środa, 29 lutego 2012

Bo jeszcze nic o dyni nie było. Zupa.

Dynia jaka jest, każdy widzi.



Tyyyle było dyni w domu, na jesieni. Najlepsza jest pieczona dynia 'peczarka' z nadzieniem, spod Maminej ręki. Niestety tamta dynia została w domu, nie było szansy na schowanie choć jednej w kieszeni.


A ja w końcu zdecydowałam się wypróbować dynię piżmową. Jakoś mnie nigdy do sibie nie zachęcała swoją szaro-blado-żółtawą skórką, ale gdy ją rozcięłam, o mało nie oślepłam z wrażenia! Oszalałam na punkcie tej bijącej po oczach pomarańczy!




Zrobiłam zupę. Przepis wzięłam z bloga Galangal. Jedyne co zrobilam, to uporządkowałam wszystko wg Pięciu Przemian i w związku z tym dodałam trochę tego lub tamtego, tu i ówdzie. Wyszło pysznie pomarańczowo.

Zupa dyniowo - jabłkowa


1 cebula
2-3 zgniecione ząbki czosnku
starty kawałek świeżego imbiru (wg upodobań)

1 1/2 l zimnej wody

łyżeczka octu jabłkowego

szczypta kurkumy

1 średnia dynia piżmowa (zbyt wielkie one przeważnie nie są)
2 duże jabłka

1/3-1/2 łyżeczki zmielonego ziela angielskiego

sól do smaku

Na rozgrzanej oliwie smażę do lekkiego zarumienienia cebulę, czosnek i imbir. Dodaję połowę wody, łyżeczkę octu jabłkowego, szczyptę kurkumy. Następnie dodaję pokrojoną w kostkę dynię i jabłka, duszę do miękkości jabłek pod przykryciem. Dodaję zmielone ziele angielskie i resztę wody i sól do smaku, miksuję na krem. Podaję z uprażonymi pestkami dyni i łyżka oliwy.


czwartek, 23 lutego 2012

Ginger muffins.

Zauważyłam coś niepokojącego. Gdy nie siedzę w kuchni i czegoś nie przygotowuję, nie mogę sobie znaleźć miejsca. Nosi mnie i nie mogę się na niczym skupić. Mam sporo rzeczy do zrobienia, ale jednak ciągnie mnie do kuchni, uciekam w gary przed nawałem rzeczywistości ;)
Owocem takiej ucieczki były muffinki pieczone późnym wieczorem (po wcześniejszym ugotowaniu cicierzycy z kapustą i zupy tom kha gai, która jest absolutnie powalająca!). Przepis znalazłam w zapisakach kucharza Briana. Właściwie nie przepis a listę składników. Ginger muffins. Odjęłam połowę cukru i jedno jajko, dodałam coś od siebie, i przygotowałam tak, jak się przyrządza większość muffinów - bardzo prosto. Z efektu jestem całkiem zadowolona :)




Muffinki imbirowe
(na ok. 10 babeczek)

100 g cukru trzcinowego
200 g roztopionego masła
150 g mąki
4 jajka
ziarenka z jednej laski wanilii
100g migdałów mielonych (u mnie były drobno posiekane)
50 g startego imbiru (następnym razem dam więcej)
skórka starta z jednej cytryny
2 łyżki soku z cytryny
2 łyżki syropu klonowego (ewentualnie)

W jednej misce wymieszałam wszystkie mokre składniki, w drugiej wszystkie suche. Następnie wlałam mokre do suchych i zmiksowałam na wolnych obrotach do połączenia składników. Wypełniłam ciastem papilotki w blaszce na muffiny i piekłam ok. 20 min w piekarniku rozgrzanym do 180 stopni. Jedną zjadłam na śniadanie do herbaty imbirowej, a drugą do popołudniowej kawy z Baileys ;)

środa, 22 lutego 2012

Pszenny, bez wyrabiania.

