W polskim sklepie w Kopenhadze przestałam bywać już jakiś czas temu. Czasami jeszcze wpadam po nowy numer Wróżki czy uzupełnienie zapasów palonej kaszy gryczanej, dwa razy do roku po twaróg na sernik. Kiedyś bywałam tam częściej, ale od kiedy zaczęłam czytać etykiety na opakowaniach i od kiedy odkryłam, że kiszone ogórki i kapusta wcale nie są kiszone tylko kwaszone, to raczej wolę obchodzić się smakiem. Nie wspominając o cudownej obsłudze, pani ekspedientce, która chyba żywi się tylko cytryną i wygląda, jakby była tam za karę. Młoda dziewucha, a stroi głupie miny i na pytania odpowiada z łaską. Tym razem jednak byłam w desperacji, bo zamarzyły mi się ogórki małosolne. Przechodząc koło innego polskiego sklepu widziałam kiedyś skrzynkę ogórków gruntowych, ale nie były najświeższe, więc się nie skusiłam. Postanowiłam więc sprawdzić asortyment tego trochę lepiej zaopatrzonego sklepu. Wybrałam się tam w poniedziałek, ale trafiłam jedynie na suchą botwinkę i kilka pomarszczonych kalarepek. Wybrałam tę najmniej pomarszczoną i przy kasie (wtedy właśnie pani uraczyła mnie tym wspaniałym wyrazem twarzy, no bo jak to, po jedną kalarepkę?) zapytałam, kiedy będzie dostawa świeżych warzyw. No jutro przecież no, jak można tego nie wiedzieć. I tutaj tylko moja desperacja sprawiła, że jednak postanowiłam się tam ponownie wybrać dnia następnego, choć wcale mi po drodze nie było, bo od Kopenhagi mieszkamy jakieś 30km, a ja mam wakacje, więc teraz tam codziennie nie bywam. Ale pojechałam, akurat trafiłam na rozpakowywanie dostawy, więc jeszcze zrobiłam rundkę po okolicy, a kiedy w końcu weszłam do sklepu, to nawet pani kwaśna cytryna uśmiechu z mojej twarzy nie mogła zmazać. Byłam w niebie :) Były ogórki i nawet koper z liśćmi chrzanu do nich. W dodatku był bób, fasolka szparagowa i nawet czereśnie. Czereśnie są co prawda łatwo dostępne w Danii, ale chociaż te przywiezione z Polski kosztują tutaj dwa razy tyle co w kraju, to i tak są dwa razy tańsze od tych tutejszych. Ciekawe, co przyjedzie za tydzień:)
Po czereśniach już nie ma śladu, trzy kilo ogórków już w słoikach, a dzisiaj do obiadu, a właściwie kolacji, będzie fasolka. Pierwsze opakowanie bobu zostało zjedzone z namaszczeniem, bez żadnych udziwnień. Drugie pójdzie na wakacyjną pastę, odkrycie zeszłego lata, polecam spojrzeć tutaj.
A to taki przepis-nieprzepis na bób bez udziwnień. Kilka składników (zresztą takich samych jak w owej paście), i niczego więcej do smaku prawdziwych wakacji nie potrzeba.
Bób z czosnkiem
1 opakowanie bobu
kilka łyżek nierafinowanego oleju rzepakowego
sól bez antyzbrylaczy
kilka ząbków czosnku (najlepiej tego polskiego eko)
Zagotować osoloną wodę i na wrzątek wrzucić bób, gotować do miękkości (10-15 min.). Nie obierać ze skórek. Olej, czosnek i sól zmiażdzyć razem możdzierzu, emulsją polać bób. Można posypać natką pietruszki.
A to moja pierwsza papryczka chilli, wygląda na to, że będzie ich zatrzęsienie :) |
Lubię taką prostotę :)
OdpowiedzUsuńto jestesmy dwie :)
OdpowiedzUsuńtrzy :)
OdpowiedzUsuńim nas wiécej, tym lepiej :)
OdpowiedzUsuńcztery ... smaczne to musi być = to będzie dzisiaj moje drugie danie na obiad :D
OdpowiedzUsuń