomidorowe do spaghetti w słoikach, różnego rodzaju wyroby serowe. Do poczęstunku był bezsmakowy serek topiony z plasterkiem konserwowego ogórka, sery z niebieską pleśnią (nie wiem czy to dlatego, że wcześniej próbowałam wspaniałych, mocnych i intensywnych serów, ale te polskie wypadły bardzo blado, mdło właściwie), porzeczkowy sok z Fortuny zdaje się, jakieś gotowane mięso, wafelki familijne i sok brzozowy (zdaje się prosto od producenta, jak dla mnie jedyna rzecz godna uwagi). 


Dwoje młodych obsługiwało konsumentów i oni akurat byli mili i uśmiechnięci, ale przy stoisku było kilka stolików, przy których siedziało bardzo specyficzne towarzystwo. Pod krawatami, wąsaci, bardzo poważni panowie, mocno umalowane i w jaskrawe barwy odziane piękne panie, siedzieli, pili likier kawowy z plastikowych setek, jedli ciasteczka i zajmowali się sobą. Nie mam pojęcia kim byli Ci ludzie, czy to była cała delegacja z Polski, a może polscy goście z Danii, nie mam pojęcia. Jednak wyglądało to, przynajmniej dla mnie, bardzo komicznie. Widziałam też miny konsumentów po degustacji polskich delikatesów, zdecydowanie nie były pełne zachwytu...
No i nie wiem co z tą Polską będzie, bo zdecydowanie nie potrafi się pokazać z najlepszej strony. A szkoda, bo na pewno znalazłyby się jakieś ciekawe produkty warte pokazania i promowania. A tak, panowie w krawatach zgarnęli zapewne ciężkie pieniądze za anty-promocję Polski w Europie.



2 komentarze:

  1. Obłędne:D
    Oczopląsu można dostać i ślinka cieknie:D

    OdpowiedzUsuń
  2. jak dla mnie to takie targi mogłyby się odbywać częściej :)

    OdpowiedzUsuń

Gâteau Marcel

W grudniu zapowiadałam przepis na ten czekoladowy cud, ale w grudniu mi to nie wyszło. Grudzień w ogóle był raczej do niczego. Kończeni...