Jako zdeklarowana zwolenniczka chlebów razowych na zakwasie, w wypieku chlebów drożdżowych, i to jeszcze z czystej mąki pszennej mam nikłe doświadczenie. Ale kiedy wróci się do domu a tam zakwas ledwo dycha, a resztki mąki jedynie białej, to po prostu nie ma się wyboru. Kilka dni wcześniej Liska z White Plate zachęcała do wypróbowania bardzo łatwego przepisu na chleb bez wyrabiania, na który oryginalny przepis znajdziecie tutaj. Mój został nieco zmodyfikowany, trochę przez przypadek, a właściwie z rozkojarzenia. Po wymieszaniu ciasta z przyzwyczajenia odstawiłam je na kaloryfer, bo tak zwykle robię z zaczynami, które mają fermentować przez noc. Po ok. 2 godzinach zaświtało mi, że może jednak w przepisie było co innego, i rzeczywiście, miałam miskę z ciastem po prostu odstawić. Gdy przestawiłam ciasto z kaloryfera na stół, już zaczęło fermentować, trochę się rozpłynęło i zrobiło lepkie. W sumie stało jakieś 18 godzin. Miałam zamiar piec w garnku żeliwnym, ale że swojemu ostatnio trochę przestałam ufać, to nagrzałam swoją ceramiczną foremkę chlebową. Z rezultatu jestem bardzo, bardzo zadowolona. Gdy ostatnim razem piekłam chleb na drożdżach, bardzo się kruszył. Ten jest bardzo elastyczny i poniekąd giętki, ale w bardzo pozytywnym sensie (nie gumowy). Czary po prostu! Albo po prostu mąka z dużą ilością glutenu, z młyna z 850-letnią tradycją :) Także owej giętkości nie mogę zagwarantować, bo wszystko zależy od mąki, ale zdecydowanie polecam wypróbowanie bardzo łatwego przepisu.


Chleb pszenny bez wyrabiania
(mocno inspirowany przez White Plate)

500 g mąki pszennej
350 g wody
pół opakowania drożdży w proszku
łyżeczka soli
łyżeczka ziaren czarnuszki (najlepiej choć trochę rozdrobnionych w moździerzu)

Wszystkie składniki wymieszać w plastikowej lub szklanej misce drewnianą łyżką do ich połączenia, odstawić pod przykrywką lub pod folią na 12-18 godzin. Następnie wyłożyć na stolnicę obsypaną mąką, złożyć na pół i docisnąć, tak żeby powietrze wyszło. Dla ułatwienia można od razu przerzucić do wysmarowanej foremki, zostawić do wyrastania w ciepłym miejscu na ok. 2 godziny. Piec ok. 45 minut w piekarniku nagrzanym do 210 stopni. Chleb jest gotowy, gdy wyciągnięty z foremki i opukany od dołu wydaje głuchy odgłos. Jeżeli nie wydaje, dopiec bez foremki.


Smakuje wyśmienicie z quarkiem (niemiecki twarożek, z polskim na pewno smakowałby jeszcze lepiej,a le nie mam;), odrobiną soli morskiej i natką pietruszki.

Bardzo polecam używanie czarnuszki, nie tylko do wypieku chleba, ale dodawaniu jej po trochu do różnych dań, ma bardzo wiele zastosowań leczniczych.


poniedziałek, 20 lutego 2012

Indyjskie klopsiki* szpinakowe.

Jak dobrze być już w domu. Stęskniłam się za decydowaniem o tym, co dziś zjem. I za warzywami, bo w rodzinie D. spożywa się duuużo mięsiwa ;) Co prawda po powrocie z ferii warzyw w domu brak, znalazłam tylko szpinak w zamrażarce. Bardzo się ucieszyłam z tego powodu, bo już od prawie miesiąca przekładałam z miejsca na miejsce fotokopię przepisu na indyjskie klopsiki szpinakowe. Zwlekałam z nimi tyle, bo kiedyś już je jadłam w wykonaniu szkolnego kucharza, i jak dla mnie były trochę zbyt indyjskie... za dużo garam masala na mój smak. Niektórzy już wiedzą, że my się z kuminem nie za bardzo przyjaźnimy :) Przepis pochodzi z jakiejś duńskiej książki, ale że mam tylko kopię jednego przepisu, nie wiem jakiej.



Indiske spinatfrikadeller

450 g mrożonego szpinaku
150 g chleba (napisane, że takiego, jakim się akurat dysponuje)
1 jajko
1 łyżeczka garam masala (albo curry)
połowa startej gałki muszkatołowej
ząbek czosnku, wyciśnięty
sól i pieprz
oliwa do smażenia
limonka do serwowania

Szpinak rozmrozić wieczór wcześniej w lodówce, następnie przerzucić na sitko i odcisnąć wodę.
Chleb porządnie rozkruszyć i wymieszać ze szpinakiem i pozostałymi składnikami. Schłodzić w lodówce przez ok. 15 min. Formować małe klopsiki i smażyć na średnio rozgrzanej oliwie, ok. 10-15 minut.
Podawać skropione sokiem z limonki, do ryżu i dipu jogurtowego.

