piątek, 27 czerwca 2014

Zlot z miłości do roślinności

O takich inicjatywach nie przeczytacie w modnych magazynach, ani nie usłyszycie w telewizji śniadaniowej. Takie inicjatywy rodzą się w skromnych sercach prawdziwych miłośników roślinności wszelakiej. Mowa tu o Zlocie Zielarskim Łuskiewnik i Przyjaciele, który odbył się w zeszły weekend na łące Moniki i Wojtka pod Gdowem, z inicjatywy Ziołowej Inez. Gdy po raz pierwszy usłyszałam o zlocie nie byłam pewna, czy uda mi się na niego wybrać, na szczęście udało się wszystko zorganizować tak, by na niego przybyć. W Krakowie znaleźliśmy się późno wieczorem w piątek, skąd po nocy dojechaliśmy do Beskidu Niskiego. Stamtąd zgarnęliśmy Mamę i graty, a potem przez Nowy Sącz (i rodzinę)dotarliśmy na łąkę. I choć śpieszno mi było bardzo i serca się wyrywało do bratnich zielarskich dusz, to im było bliżej, tym bardziej rosło moje zwątpienie. No bo ja przecież nie lubię tłumów i w ogóle jestem trochę dzika, gadanego nigdy nie miałam, a z nawiązywania nowych kontaktów dawno wyszłam z wprawy. Dlatego wzięłam Mamę i jej kołowrotek, żeby samej móc się trochę schować w cieniu i w zaroślach, gdy przyjdzie na to potrzeba. Wszystkie strachy okazały się jednak nieuzasadnione, bo zielarze to bardzo ciepli i przyjaźni ludzie, którzy z otwartymi ramionami przyjmują nawet takich dzikusów jak ja. Trochę czasu mi zajęło, żeby się rozkręcić i gdy przyszedł czas odjazdu, żal mi było ich zostawiać, pozostał niedosyt.  Tyle jeszcze chciałam się dowiedzieć, tyle zapytać, ale czas zbyt szybko umknął. Trzeba czekać cały rok, żeby znowu się tam wybrać i zaspokoić  ten głód zielarski.
Gdy zostali już tylko najwytrwalsi zjazdowicze, udało mi się podwędzić pokrzywą trochę maminego koziego twarożku, który razem z liśćmi rozchodnikowca i jadalnymi kwiatkami skonsumowaliśmy na śniadanie następnego dnia. W ogóle to same pyszności co chwilę się pojawiały, stoliczek nakrywał się sam. Miałam okazję spróbować piwa na soku brzozowym, chleba z pokrzywą, solonego czosnku niedźwiedziego i innych różnych cudów, których nazw nie pomnę. Mamine ziołowe twarożki i wędzony ser też szybko zniknęły, mimo tego, że były kozie ;)
Zostaliśmy hojnie obdarowani, dosłownie i w przenośni. Solą z pokrzywy posypujemy wszystko, a na gryczanych poduszkach śni się bardzo smacznie. Leśne jaja są najlepsze, a trędownik zamiast plastra spisuje się doskonale.

DZIĘKUJEMY!



Profesjonalne zdjęcia zlotowe dzięki uprzejmości Miśka, cały album tutaj. 


Mamine kolorowanki również się spodobały, pokazywałam je kiedyś w osobnym wpisie tutaj.



Wiedźmy i wiedźmini.


Suszenie liści podbiału.



Palenie liści podbiału.






Zasłona dymna. Zdjęcia dzięki uprzejmości Agnieszki z Aga Radzi.






Najbardziej wytrwali uczestnicy (prawie wszyscy)


3 komentarze:

  1. OOOO masz zdj z palenia zioła, poproszę na maila.

    OdpowiedzUsuń
  2. szkoda że ja tylko na chwileczkę..:) miło się czyta co tam wyprawialiście..:))

    OdpowiedzUsuń

Gâteau Marcel

W grudniu zapowiadałam przepis na ten czekoladowy cud, ale w grudniu mi to nie wyszło. Grudzień w ogóle był raczej do niczego. Kończeni...