O takich
inicjatywach nie przeczytacie w modnych magazynach, ani nie usłyszycie w
telewizji śniadaniowej. Takie inicjatywy rodzą się w skromnych sercach
prawdziwych miłośników roślinności wszelakiej. Mowa tu o Zlocie Zielarskim
Łuskiewnik i Przyjaciele, który odbył się w zeszły weekend na łące Moniki i
Wojtka pod Gdowem, z inicjatywy Ziołowej Inez. Gdy po raz pierwszy usłyszałam o
zlocie nie byłam pewna, czy uda mi się na niego wybrać, na szczęście udało się
wszystko zorganizować tak, by na niego przybyć. W Krakowie znaleźliśmy się
późno wieczorem w piątek, skąd po nocy dojechaliśmy do Beskidu Niskiego.
Stamtąd zgarnęliśmy Mamę i graty, a potem przez Nowy Sącz (i rodzinę)dotarliśmy
na łąkę. I choć śpieszno mi było bardzo i serca się wyrywało do bratnich
zielarskich dusz, to im było bliżej, tym bardziej rosło moje zwątpienie. No bo
ja przecież nie lubię tłumów i w ogóle jestem trochę dzika, gadanego nigdy nie
miałam, a z nawiązywania nowych kontaktów dawno wyszłam z wprawy. Dlatego
wzięłam Mamę i jej kołowrotek, żeby samej móc się trochę schować w cieniu i w
zaroślach, gdy przyjdzie na to potrzeba. Wszystkie strachy okazały się jednak
nieuzasadnione, bo zielarze to bardzo ciepli i przyjaźni ludzie, którzy z
otwartymi ramionami przyjmują nawet takich dzikusów jak ja. Trochę czasu mi
zajęło, żeby się rozkręcić i gdy przyszedł czas odjazdu, żal mi było ich
zostawiać, pozostał niedosyt. Tyle
jeszcze chciałam się dowiedzieć, tyle zapytać, ale czas zbyt szybko umknął. Trzeba
czekać cały rok, żeby znowu się tam wybrać i zaspokoić ten głód zielarski.
Gdy zostali już
tylko najwytrwalsi zjazdowicze, udało mi się podwędzić pokrzywą trochę maminego
koziego twarożku, który razem z liśćmi rozchodnikowca i jadalnymi kwiatkami
skonsumowaliśmy na śniadanie następnego dnia. W ogóle to same pyszności co
chwilę się pojawiały, stoliczek nakrywał się sam. Miałam okazję spróbować piwa
na soku brzozowym, chleba z pokrzywą, solonego czosnku niedźwiedziego i innych
różnych cudów, których nazw nie pomnę. Mamine ziołowe twarożki i wędzony ser
też szybko zniknęły, mimo tego, że były kozie ;)
Zostaliśmy hojnie
obdarowani, dosłownie i w przenośni. Solą z pokrzywy posypujemy wszystko, a na gryczanych poduszkach śni
się bardzo smacznie. Leśne jaja są najlepsze, a trędownik zamiast plastra spisuje się
doskonale.
DZIĘKUJEMY!
Profesjonalne zdjęcia zlotowe dzięki uprzejmości Miśka, cały album tutaj.
Mamine kolorowanki również się spodobały, pokazywałam je kiedyś w osobnym wpisie tutaj.
Wiedźmy i wiedźmini.
Suszenie liści podbiału.
Palenie liści podbiału.
Zasłona dymna. Zdjęcia dzięki uprzejmości Agnieszki z Aga Radzi.
Najbardziej wytrwali uczestnicy (prawie wszyscy)
OOOO masz zdj z palenia zioła, poproszę na maila.
OdpowiedzUsuńales sie uparla na to palone ziolo ;)
Usuńszkoda że ja tylko na chwileczkę..:) miło się czyta co tam wyprawialiście..:))
OdpowiedzUsuń