 W mojej wersji szpinak był rozmrażany na szybko i nie było chleba tylko otręby żytnie i owsiane, kilka łyżek, na oko. Ilość garam masala zmniejszyłam do minimalnej, zamiast czosnku dodałam świeżego imbiru (tylko dlatego, że czosnek wyszedł). Masa wyszła dosyć rzadka, ale to nie szkodzi, klopsiki formowałam na łyżce. I jeszcze smażyłam na gorącym głębokim oleju winogronowym, obracając kilka razy, w sumie ok. 1,5 minuty, tyle tylko, żeby kotleciki się zwarły i nie rozwalały. Szybko i pysznie!


*najpierw były kotleciki, bo mi słownictwo zanika, ale dzięki dziewczynom z komentarzy 'przypomniałam' sobie właściwsze słowo :)

Kuchnia Kriszny Organizator: Aniko

sobota, 18 lutego 2012

Tam i z powrotem. Tyskland.



Ferie się kończą. Jutro wsiadamy w samochód i jedziemy, wracamy na daleką północ. Nawet nie zauważyłam, kiedy polubiłam Niemcy. Może niekoniecznie język i może niekoniecznie pogodę w Nordrhein - Westfalen, ale tak ogólnie, a na pewno różnorodność w sklepach:) W Danii jednak trudniej jest dostać niektóre produkty, szczególnie poza Kopenhagą. Także cieszę się niezmiernie, gdy mam okazję zaopatrzyć się w produkty, których próżno szukałabym u siebie.


Kozieradka, kwiat muszkatu, brązowa gorczyca, pasta z tamaryndowca, garam masala w całości.

Tapioka. Będzie się działo :)

Po drodze tutaj miałam w końcu czas rozpakować Kuchnię z zeszłego miesiąca. A w niej artykuł o ulicy nie do przegapienia w Berlinie, a mianowicie  Simon Dach Strasse. Raj dla smakoszy. Nazwa wydawała mi się dziwnie znajoma... No tak, przecież to adres Aivy, odwiedziłyśmy ją tam z Viktorią w kwietniu.


Kollwitzplatz





Galeria rzeźb z Zimbabwe. Fredrichstrasse.



Gdyby ktoś miał ochotę na kamienną rzeźbę z Zimbabwe, polecam Galerię Friends Forever i uroczą ekspedientkę Aivę :) A gdyby ktoś miał ochotę na najlepszy chai w Berlinie, to tylko w restauracji Bombay, która znajduje się na przeciwko. 

niedziela, 12 lutego 2012

Rugbrød na piwie i maślance. Pomocy!



Rugbrød (czyt. rul-brul)to po prostu chleb żytni po duńsku. Już od dłuższego czasu miałam zamiar upiec chleb z duńskiego przepisu, ale nie miałam okazji. Duńczycy są bardzo dumni ze swojego chleba żytniego, a jeszcze bardziej z kanapek na jego bazie, nazywanych smørrebrød, serwowanych głównie w porze lunchu (tak, zwyczajowo lunch - wczesny obiad jest na zimno, a kolacja serwowana ok. 18:00 jest obfita i na ciepło), nawet w wykwintnych restauracjach.

