Z braku pachnacych pomidoro postanowiłam w końcu wypróbować skrzętnie zapisany w pamięci przepis na pesto, którym koleżanka Johanna się zachwycała ostatniego Sylwestra. Ja co prawda nie miałam okazji go skosztować (przypuszczam, że J. wszystko wszamała), ale słuchałam uważnie, gdy Natalie podawała składniki. Proporcje są moje, Natalie dodałaby więcej czosnku, którego ja więcej nie miałam, a którego następnym razem nie dodałabym więcej, bo jak dla mnie było go w sam raz.
Pesto roso
(z przepisu Natalie ze Szwajcarii)
pół dużej główki czosnku
oliwa z oliwek - dodawana na oko
100-120g parmezanu
80g suszonych pomidorów bez oliwy (może być trochę więcej)
kilka gałązek bazylii
mały pęczek pietruszki
Pomidory zalewamy wrzątkiem i odstawiamy na 5-10 minut. Następnie odcedzamy i kroimy w kostkę. Parmezan trzemy na małych oczkach, zieleninę siekamy z grubsza. Wszystkie składniki (na początek kilka łyżek oliwy) blendujemy, dodajemy oliwy w razie potrzeby - ja musiałam jej całkiem sporo dodać, ale oliwa jest dobra dla ciała i ducha, także nie żałować - do uzyskania chcianej konsystencji. Z podanych składników wyszedł mi prawie cały słoik o (domniemanej) pojemności 330 ml. I nie mam pojęcia jak długo można takie pesto trzymać w lodówce, ze względu na świeżą zieleninę zapewne niezbyt długo. Ale jest tak pyszne, że pewnie niedługo zniknie samo z siebie. Wyśmienicie smakuje na bruschettach z foccaci, którą ostatnio piekłam. Polecam bardzo.
mmmm uwielbiam :) piękne zdjęcia! :)
OdpowiedzUsuńdzięki :)
OdpowiedzUsuńpyszotka :) pomidory teraz to tylko suszone, te sklepowe to nawet smaku nie mają :/ bardzo tęsknie za słodkimi malinówkami w tym roku chyba posadzę :)
OdpowiedzUsuń