czwartek, 30 lipca 2015

z przedłużającą się ciszą,  postanowiłam napisać post o niczym.
Pierwszy raz, od nie pamiętam kiedy, nie padało. Świeciło słońce, łabędzie wylegiwały się pod mostkiem, zbierałam dwa rodzaje mięty znad strumyka i młode pędy nasienne babki. Wróciwszy do domu popadłam co prawda w rytm codzienny, jednak udało mi się z niego otrzepać i wskoczyć na rower. Wytyczyłam sobie trasę i cele: maliny, porzeczki, agrest i sprawdzić, czy papierówki już są. Maliny się niestety marnują od ciągłego deszczu. Za to mirabelki zaraz dojrzeją. Skoszona koniczyna kwitnie mocnym kolorem,

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Gâteau Marcel

W grudniu zapowiadałam przepis na ten czekoladowy cud, ale w grudniu mi to nie wyszło. Grudzień w ogóle był raczej do niczego. Kończeni...