zdjęcie zaczerpnięte stąd

Ale ja nie o kanapkach chciałam, tylko o samym chlebie. W końcu natknęłam się na łamane żyto w sklepie i pamiętałam, żeby kupić piwo i maślankę. Przepis wzięłam ze wspominanej ostatnio książki "Ny Nordisk Hverdagsmad" Clausa Meyera. Problem w tym, że już dawno nie poniosłam tak sromotnej klęski w wypieku chleba... Za pierwszym razem popełniłam bardzo głupi błąd. Ponieważ nie dysponuję dwoma podłużnymi foremkami, postanowiłam upiec chleb w jednej dużej. A ponieważ czas pieczenia i tak wydawał mi się dosyć długi (90 min), wydłużyłam go jedynie o 20 minut. Jakoś uciekł mojej uwadze fakt, że temperatura pieczenia jest dosyć niska (180 stopni), dlatego powinnam czas wydłużyć podwójnie. A, że również forma w której piekłam jest dosyć nieporęczna (ciężka, ceramiczna, babkowa), to niedopieczony chleb się rozdwoił i już nie było dla niego ratunku :( Także to był jeden z powodów klęski, być może główny. Za drugim razem postanowiłam upiec dwa chleby w małej foremce, na dwa razy. Dodatkowo postanowiłam najpierw zalać wszystkie ziarna wrzątkiem, bo wydawało mi się, że w tym poprzednim żyto było trochę twardawe. Przypuszczam, że w tym wypadku błędem było właśnie to wcześniejsze namaczanie, ziarna zrobiły się zbyt ciężkie, również w konsystencji był dużo rzadszy niż ten powszedni, i nigdy się nie upiekł... Reszta ciasta, która odczekała 24 godziny w lodówce wyrosła pięknie, dodatkowo postanowiłam dodać do niej trochę mąki, żeby ciasto trochę zagęścić. A, że mąki miałam tylko małą resztkę, dodałam otręby i płatki owsiane... I w sumie efekt był najlepszy, chleb bardzo ładnie wyrósł i wyszedł z foremki, jednak okazało się, że ciągle był baaardzo gliniasty. Czarna rozpacz, dosłownie. Jeszcze nigdy mnie to nie spotkało, i to jeszcze trzy razy z rzędu. Dlatego pomyślałam, że może podzielę się przepisem, może ktoś bardziej doświadczony będzie mógł mi coś podpowiedzieć w tej kwestii. Nie sądzę, żeby przepis był felerny, bo autor jest zbyt znany i ceniony na to, żeby publikować niewypały. Faktem jest, że nigdy wcześniej nie spotkałam się z techniką maślankowo-piwną, dodatkowo nigdy nie piekłam chleba z dodatkiem łamanego żyta, ale to bardzo popularna technika w Danii, a ja do tej pory nie eksperymentowałam aż tyle z chlebami. Także podaję przepis, może ktoś się skusi na wypróbowanie, pomimo mojej ewidentnej klęski :)




Duński chleb żytni
(2 bochenki)

600 ml zimnej wody
200 ml maślanki
150 ml piwa (ja użyłam ciemnego ekologicznego, ale w przepisie nie jest to określone)
10 g świeżych drożdży
25 g soli morskiej
250 g łamanego żyta
200 g siemienia lnianego
200 g ziaren słonecznika
550 g pełnoziarnistej maki żytniej

Dzień 1: W jednej misce połącz zimną wodę, maślankę, piwo i wymieszaj z drożdżami. Dodaj sól, siemię, słonecznik, łamane żyto i mąkę, wyrabiaj przez ok. 10 min (może być w mikserze). Następnie przełóż ciasto do dwóch wysmarowanych olejem i wysypanych otrębami foremek, wierzch posmaruj olejem, przykryj folią i włóż do lodówki na min. 12 godzin (maks. 6 dni, powyżej tego czasu ciasto nabiera zbyt kwaśnego smaku).

Dzień 2: Piecz chleb w 180 stopniach przez 90 minut, następnie wyciągnij z foremek i całkowicie ostudź na kratce przed krojeniem.

Ps. Co prawda nie jest to typowy chleb zakwasowy, jednak poprzez zachodzący w  nim proces fermentacji z kwasem mlekowym, do takiego go zaliczam.

Nieznana kuchnia świataOrganizator: Aniko

sobota, 11 lutego 2012

Krem z brokułów. I batatów.




Znowu zuuupa, tym razem brokułowa, z batatami. Szczerze mówiąc, to miałam wielką ochotę dolać do niej mleka kokosowego i sprawdzić, co z tego wyjdzie... Tak, bo ja naprawdę mam lekkie zboczenie na punkcie tego mleka, a lasagne z mlekiem kokosowym to mój osobisty hit :) Ale postanowiłam tym razem trzymać się oryginalnych wytycznych. Powstały one około rok temu, gdy trzeba było uratować starzejące się brokuły i słodkie ziemniaki, na które nikt nie miał pomysłu, i nakarmić całe ciało pedagogiczne. Wyszło smaczniej niż przypuszczałam.

