czwartek, 31 maja 2012

Sezon różany rozpoczęty!

Odwiedził mnie Franciszek, kolega z dawnych lat. Właściwie to nasza przyjaźń sięga czasów kołyski. Ja byłam rozkosznym niemowlakiem słodko śpiącym w łóżeczku czy może wózku. Franek był dwulatkiem pomagającym swojemu tacie w remoncie domu, wszędzie chodził z młotkiem. Pewnego razu zajrzał do tego wózka i zakrzyknął: Oo, dzidzia! i przyfasolił mi tym młotkiem prosto w smoczek. Chyba nie trudno sobie wyobrazić jak ja na to zareagowałam. Głośno. Piękny początek, a co. Tak czy owak, poszliśmy na plażę, ja obrywałam płatki róży, Franek zbierał kamienie... I to całkiem spore ilości kamieni, które potem zapakował w plecak i wiezie je do Polski. Bo ponoć duński krzemień jest najlepszy do wyrobu krzemiennych narzędzi, grotów, noży i młotków, oczywiście.








 Gdy Franek zbierał kamienie, ja obrywałam różane płatki. W zeszłym roku trochę przegapiłam ten czas, także teraz już od jakiegoś czasu wypatrywałam pierwszych kwitnących pąków.


Niestety mój aparat strajkuje,a zdjęcia telefoniczne nie należą do najwdzięczniejszych, ale co zrobić, jest jak jest.


Oboje wróciliśmy z plaży bardzo zadowoleni. Od razu zabrałam się za przetwarzanie płatków, zainspirował mnie Mikkel Karstad swoim różanym sosem do bzowych naleśników. Co prawda dziki bez jeszcze u mnie nie zakwitł, ale jego również wyczekuję z niecierpliwością.

Mój syrop różany

ok 70g płatków róży (odmiana Konstancin, albo może to róża cukrowa, tutaj bardzo rozrośnięta przy plażach)
800 ml wody
3/4 szklanki ekologicznego cukru trzcinowego
sok z jednej limonki
kilka plasterków świeżego imbiru

Już przy zbiorze kwiatostanów odrywałam z płatków biało-żółtawe części z nasady kielicha, ponieważ mają one gorzki smak. Do garnka z wodą wrzuciłam płatki, cukier, sok z limonki i kilka cienkich plasterków imbiru, postawiłam na wolnym ogniu, doprowadziłam tak do wrzenia i gotowałam ok pół godziny. Następnie odcedziłam kwiaty i imbir, a płyn postawiłam na większym ogniu do odparowania. Po godzinie zostało 300 ml syropu, o lekko zagęszczonej konsystencji. Płyn zlałam do wyparzonej buteleczki. Jestem bardzo zadowolona ze smaku, sok z limonki i imbir to bardzo dobre dodatki. W zeszłym roku utarłam niewielki słoiczek płatków z cukrem i jak dla mnie były trochę za mdłe w smaku, ten dodatek doje róży charakteru.

Ponieważ szkoda mi było wygotowanych płatków róży, które ciągle były pełne smaku, postanowiłam je również wykorzystać. Ciekawa połączenia różanego smaku z rabarbarem, o którym pisała Mariszka, pobiegłam już po ciemku naciąć rabarbarowych łodyg. Potem wszystko wydarzyło się 'na oko', także nie jestem w stanie podać żadnym z systemów metrycznych. Rabarbaru (bez obierania) było, tyle, że pokrył ciasno dno średniej wielkości patelnię, cukru były trzy łyżki, bo zapamiętałam. Płatki róży były z odzysku, roztarłam je trochę w moździerzu z jedną lub dwoma łyżkami cukru. Wszystko wymieszałam i postawiłam na średnim ogniu, czekając aż rabarbar zacznie się rozdrabniać, choć nie całkowicie. Przerzuciłam do wyparzonego słoiczka, wyszło tyle, co na zdjęciu. Dosłowne niebo w gębie! Kwaskowaty, różany, o pięknym kolorze, którego zdjęcie niestety nie oddaje. Polecam poeksperymentować!


