No i po świętach.
W tym roku były
bardzo mało tradycyjne, ale i tak całkiem udane.
Kilka spotkań tu i
tam z długo niewidzianymi przyjaciółmi, przytulnie i domowo.
No i skromnie, bez
tradycyjnego objadania się do oporu. A i tak nikt nie chodził głodny :)
Nawet pogoda
dopisała, po piątkowym śniegu w niedzielę nie było śladu, za to słońce mocno
grzało i w końcu zobaczyłam pierwsze krokusy! Wczoraj wybrałam się na szukanie
innych oznak wiosny, ale takowych nie znalazłam... Nie za szybko nam się tutaj
zazieleni...
A na niekoniecznie
świątecznym u nas stole zagościło coś niezwykle fajnego, pasta marchewkowa.
Ale nie taka
zwyczajna i ostrzegam, że zapewne większość z Was nie będzie mogła jej wykonać
tak "z doskoku", ponieważ zawiera ona jeden sekretny składnik.
Składnik wręcz czarodziejski, a mianowicie - kiszone cytryny. Są one częstym składnikiem
dań kuchni marokańskiej i ogólnie północno-afrykańskiej, a poza tym ponoć
również indyjskiej i kambodżańskiej. Szykowałam sie jak sójka za morze do
kiszenia cytryn (jak zresztą do wielu rzeczy), ale w końcu sie wzięłam, odczekałam
3-4 tygodnie, i teraz sie delektuję. Na próbę ukisiłam cztery ekologiczne sztuki, zamiast
soku do marynaty użyłam kwaśnego octu jabłkowo-rokitnikowego. Na
Smakoterapii znajdziecie przepis. A
jak juz się Wam cytryny ukiszą, będziecie mogli zrobić tę egzotyczną pastę
marchewkowa.
Pasta z marchewki
4-5 średnie marchewki
3-4 suszone pomidory
po ok. 50 ml zalewy i soku z kiszonych cytryn
kilka ziaren kolendry z zalewy
2-3 łyżki nierafinowanego oleju rzepakowego
+ oliwa do pieczenia marchewek
+ oliwa do pieczenia marchewek
Marchewki wyszorować, posmarować oliwą, piec w 180 stopniach ok. 45 minut.
Suszone pomidory zalać wrzątkiem i zostawić na 10 -15 minut lub użyć takich z zalewy.
Upieczone marchewki pokroić w mniejsze kawałki i wraz z pozostałymi składnikami zblendować.
Nie są potrzebne żadne inne przyprawy, marynata z cytryn jest porządnie doprawiona solą, kolendrą i chilli.
Lubię czarować w kuchni! Taka pasta wydaje się być naprawdę smaczna, muszę spróbować zrobić :)
OdpowiedzUsuńpolecam, a kizone cytryny zawsze się do czegoś przydadzą :)
Usuńmmmmm, smakowitości :)
OdpowiedzUsuńto prawda :)
UsuńZachwycająca!! Oczywiście, że nie mam kiszonych cytryn a wierzę, że to one decydują o smaku tego cuda. Bardzo ciekawy, intrygujący pomysł, pewnie któregoś dnia zdecyduję się na kiszenie..:)
OdpowiedzUsuńmasz rację, bez kiszonych cytryn ani rusz! kiś, kiś, bo pyszne są, szczególnie ta woda z marynaty :)
UsuńZapowiada sie ciekawie:-) Uwielbiam wszystko co kiszone, robilam do tej pory tylko czosnek i buraki, ale cytryn jeszcze nie:-) Chetnie sprobuje!
OdpowiedzUsuńja niedawno zaczęłam swoją przygodę z kiszeniem, i bardzo jestem zachwycona wynikami :) kiszony czosnek brzmi ciekawie!
UsuńKiszone cytryny... tego nie znałam.
OdpowiedzUsuńPatrząc na przepis i te apetyczne zdjęcia koniecznie muszę nadrobić zaległości
zdecydowanie warto!
UsuńIntrygujące. Zapowiada się smakowicie :)
OdpowiedzUsuńi to jak ;)
Usuńo kiszeniu cytryn czytałam już u Ciebie, zdaje się. zaskakująca sprawa, żeby kisić... cytryny, owoce w ogóle!
OdpowiedzUsuńsuper truper, że widziałaś już krokusy :) moje tylko troszeczkę podrosły, za to dziś na wrocławskim trawniku między ulicami widziałam pełno krokusów - chyba mają dobrze z miejskim ogrzewaniem itp ;)
a jak ja przeczytałam o konserwowych jajkach na twardo to mi szczęka opadła :D też zauważyłam, że w miastach wszystko szybciej zaczyna kwitnąć, i zawsze wydawało mi się to wielce niesprawiedliwe!:)
OdpowiedzUsuńświetne! takiej kombinacji składników jeszcze nie znałam!
OdpowiedzUsuńpolecam, naprawde pysznie sie to uklada :)
Usuń