Już dawno żadna powieść tak mnie nie wciągnęła.
Szczerze mówiąc, to ostatnimi laty przeczytałam zaledwie kilka powieści.
Kiedyś było zupełnie inaczej. Od kiedy nauczyłam się czytać, nigdy czytać nie przestawałam.
W autobusie do i ze szkoły, czekając na autobus, zamiast odrabiania lekcji, pod ławką w klasie, na łące pasąc kozy, zamiast uczenia się do matury. Im mądrzejsze i trudniejsze tym lepiej, nie jakieś tam harypotery i alchemiki. W sumie to bardzo wyraźnie widziałam siebie spędzającą resztę życia w książkach, takim czy innym sposobem (epizod krakowski;). Potem wielkie plany wzięły w łeb, przyszedł czas na samodzielność i emigrację i przy okazji wytykanie nosa spoza książkowych stronic. Przyszedł czas spontanicznych decyzji, zapachniało przygodą, której trudno było się oprzeć, a w którą mało kto wierzył. Doświadczanie świata na własnej skórze, jego niedoli i małych szczęść wykrawa rany na sercu, które już zawsze się ze sobą niesie. Wtedy właśnie ogarnęła mnie złość i rozczarowanie na ... literaturę piękną. Bo tyle czasu zmarnowałam połykając kolejne pozycje o niczym, a przynajmniej o niczym naprawdę ważnym. Bo z żadnej z nich nie dowiedziałam się o tym, co naprawdę się dzieje na drugiej półkuli. Wszystkie z nich, a na pewno większość, traktowały o tym samym: egzystencjalnych problemach człowieka zachodu. Które są niczym w obliczu problemów ogromnej części ludzkości. Także literatury pięknej nie tknęłam przez naprawdę długi czas, nie wspominając o poezji, do której miałam osobisty uraz ;) Przerzuciłam się na literaturę faktu, bo ona mówi o prawdziwych ludziach i prawdziwym świecie. No i tak było przez kilka lat, jednak z czasem ta pierwotna złość zelżała lekko, i od czasu do czasu sięgałam po coś lżejszego. Za to ostatnimi czasy przerzuciłam się całkowicie na literaturę kucharską, a właściwie książki kucharskie, i też jest mi z tym całkiem dobrze. Od czasu do czasu wpadnie mi w ręce coś z fikcji, ale jednak z tematem około kulinarnym w podtytule.
I tak właśnie było z "Zupą z granatów" i "Wodą różaną i chlebie na sodzie" Marshy Mehran. "Zupą z granatów" zainteresowałam się dzięki wpisowi Zu o kuchni perskiej (polecam tę zupę!). Znalazłam jej elektroniczną wersję w otchłaniach Internetu, i jak już się za nią zabrałam (trochę to zajęło bo czytania z komputera nie lubię), to czytałam z wypiekami na twarzy, połknęłam ją w trzech posiedzeniach w czasie ferii wielkanocnych. Książka naprawdę wciąga, jest napisana pięknym językiem, autorka kreuje niesamowitą atmosferę. Wątki kulinarne są nie tylko informatywne, ale też wspaniale opisane, czuje się ten zapach i smak na języku :) A za co jeszcze bardziej cenię tę książkę to, że porusza tematy, o których się nie mówi, o których się nic nie wie, i których się nie rozumie. Jest to opowieść o trzech siostrach, które w latach osiemdziesiątych uciekły z Iranu do Londynu, a później przeniosły się na irlandzką prowincję. Polecam serdecznie. Drugiej części w Internecie nie znalazłam, więc zamówiłam używaną z Amazona za kilka pensów, za przesyłkę zapłaciłam ok. 20 zł - według mnie całkiem niezły interes :) Jedynie czego nie polecam to zmiana języka w trakcie czytania, jednak lepiej trzymać się jednego, ale ja byłam niecierpliwa i chciałam już i teraz skończyć tę opowieść :)
A na zachętę przepis na podanie lodów po persku.
Goście byli w drodze a ja nie miałam czasu na pieczenie, kupiłam więc lody i wodę różaną.
Przy okazji postanowiłam zużytkować część płatków różanych, które zbierałam w zeszłym roku. Wyciągnęłam też ubiegłoroczny syrop różany, który może stanowić alternatywę do wody różanej, która nie każdemu może smakować, jest bardzo perfumowana.
Lody różano-pistacjowe
(rosetachio ice cream)
dobre lody waniliowe
3 łyżki wody różanej (lub syropu różanego)
posiekane pistacje
suszone płatki róży (opcjonalnie, ale polecam)
Zjedz na boso siedząc wśród koniczyny (zalecenie autorki).