A jeżeli ktoś jest z Poznania i nie ma planów na wieczór, proponuję prezentację o kobietach w społeczeństwach muzułmańskich, o której pisałam tutaj.



wtorek, 29 maja 2012

Czeka na mnie ogródek

Co prawda bardzo malusi, ale za to z dynią, którą wyhodowałam od pestki, a dynię-matkę przywiozłam wcześniej od rodziców. Była podarkiem dla przyjaciół, ale okazało się, że mimo wszystko znowu do mnie wróci. Zrządzenie losu. Poza tym w ogródku rosną ziemniaki, truskawki i rabarbar. Resztę pomijam milczeniem, bo i tak nie wiem, czy urośnie. Za to już teraz planuję co w nim wysieję w przyszłym roku! Ogródek, zresztą razem z malutkim domkiem znajdują się w środku Kopenhagi, w sąsiedztwie wielu innych domków z malutkimi ogródkami. No i czeka na nas, już niedługo. Póki co próbuję się nacieszyć tym, co mam tutaj, może nawet kiedyś zatęsknię. Zdjęć w ogródku zapomniałam zrobić, te zrobiła jego twórczyni i właścicielka.



Moja dynia w towarzystwie koleżanek cukini, pięknie rośnie!
Ziemniaki rosnące w ziemniaczanych workach

czwartek, 24 maja 2012

Zaproszenie do Poznania!

Wszystkich ciekawych świata i tego, co się na tym świecie dzieje mam przyjemność zaprosić na dwie prezentacje wygłaszane przez moich przyjaciół Eugeniję i Kamala z The M.A.D. Project. Prezentacje odbędą się w Poznaniu w kluboksięgarni Głośna 29-ego i 31-ego maja o godzinie 18.00. Pierwszy wykład nosi tytuł "Sztuka i aktywizm", drugi "Kobiety w społeczeństwach muzłumańskich". Kamal i Eugenija odwiedzili cztery kraje zamieszkałe przez większości muzłumańskie: Indonezję, Malezję, Egipt i Palestynę. W czasie wykładów dzielą się swoimi doświadczeniami i obserwacjami poczynionymi w tych krajach, w których badali jak ma się rzeczywistość do znanych i rozpowszechnianych przez media na Zachodzie stereotypów. Dokładniej o programie i tematyce spotkań po polsku proszę przeczytać na stronie Projektu Głośna oraz po angielsku tutaj:



"Art and Activism"
From South-East Asia to Palestine and Egypt the M.A.D. Couple had a particular interest on how various forms of activism use art as a medium and a way to express and highlight the socioeconomic and political issues whether national or international in nature.

Throughout our research we gathered interviews and examples of activists and artists, both men and women from different social, ethnic and religious backgrounds, expressing their concerns regarding ecological situation, globalisation, corruption of politicians, violation of human rights, social injustices and international issues. Palestine and Egypt are two countries in particular rich with artistic expression with a very clear messages in it.

Among the other stories in this presentation we will talk about cartoon magazine from Bali that focuses on negative effects of tourism, graffitti artists from Kuala Lumpur, Malaysia, street art of Egypt and poetry from Palestine.





"Women in Muslim societies"




Issue of women in Muslim societies often makes headlines in our media, but unfortunately rarely in a positive way.
From South-East Asia to the Middle East we particularly tried to look at situation of women and always sought to meet women artists or other prominent women to ask questions and find out about their life in Muslim majority countries.

We have met several women of different social and religious backgrounds playing an active role in their respective society: a poetess from Palestine, an activist and well known public figure from Egypt, women from matriarchal society in Indonesia, a musician in a rock band, etc.

In this presentation the audience will get a glimpse of the
situation of women in the four Muslim majority countries that we have visited based on the interviews we have carried out.
Także serdecznie zapraszam na wykłady, Eugenija i Kamal wkładają całe swoje serca w to, co robią.
Dla zainteresowanych linki do zaproszeń na wydarzenia na Facebooku "Kobiety w społeczeństwach muzłumańskich" oraz "Sztuka i aktywizm".

poniedziałek, 21 maja 2012

Krakersy, bezglutenowe.

