Zapakowałam siebie, rower i dwie torby z prowiantem, lekturami i aparatem w pociąg, i wyruszyłam do Kopenhagi. Wszystko szło gładko i nawet miałam sporo czasu w nadmiarze, dlatego przy okazji przesiadki postanowiłam pokrzepić się kawą. No i to był błąd, niedzielne przedpołudniowe kolejki do najlepszej kawy w mieście są uporczywie długie, co kosztowało mnie przeszło kwadransem spóźnienia (to teraz już wiecie dlaczego się spóźniłam ;) ).
Do naszej rowerowej wyprawy dołączyli również Tomek oraz Eliza, czyli było nas pięcioro. Celem wyprawy było Kalvebod Fælled, czyli zachodnia część wyspy Amager, należącej do Kopenhagi. Jest to obszar starego poligonu wojskowego, dzisiaj pokrytego nieużytkami i 'lasami'. Część terenu jest Obszarem specjalnej ochrony ptaków (w ramach programu Natura 2000).
Celem szczegółowym naszej wyprawy był czosnek niedźwiedzi, który w Danii rośnie hojnie, a jego pozyskiwanie z natury jest jak najbardziej legalne. Czosnek zebrany w naturze można nawet kupić w supermarketach, jakieś 2,50 zł za 75 g - to tak w ramach ciekawostki ;)
Niestety nie mam żadnego siedliska czosnku w swojej okolicy, dlatego byłam szczególnie podekscytowana celem wyprawy. Plan był taki, że w drodze do celu będziemy się zatrzymywać i poznawać inne roślinki. Niestety nie wszystko poszło zgodnie z planem, pedałowanie pod wiatr okazało się niezbyt przyjemne i nie zachęcało do zatrzymywania się, a w czasie przystanków przemarzliśmy do szpiku kości. Udało nam się jednak zatrzymać przy siedlisku podbiału i nazbieraliśmy trochę na syropki. Na plaży było pusto, jedynie honkenia piaskowa wychylała główki z piasku. Spróbowaliśmy ziarnopłonu, czosnaczka i podagrycznika, podziwialiśmy zawilce. Po drodze rosły jakieś selerki, których identyfikacji się nie podjęłam, oraz coś, co mogło być młodziutkim wiesiołkiem, a może raczej nawłocią.
Przed zbiorem czosnku urządziliśmy sobie mały piknik przy zwalonym konarze, byliśmy całkiem dobrze zaopatrzeni w prowiant. Ja miałam ze sobą pastę z czerwonej fasoli z majerankiem i podagrycznikiem, pastę z żółtych buraków, krakersy z kurdybankiem, oraz marynowane pączki czarnego bzu i marynowane pędy zarodnionośne skrzypu polnego.
W czasie biesiadowania dyskutowaliśmy wiele i nieśmiało próbowałam włączyć wątki botaniczne, ale najbardziej utkwiła mi dyskusja na temat kurczaków i antybiotyków.
Krakersy pachnące sianem |
Cztery godziny minęły zanim ktokolwiek zauważył.
Mimo zziębnięcia, już się umówiliśmy na cykliczne spacery, gdy tylko naprawdę się ociepli.
Moi towarzysze, że się tak pieszczotliwie wyrażę, to raczkujący Poszukiwacze Roślin, ale wyrosną z nich jeszcze prawdziwi znawcy :) Buziaki, i do następnego!
PS. Dziękuję Kasi za udokumentowanie mojego udziału w wyprawie :)
Czosnek się kisi |
Podbiał się syropuje |
Ależ zazdroszczę takiego zbioru czosnku. W naturze jeszcze nie spotkałam, niestety. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńnaprawdę ciepło. W Kopenhadze.
OdpowiedzUsuńJakbym mieszkała na wyspie, to bym się na taką wyprawę wprosiła :)
OdpowiedzUsuńCudnie, nawet, gdy dmucha :)
Nie ma to jak przejechać się rowerem po Kopenhadze i okolicach ;)
OdpowiedzUsuń