niedziela, 14 września 2014

Kopenhaskie miastożerstwo

Poszukiwanie roślin to zajęcie wciągające, zaraźliwe więc. Zanim się spostrzeżesz, całą altanę wypełnisz zwisającymi z sufitu wiązkami różnorakich zielsk dobrych na wszystko, albo po prostu smacznych. Zaczniesz wybierać słoiki z kontenerów na szkło, by wypchać je musem z dzikich jabłek i owoców Rosa Rugosa, bo łacińska nazwa lepiej utrwaliła Ci się w głowie niż ta polska. Przestaniesz walczyć, a nawet nauczysz się żyć w symbiozie z muszkami owocówkami, które chcą wypić wszystkie osiem rodzajów eksperymentalnych octów, fermentujących po kątach. To jest oczywiście ekstremalny scenariusz wydarzeń, nikt nie twierdzi, że tak to musi wyglądać, zbieraczem roślin można być również na bardziej cywilizowany sposób.




Nie tak dawno (bo zaledwie dwa tygodnie temu) miałam okazję podejrzeć jak wygląda zbieractwo w Kopenhadze. Miał tam miejsce Vild Festival, po naszemu Dziki Festiwal, zorganizowany przez stowarzyszenie Byhøst, czyli miejskie żniwa, czyli zjedz swoje miasto. To taka duńska wersja Miastożerców, można by rzec. Festiwal miał miejsce w najbardziej dzikiej części Kopenhagi, czyli Amager Fælled. 


Soliród zielny!

Bylica nadmorska
Kapusta plażowa

W programie był m.in. spacer ze specjalistką od dzikich roślin, smakowanie przysmaków od lokalnych zbieraczy, warsztaty robienia cydru z dzikich jabłek, wyciskanie soku z własnoręcznie nazbieranych jabłek, warsztaty smażenia naleśników w ognisku i już nie pamiętam co jeszcze. Do zjedzenia można było kupić hod dogi z kiełbasek z czosnkiem niedźwiedzim, i własnoręcznie przybrać je dodatkami powstałymi z roślin zebranych na terenie parku Amager Fælled. Była również możliwość spróbowania dań przyrządzonych z dzikich roślin plażowych. Do picia było piwo na pędach świerku oraz takie na owocach róży potarganej, znaczy się zmarszczonej, a może...? No właśnie, Rusa Rugosa i tyle. W planach na wieczór była kolacja z dziką pop-up restauracją, która zresztą się odbyła, ale już beze mnie - uciekłam przed deszczem, tego wieczoru zalało pół Kopenhagi.

Przetrzebione stanowisko rdestowca japońskiego. I tak odrośnie!

Załapałam się na półtora spaceru ze specjalistką od dzikich roślin, i mimo tego, że większość roślin dobrze znałam, to pokazała również takie, o których wcześniej nie słyszałam. Jak dziki pasternak, którego lepiej zbierać w pochmurne dni, bo jest fotouczulający, albo nostrzyk biały (dzięki Bartłomiej za nazwę), którego suszone kwiaty mogą służyć za przyprawę (choć z tym można się nie zgodzić). Pani znawca polecała również wrotycz jako przyprawę do jesiennej wersji tradycyjnej duńskiej wieprzowej pieczeni bożonarodzeniowej. Próbowałam się za bardzo nie wychylać, ale tu i ówdzie dorzuciłam swoje trzy grosze, a to o chipsach z liści chrzanu, a to o liściach głogu, które również są jadalne. Pani doradca ziołowa zaprzeczyła stwierdzeniu, że nawłoć jest jadalna. Wiadomo, może nie jest jakoś wybitnie ceniona w kulinariach, ale zdaje się, że jest bezpieczniejsza w użyciu od takiego wrotyczu, który jest silną rośliną leczniczą. 
No i jeszcze jedna sprawa, która mnie mocno zbiła z tropu, dotycząca dzikiego pasternaku. Pani doradca najpierw pokazała nam te liście pasternaku, a przy następnym przystanku pokazała nam okaz z wykształconą łodygą, a na niej baldachy z nasionami. Byłam bardzo podekscytowana nasionami pasternaku i wzięłam ze sobą te łodygi, które pani zerwała, jednak czar szybko prysł. Przyjrzałam im się porządnie i okazało się, że na dole łodyg zachowały się liście tej rośliny, liście zupełnie nie wyglądające na liście pasternaku. Dużo bardziej podobne do czegoś typu dzięgiel leśny, ale selerowate to dla mnie w dalszym ciągu wyższa szkoła jazdy. Napisałam do organizatorów z prośbą o wyjaśnienie, ponoć przesłali maila do pani znawcy, ale do tej pory nie dostałam żadnej odpowiedzi, pani jest 'super busy'. Mądrzy ludzie, pomóżcie!