Kolejny super zdrowy i super pyszny przepis, który mnie ostatnimi czasy zachwycił (po cieście figowo-daktylowym). Z samymi pysznymi ziarnami, w dodatku bezglutenowymi - czego chcieć więcej! Przepis znalazłam u Sary Britton na My New Roots. Blog Sary to prawdziwa kopalnia super zdrowych i smakowitych wegetariańskich i wegańskich przepisów, jak również porad dotyczących zdrowego sposobu życia.
Te krakersy robiłam już dwa razy, za pierwszym razem z połowy porcji, bo wydawało mi się, że nikt tyle nie zje. Ale okazało się, że D, który podejrzewam, że ma 'alergię' do większości zdrowych produktów, ciągle chce więcej. Tym razem zrobiłam z podanych przez Sarę proporcji, zamieniając jedną ze szklanek komosy ryżowej na  szklankę kaszy jaglanej. Sprytnie przemycone ;) Obie wersje wyszły fenomenalnie, naprawdę polecam!



Happy crackers
(źródło My New Roots)

2 szkl. ugotowanego brązowego ryżu
2 szkl. ugotowanej komosy ryżowej (quinoa) 
lub 1 szkl. k.r. i 1 szkl. ugotowanej kaszy jaglanej
(odmierzam przed ugotowaniem)
2/3 szkl. nasion niełuszczonego sezamu
1/2 szkl. siemienia lnianego
2 łyżki sosu Tamari (sos sojowy, nie mylić z pastą z Tamarindu tak jak ja;)
1 łyżeczka soli morskiej
3 łyżki oliwy z oliwek

 Siemię lniane zalać goraca wodą (ok. pół szklanki) i odstawić na 20 minut. Nasiona sezamu należy lekko uprażyć na suchej patelni i poczekać, aż przestygną. Wszystkie pozostałe składniki (wraz z siemieniem) wrzucić do robota kuchennego (food processor) do czasu, aż uformuje się z nich kula. Można również spróbować je zblendować, ja tak zrobiłam za pierwszym razem i też wyszło. Jeżeli ciasto jest zbyt gęste, można dodać trochę wody, po jednej łyżce na raz. Następnie dodajemy sezam i lekko miksujemy.
 Piekarnik nagrzewamy do 175 stopni C. Bierzemy papier do pieczenia i nakładamy na niego część ciasta. Przykrywamy je kolejnym arkuszem papieru, najpierw lekko spłaszczamy rękoma, następnie wałkujemy bardzo cienko. Jeżeli daliśmy za dużo ciasta, będzie ono wychodzić bokami spod papieru, należy je zebrać i połączyć z pozostałą masą. Ściągamy wierzchni papier, kroimy płat ciasta na kwadraty, prostokąty, romby etc, i dekorujemy. I tak do wykończenia ciasta. Do dekoracji możemy użyć czegokolwiek zachcemy, użyłam nasion dyni, słonecznika, sezamu, czarnuszki,maku, migdałów, orzeszków ziemnych, rozmarynu, papryki, soli morskiej, rodzynek. Papier z ciastem przekładamy na blachę i pieczemy ok. 25-35, długość pieczenia zależy od grubości krakersów. Po wystygnięciu przekładamy do szczelnego naczynia, pudełka, skrzynki etc. Doskonałe jako przekąska, ale też baza pod kanapkę, takie pieczywo lekkie. Życzę miłej zabawy!


Przypuszam, że przepis nada się do akcji  "Domowe Pieczywo dla Alergika".




oraz:

czwartek, 17 maja 2012

Pesto nordyckie



Ten przepis czekał na publikację już od dłuższego czasu, ale dopiero teraz udało mi się zrobić zdjęcie, które mi się choć trochę podoba. No i trzeba działać szybko, albo teraz albo nigdy, bo zaraz skończy się sezon na czosnek niedźwiedzi. Ten nasz niedługo zacznie kwitnąć, także należy się nim cieszyć, póki jeszcze jest. To pesto gościło u mnie kilka już razy, zwykle jako sos do makaronu, a nawet towarzysz sera pleśniowego. Pomysł pochodzi ze strony mojego ulubionego blogującego (i w zasadzie jedynego, jakiego znam) duńskiego szefa kuchni Mikkela Karstada, zmieniłam jednak proporcje.
Pesto nazywam nordyckim, ponieważ zgodne jest z zasadami tzw. New Nordic Diet, czyli sporządza się je z produktów sezonowych dostępnych lokalnie. Produkty owe są również dostępne w Polsce, ale że mieszkam gdzie mieszkam, nie nazwę go słowiańskim pesto ;) 
Tłoczony na zimno olej rzepakowy nazywany jest 'oliwą północy', ale według najnowszych badań jest jeszcze zdrowszy od oliwy z oliwek. Zawiera mniej niż oliwa nasyconych kwasów tłuszczowych, a dużo więcej niezbędnych nienasyconych kwasów tłuszczowych (NNKT). Olej rzepakowy jest również bogatym źródłem witamin rozpuszczalnych w tłuszczach takich jak: A,E,D3 i K.
Tłuszcze zawierające NNKT: przeciwdziałają chorobom serca i układu krążenia (szczególnie miażdżycy), utrzymują prawidłowy poziom cholesterolu we krwi, działają przeciwkrzepliwie, wpływają na cykl metaboliczny komórek, zapewniają optymalny rozwój mózgu i wzroku*. Dodatkowo tłoczony na zimno olej rzepakowy jest odporny na proces utleniania, dzięki czemu nadaje się do smażenia i gotowania. Posiada dosyć mocny smak, dlatego nie poleciłabym go do wyrobu majonezu (wiem co mówię;), ale wymieszany z octem jabłkowym jako sos do sałatek - to jak najbardziej.
Jeżeli chodzi o czosnek niedźwiedzi, jest to naprawdę cudowna roślinka. Nie tylko w smaku, ale i o niezmiernie leczniczych właściwościach. Pozwolę sobie zacytować niewielki urywek informacji stąd, a tych, którzy chcieliby wiedzieć jeszcze więcej odsyłam tutaj.
Jeśli chodzi o działanie czosnku niedźwiedziego to jest ono podobne do działania czosnku pospolitego. Docenia się go przede wszystkim za skuteczne działanie antybakteryjne i pobudzające powstawanie śluzu w oskrzelach. Jest obfity w witaminę C i sole mineralne.
Obniża ciśnienie krwi, zapobiega miażdżycy i poprawia pracę serca. Stymuluje układ pokarmowy do wydzielania soków trawiennych i żółci. Pomaga oczyścić organizm z zalegających po zimie zbędnych substancji i pobudza jelita do skuteczniejszego wydalania.
Uważa się również, że czosnek niedźwiedzi zapobiega niektórym rodzajom raka złośliwego.
Ja używam czosnku podobnie jak szpinaku, do cudownej tarty z serem pleśniowym lub fetą, do puree ziemniaczanego, twarożku, no i od niedawna również pesto. W zeszłym roku mroziłam liście czosnku, nie traciły walorów smakowych (choć prawdopodobnie walory zdrowotne nie były już takie same). Z całą pewnością jednak tracą właściwości lecznicze podczas suszenia. 



Pesto nordyckie

ok. 70g świeżych liści czosnku niedźwiedziego
pęczek natki pietruszki
30g miąższu świeżego chleba bez skórki (można pominąć)
50g orzechów laskowych
1 szklanka oleju rzepakowego tłoczonego na zimno
sól morska i świeżo mielony pieprz do smaku
łyżeczka miodu

Orzechy laskowe należy namoczyć na noc lub lekko uprażyć, a następnie wstępnie zmiażdżyć w moździerzu. Wszystkie składniki oprócz przypraw zblendować, następnie doprawić, można dodać więcej oleju dla uzyskania rzadszej konsystencji. Przechowywać w lodówce do ok. jednego tygodnia.