PS. Łyżeczki na zdjęciach są w moim wieku, podarowane przez Babcię, tę wrocławską, na narodziny. Do pudełeczka załączone jest też moja szpitalna bransoletka :)
moje ulubione perskie lody zawierają jeszcze szafran, oprócz składników, które wymieniłaś. Są nieziemskie wtedy!
OdpowiedzUsuńtakich jeszcze nie jadłam :)
UsuńTo coś dla mnie.Uwielbiam lody pistacjowe, likier różany, konfiturę z płatków róży, zapach olejku różanego. Konfitura z płatków róży kojarzy mi się z okresem dzieciństwa, moja babcia ja robiła.Wiesz Olu, nie powiedziałabym, że te przeczytane powieści i wiersze niewiele Ci dały. Choć tego nie odczuwasz to jednak z całą pewnością poszerzyły Twe horyzonty, nauczyły Cię ładnego posługiwania się językiem. Żadna literatura ( reportaż też nie) nie przebije własnego doświadczenia w jakiejś dziedzinie. To tak jak w kulinariach - możesz na ten temat b.b. wiele czytać, ale dopóki tego sama nie zrobisz, tak naprawdę nie do końca będziesz wiedziała o czym czytasz.
OdpowiedzUsuńMiłego, ;)
ale ja właśnie mówię o własnym doświadczeniu, ja przecież cała jestem o doświadczaniu. a tym, którzy nie mieli okazji doświadczać - polecam literaturę faktu, bo to ona poszerza horyzonty, ona daje szansę zrozumienia tego, co się wokół nas dzieje i dzięki temu może kogoś ruszy do działania. pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńLody w takiej oprawie... muszą być pyszne :)
OdpowiedzUsuńwłaśnie kolega, który lodów nie lubi, tymi się zachwycał, bo jak powiedział: chodzi o detale :)
UsuńOh la la! Proste lecz egzotyczne. Ja lubię smak płatków róży, na przykład różaną latte. A do książki mnie zachęciłaś, poszperam... dziękuję. Ściskam.
OdpowiedzUsuńw prostocie siła :) książka naprawdę warta uwagi, a różaną latte mnie zaciekawiłaś, muszę spróbować :)
Usuń1 łyżeczka mielonej gałki muszkatołowej
OdpowiedzUsuń1 łyżeczka mielonego kardamonu
1 łyżeczka mielonych gwoździków
1 szklanka ciepłej wody
składniki wymieszać starannie do uzyskania jednolitego proszku. zażyć 1 łyżkę stołową, szybko połknąć i popić ciepłą wodą. w razie potrzeby zażywać co 4 godziny.
oby Ci się nie przydało, ale jeśli to... ciekawa jestem działania! o gałce czytałam kiedyś, że w dużej ilości ma działanie odurzające ;)
a Twój niedzielny post jakby był dla mnie - dał mi odetchnąć po pełnym wrażeń poniedziałku. chcę napisać, że ja też i że ja też. że też się pogniewałam na literaturę piękną [na kilka lat!], po wielu latach życia z nią w związku. stało się to wtedy, kiedy przez filozofię zrozumiałam, że za każdą książką stoi autor. potem dobrze mi było znajdować własne pytania i brak na nie odpowiedzi. 'problemy zachodniego człowieka' napisałaś o tym :) a teraz? teraz bywają chwile takie jak 'zupa z granatów'. i czy ja widziałam gdzieś tu wrocław? już mi się mieni w oczach.
łyżeczki są wspaniałe, dziękuję! a koniczynie daję jeszcze tydzień.
zaryzykuję: jaroslav rudis 'grandhotel'
kłaniam się uniżenie za przepis, oby się nie przydał! a jeśli już, to jestem ciekawa tych skutków ubocznych ;) łyżeczki są na pewno wrocławskie, bo we Wrocławiu się właśnie urodziłam, rodowita Wrocławianka ze mnie... no dobrze: na urodzeniu, Babci i kilkoru (jest takie słowo? bo trochę śmiesznie mi brzmi, emigracja nie popłaca)przyjaciołacch moje związanie z Wro się wiąże ;)
OdpowiedzUsuńcieszę się, że nie jestem sama z tymi odkryciami! ale jeśli mam być zupełnie szczera, to z filozofią zawsze byłam na bakier, mój umysł jest wyjątkowo mało analityczny ;)
jedynie filozofię edukacji jestem w stanie zaakceptować...
Olu, chcę tę książkę i te lody jak najszybciej, może pokombinuję z tartymi płatkami bo wody różanej brak na stanie. Cudowne!! Pistacje podbijają efekt. Moje kubki smakowe szaleją!!!
OdpowiedzUsuńdobrze kombinujesz, ale z wodą różaną też kiedyś spróbuj, bo ona daje zupoełnie inny efekt :) a książkę to z całego serca Ci polecam!
Usuń