Więcej zdjęć z festiwalu możecie zobaczyć tutaj.
Zrobiono nawet ładny filmik:


Nieszczęsne nasiona


I ten liść?

Liść dzikiego pasternaka


Z bardzo ładnych materiałów edukacyjnych dowiedziałam się, że w 'Jyske lov' (Prawo Jutlandzkie) z 1241 był zapis o tym, że z terenów publicznych każdy może zebrać tyle, ile zmieści mu się do kapelusza. To prawo obowiązuje do dzisiaj, zmodernizowany został jedynie punkt o kapeluszu, który został zamieniony na reklamówkę (a może zrywkę, nie jestem pewna jak to interpretować). 
Z innego źródła dowiedziałam się, że ze wszystkich roślin chronionych w Danii jedynie cztery są jadalne (tylko jeszcze nie wiem które to). W przewodniku poszukiwacza roślin wyczytałam, że choć teoretycznie nie można  obcinać gałęzi rokitnika czy wykopywać cebulek czosnku niedźwiedziego, to w niektórych przypadkach zrobi się naturze przysługę dopuszczając się tego, gdyż są to rośliny bardzo ekspansywne i zabierają miejsce i światło dużo rzadziej występującym roślinom. 

Organizatorzy

Benjamin z Vild i Mikkel z Byhøst


Kilka dni później wybrałam się na jadalny spacer miejski razem z Gosią i Emmą, również organizowany przez Byhøst. Spacer prowadził jeden z założycieli stowarzyszenia, hobbysta, który pokazał nam takie rośliny jak stokrotka, mniszek, czosnaczek, chmiel czy babkę. Ja mu pokazałam derenia :) Opowiedział również o wynikach badań roślin miejskich, które stwierdziły, że są one dużo mniej zanieczyszczone, niż mogłoby się wydawać. W terenie poprzemysłowym zostały sprawdzone jabłonie i okazało się, że szkodliwe substancje z gleby w ogóle się nie przedostają do jabłek. Wysadzono również sporo rabarbaru, który dosyć sporo ciągnie z ziemi, jednak aby mówić o jego szkodliwości, należałoby zjeść trzy tarty rabarbarowe dziennie przez cały tydzień. Wiadomo jednak, że wszelakie korzenie należy obrać i wymyć, by wyeliminować jakiekolwiek ryzyko. W kontekście zanieczyszczenia powietrza okazało się, iż rośliny rosnące przy samych ulicach są dużo bardziej zanieczyszczone niż te z parku mieszczącego się przy tej samej ulicy. Również większość zanieczyszczeń można zmyć z owoców czy chwastów, jednak gorzej jest np. z jeżynami czy kwiatami jadalnymi.

Po spacerze był posiłek przygotowany przez młodego kucharza trudniącego się m.in. gotowaniem z dzikich roślin. Zostaliśmy poczęstowani chlebem z mąki z Olandii, z masłem z dodatkiem chwastów i ziół, chutneyem z róży pomarszczonej z jabłkami i czymś jeszcze, oraz karmelizowanymi chipsami z liści mniszka lekarskiego. Daniem głównym był gulasz warzywny, który mogliśmy sobie okrasić dzikimi jabłkami, marchewnikiem anyżowym i bylicą pospolitą. Prosto i smacznie. 

Umówiłam się z dziewczynami, że następnym razem ja im zrobię taką wycieczkę, a w dodatku z częścią praktyczną ;) Będzie tylko trzeba znaleźć odpowiednią kuchnię, bo w mojej mieści się tylko półtora osoby...

Dodam jeszcze, że ta cała organizacja i ładna oprawa wynika w dużej mierze stąd, że Kopenhaga jest w tym roku Zieloną Stolicą Europy, dzięki czemu takie projekty są dofinansowywane przez miasto. No to kiedy czas na Warszawę?


6 komentarzy:

  1. Fantastyczny spacer :)
    Szkoda, że mieszkam za drogim mostem ;) Bo też bym się z Wami wybrała :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nic tylko się przeprowadzić na drugą stronę :P

      Usuń
  2. Fajnie się masz, myślę że jest zapotrzebowanie na taką wiedzę,

    OdpowiedzUsuń
  3. Super są takie spacery, zawsze się można czegoś dowiedzieć.W Krakowie też miałam przyjemność w takim uczestniczyć, kilka rzeczy się diwedziałam, no i spędziłam miło dzień, a to chyba o to chodzi. ;)

    OdpowiedzUsuń

Gâteau Marcel

W grudniu zapowiadałam przepis na ten czekoladowy cud, ale w grudniu mi to nie wyszło. Grudzień w ogóle był raczej do niczego. Kończeni...