*informacje zaczerpnięte stąd

wtorek, 15 maja 2012

Chleb kubański

Ten chleb postanowiłam upiec gdy tylko go zobaczyłam na blogu Kuchnia Alicji. Chleb kubański. I gdy tylko go zobaczyłam, wiedziałam, że upiekę go dla Mavie, mojej drogiej kubańskiej koleżanki. Trochę wody musiało upłynąć zanim się za niego zabrałam, ale w końcu przyszły urodziny Mavie i wspaniały pretekst do wypieku chleba. Sama miałam wielką ochotę na jego spróbowanie, jak również byłam ciekawa,   co powie rodowita Kubanka. Chlebek smakował zarówno jej jak i jej duńskiemu mężowi (który jest szefem kuchni;), zjedli go w jeden wieczór, w większości on go zjadł (bo to taki niewielki chlebek jest). No i nam również smakował, a jakże. Jest bardzo delikatny i ma lekko słodkawy posmak. A co do jego 'kubańskości', to i owszem, Mavie stwierdziła, że przypomina on smakiem chleb, który zna. Nie jest to jednak chleb, który jada codziennie większość Kubańczyków, jest to chleb sprzedawany w lepszych piekarniach, trochę droższy niż ten 'codzienny'.
Alicja dostała przepis od Gosi z Majologii, która dostała go od kogoś, ale niestety strona tego kogoś mi się nie ładuje. Także podaję przepis za Alicją, z moimi niewielkimi zmianami.



Chleb Kubański
(2 małe bochenki)

5-6 szklanek mąki pszennej (w tym ok. 1,5 szkl mąki pełnoziarnistej lub sitkowej)
ok. 28g świezych drożdży
1 łyżeczka soli
2 łyżki glukozy
0,5L gorącej wody
nasiona sezamu

Cztery szklanki mąki, drożdże, sól i fruktozę i wymieszać, następnie dodać gorącą wodę i miksować do połączenia składników. Ja używam zwykłego miksera i tych końcówek nie od bitej śmietany. Następnie dodawać po ok. pół szklanki mąki ciągle miksując, do momentu, gdy ciasto przestanie się kleić na tyle, że osiągnie kształt kuli. Teraz należy ciasto wyrobić ręcznie, albo w misce albo na stolnicy, jak kto woli. I wyrabiać dopóty, dopóki stanie się sprężyste i elastyczne.
 Miskę, w której się wyrabiało ciasto wysmarować odrobiną oliwy, przełożyć ciasto, przykryć i zostawić w cieple na ok. pół godziny. Powinno podwoić objętość. Gdy ciasto urośnie, należy je podzielić na dwie części, każdą z nich uformować w kulę i przełożyć na blachę przykrytą papierem do pieczenia. Oba bochenki naciąć na krzyż, raczej głęboko (ja używam noża do papieru, i ciągle trenuję technikę nacinania, powinno być lekko na ukos, i raczej głębiej niż płycej). Posypać sezamem.
Wstawić do zimnego piekarnika i nastawić temperaturę na 205 stopni C. Ja przez pierwsze 20 minut piekłam na parze, następnie parę wypuściłam i zmieniłam na zwykły program. To był taki duuuży piekarnik, dlatego miał taką opcję, ale do normalnego piekarnika można włożyć naczynie z wrzącą wodą, efekt powinien być podobny. Piec ok 50 min, chleb jest upieczony gdy postukany od spodu wydaje głuchy dźwięk.
Smacznego!

piątek, 11 maja 2012

Ciasto figowo-daktylowe. Bez cukru i bez glutenu!

Bez cukru i bez glutenu, za to jakże pysznie! W dodatku z samymi dobrymi olejami, i co najważniejsze - z figami i daktylami! Figi to chyba najlepsze źródło wapnia, zawierają mnóstwo błonnika, a w dodatku odkwaszają organizm (między wieloma innymi właściwościami). Daktyle za to zawierają mnóstwo cukrów prostych, które błyskawicznie się przyswajają i nie podnoszą poziomu cukru we krwi. No i ponoć daktyle posiadają działanie podobne do aspiryny (ze względu na zawartość salicylanów), przeciwbólowe, przeciwzapalne i przeciwgorączkowe. I zapobiegają rozwojowi miażdżycy. I jeszcze kilka innych cudotwórczych właściwości, polecam się zainteresować. Także hajda na figi i daktyle!


Dzisiejszy przepis pochodzi z książki "Spis dig yngre" Thorbjörg Hafsteinsdóttir. Ponieważ sensowne tłumaczenie tytułu na polski nie przychodzi mi w tej chwili do głowy, na angielski tłumaczyłoby się to mniej więcej jako "Eat yourself younger". Jest to dopełnienie jej książki pt. "10 years younger in 10 weeks", w której opisała zasady zdrowego odżywiania. Thorbjörg to znana i ceniona w Skandynawii specjalistka od żywienia, specjalizuje się głównie w tematyce spowalniania procesu starzenia się ciała i ducha. Jeżeli tak to mogę nazwać, bo trochę dziwnie mi to brzmi. Sama Thorbjörg pochodzi z Islandii, mieszka i pracuje w Danii. A ja miałam okazję ją poznać kilka lat temu gdy prowadziła warsztaty o robieniu słodyczy bez cukru w szkole, w której miałam praktyki. Miałam również okazję zaczerpnąć kilku porad. Porady dotyczyły między innymi wyjazdu do Afryki i co zrobić, żeby się niczym nie zarazić. Co prawda preparat, który miał mnie chronić przed choróbskami zginął razem z bagażem, który nigdy do mnie nie dotarł, a na malarię chorowałam trzy razy ;) Tak czy owak, bardzo cenię sobie ową panią,mimo tego, że lubi fotografować się w bieliźnie (no bo kto w jej wieku nie chciałby tak wyglądać;).  A ostatnio wpadła mi w ręce jej książka, z której skserowałam sobie kilka przepisów, także być może będę je dzielnie wypróbowywać. A gdyby ktoś chciał się dowiedzieć o Thorbjörg więcej, to tutaj można o niej trochę przeczytać (zawsze lepiej po angielsku niż po duńsku;).

W oryginalnym tytule przepisu jest to chleb figowy z mieszanką orzechów, jednak z chlebem nie ma on dużo wspólnego. Już bardziej chlebek, albo po prostu ciasto, o bardzo bogatym smaku. Dzięki przyprawom ma lekko piernikowy posmak. I pozostaje świeży całymi dniami, u mnie dokładnie pięcioma, bo tyle czasu zajęło mi go zjedzenie (D. nawet nie spróbował, zupełnie nie rozumiem dlaczego, ale niektórzy faceci bardzo się nie lubią z suszonymi owocami; za to poczęstowane kobiety bardzo się owym ciastem zachwycały, jedna wzięła przepis). Polecam!


Ciasto figowo-daktylowe

125g orzechów laskowych
125g migdałów
500g suszonych fig i daktyli (w oryg. były tylko figi, pod postacią gotowej masy figowej)
3 jajka
40g oleju kokosowego (użyłam nierafinowanego rzepakowego)
40g oleju z orzechów włoskich (użyłam z orzechów ziemnych)
100g płatków ryżowych (zmieliłam ryż, następnym razem spróbuję z płatkami owsianymi)
4 łyżeczki mielonego imbiru (dałam dwie, bo się skończył)
1 łyżeczka zmielonego ziela angielskiego (użyłam 2 ziaren)
pół łyżeczki cukru waniliowego
2 łyżeczki proszku do pieczenia

Piekarnik nagrzać do 180 stopni.
Migdały i orzechy posiekać, utłuc w moździerzu lub podmielić w młynku, byle nie na miał. Jeżeli używamy suszonych owoców w całości, należy je zalać wrzątkiem na ok. 40 min. Następnie odcedzić i usunąć twarde figowe ogonki. Następnie owoce należy zblendować z olejem na mniej więcej gładką masę, dodać jajka i zmiksować. Dodać orzechy i migdały oraz resztę składników, wymieszać do uzyskania konsystencji gęstego ciasta. Podłużną foremkę wyłożyć papierem lub posmarować masłem/olejem i wysypać mąką ryżową. Piec ok 45-50 min, sprawdzić drewnianym patyczkiem.

środa, 9 maja 2012

dom.

chodzi za mną dom. już od jakiegoś czasu, ostatnio tylko coraz mocniej wali do moich drzwi. taki trochę dom jak z piosenki lenny valentino, ale raczej w wykonaniu Madzikowo-Marysinym. Albo Teofilowym. dom archetyp, byle tylko żółty i ze strzechą. i koniecznie z malwami pod oknami. i ogrodem. taki dom muminków, tylko, że nasz. taka składnia kilku innych domów, tych prawdziwych, i tych wyczytanych, i też tych trochę wyidealizowanych. jak dom, w którym wszystko się poczęło, z dwoma kasztanami i krzyżem pomiędzy. jak ten z ławeczką pod dębem albo ten z kolorowymi szkiełkami na strychu. rodzinny. z lasem, górami, morzem i jeziorem, na wzgórzu, w dolinie, w szczerym polu. drewniany, kamienny, granitowy, przysłupowy, ceglany, tylko nieznacznie się rozwalający.z kuchnią. kuchnią letnią. altaną. z malinami w lecie i na jesieni. z oknami na wschód, zachód i południe. i na północ. na księżyc. na niebo słońce, deszcz i szczęście. z sadem gałązek jabłoni i kwitnących wiśni. z połoninami na horyzoncie i cyprysami w tle. z baobabem w kącie. za to może być bez palmy. ale mgły muszą wschodzić co rano i zapadać co wieczór, świerszcze cykać i ptaki śpiewać po nocy. rosa na trawie bosymi stopami. dom dzienny, dom nocny, dom powszedni, świąteczny, prawieczny. na zawsze i choć na teraz, od kiedy do kiedyś. bez przerwy. z takim deszczem jak w Zakopanem. i białym krukiem we mgle.z wigwamem, winetou i winnie pnącymi się rączkami do góry. z żukiem i pszczółką Mają. z dużymi oknami i dużym strychem. z dużą przestrzenią i czułą duszą. bez sensu i bez przyczyny, ale z wyczuciem, z uczucia. na radości i smutki przez łzy i uśmiechy. na wieki stuleci. z nami i bez nas, dla nas i dla nich, dla was i waszych. wszystkich. tandetnie wyszukany, cepeliowy, gobelinowy, bez ładu i bez ogłady, piernikowy. purpurowy, chabrowy, makowy, slonecznikowy. w kolorze ochry i turkusowy. karmin, karenin, szafir. jak wiatr we włosach i wiatr w twarz, pod wiatr, od morza, na rowerze do szkoły. rumiankowy i mech. na jagody, na zawody, na buraki, na zabój. łęty i kocięta. bo nasz.









niedziela, 6 maja 2012

Jeszcze więcej chleba.

Nie mam nic nowego, bo bateria aparatu się ładuje i nie dało się z niego nic wyciągnąć. Znalazłam jednak zdjęcia chleba, którym koniecznie chciałam się podzielić już jakiś czas temu, ale szybko o tym zapomniałam. Przepis pochodzi z książki "Bourke Street Bakery", a podzieliła się z nim Patrycja, także zapraszam po niego tutaj. Jest to pszenny chleb na zakwasie pszennym, mój pierwszy chleb z dziurami, także bardzo polecam poszukiwaczom dziurek chlebowych. A zakwas pszenny bardzo łatwo przerabia się z żytniego, wystarczy łyżkę tego ostatniego podkarmić mąką pszenną i już. Tak mi poradziła kiedyś Etrala, tak zrobiłam i byłam bardzo zadowolona z rezultatów. Ponoć najlepiej jest użyć pszennej chlebowej, ale że do takiej nie mam dostępu, także eksperymentowałam z taką, do której miałam dostęp, czyli mąką z Olandii i z płaskurką. Wyszło. Drugim razem korzystałam zdaje się z sitkowanej pszennej, również wyszło. A do pieczenia użyłam za pierwszym razem białej pszennej wysoko glutenowej zmieszanej z pełnoziarnistą, a za drugim razem własnoręcznie przesitkowanej mąki orkiszowej, wyszło pysznie i dużo ciemniej. Chleb jest świeży dnia następnego, ale zaraz po upieczeniu ma cudowną, chrupiącą skórkę. Dodałam do niego lekko przetartych w moździerzu nasion czarnuszki. Polecam! Jeden z bochenków poszedł w gości i został w połowie zjedzony z miejsca, także to musi o nim dobrze świadczyć :) Tylko jeszcze muszę popracować nad techniką nacinania, z nią dopiero początkuję.



Gâteau Marcel

W grudniu zapowiadałam przepis na ten czekoladowy cud, ale w grudniu mi to nie wyszło. Grudzień w ogóle był raczej do niczego. Kończeni...