Brokułowo - batatowy krem


2 małe brokuły
3 średnie bataty
1 średnia cebula
ok. 1,5 l wody 
3 łyżki oliwy
1 łyżka ziaren kolendry
1 łyżka ziaren musztardowca
kilka ziarenek czarnego, białego i różowego pieprzu
szczypta chilli
świeży tymianek i/lub rozmaryn
kilka kropel cytryny/octu jabłkowego

Nasiona kolendry, musztardowca i pieprzu uprażyć do momentu gdy nasiona musztardowca zaczną podskakiwać, utrzeć je w moździerzu. Cebulę pokrojoną w piórka zeszklić na oliwie, dodać roztarte nasiona, chwilę podsmażyć i dodać ok. 50 ml wody, dusić pod przykrywką. Dodać cytrynę/ocet jabłkowy, tymianek i/lub rozmaryn, bataty pokrojone w średnią kostkę i brokuły. Następnie szczyptę chilli i zimną wodę. Gotować pod przykryciem do miękkości warzyw (miękną dosyć szybko), zmiksować na krem i podawać z np. natką pietruszki. Zupa jest bardzo sycąca i rozgrzewająca. Gotowana wg podanej kolejności jest zgodna z Kuchnią Pięciu Przemian.



piątek, 10 lutego 2012

Tutmanik. Chlebek bułgarski.

W tym tygodniu dostałam przesyłkę od Babci. W środku była "Bułgaria na talerzu" Beaty Lipov, którą wypatrzyłam w jednym z babcinych katalogów jeszcze w listopadzie. A, że ostatnio mam smaka na wytrawne wypieki drożdżowe, na pierwszy ogień poszedł tutmanik. Co prawda temu mojemu brakowało dużo do atrakcyjności tego z książki, jestem dopiero w początkowej fazie eksperymentowania z ciastem drożdżowym. To znaczy lata temu, jeszcze za czasów szkolnych piekłam przez jakiś okres ciasta drożdżowe chyba nawet co tydzień i wychodziły całkiem przyzwoicie, ale z tego co pamiętam to w którymś momencie przestały. I od tamtego czasu nie wracałam do tego wypieku, ale chyba niedługo znowu spróbuję.
 Przepis na tutmanik cytuję z książki.



Tutmanik
(z przepisu Beaty Lipov)

2,5 szklanki mąki
kawałek drożdży wielkości orzecha włoskiego
łyżeczka cukru
pół szklanki mleka
szklanka roztopionego masła
szklanka pokruszonego sera feta
jajko 
sól

Drożdże rozpuścić w ciepłym mleku z dodatkiem cukru. Wyrobić z mąką i odrobiną soli na gładkie, elastyczne ciasto i odstawić do wyrośnięcia. Ponownie wyrobić, często zanurzając ręce w roztopionym maśle. Ciasto podzielić na pięć części i rozwałkować na pięć cienkich placków.
Ser wymieszać z jajkiem. Farsz rozsmarować na plackach, a następnie zrolować i pokroić na plastry grubości 5 cm. Kawałki odwrócić tak, aby widoczny był farsz i ułożyć jeden obok drugiego w okrągłej, wysmarowanej masłem formie. Polać resztą masła i piec w piekarniku nagrzanym do temperatury 200 stopni  na złoty kolor.

Już po wypieku znalazłam w Lawendowym Domu trochę dokładniejszą wersję tego przepisu, wraz ze zdjęciami z procesu przygotowania, także może komuś się to przyda :)

poniedziałek, 6 lutego 2012

Zupa z topinambura & The Nordic Food Revolution



Właśnie zakupiłam swoją pierwszą książkę kucharską po duńsku. Taki sposób na przechytrzenie samej siebie, do szkolnych książek zapał mam średni, ale do kucharskich zawsze spory. Także słownik będzie w użyciu częstszym, ale to dobrze.
Książka, którą nabyłam to "Ny Nordisk Hverdagsmad", czyli w bardzo wolnym tłumaczeniu " Nowy Nordycki Posiłek Powszedni", zbiorowego autorstwa pod przewodnictwem Clausa Meyera  i Arne Astrup. Tak, tego Meyera od piekarni. A co więcej, współzałożyciela i współwłaściciela restauracji Noma (czyli tej naj naj na świecie wg co niektórych). Koncept Nowej Kuchni Nordyckiej zakłada (proszę wybaczyć 'surowe' tłumaczenie): używanie większej ilości warzyw i owoców w codziennych posiłkach (szczególnie jagodowych, kapuścianych, korzeniowych, strączkowych, ziemniaków i ziół), więcej produktów pełnoziarnistych (w szczególności owsianych, żytnich i jęczmiennych), więcej produktów pochodzenia morskiego i jeziernego, mięso w mniejszych ilościach ale lepszej jakości, więcej żywności z dzikiej natury, wybieranie produktów ekologicznych w miarę możliwości, unikanie sztucznych dodatków w posiłkach, sezonowość i lokalność produktów, domowe przygotowywanie posiłków oraz zmniejszenie ilości wyrzucanej żywności. W Danii, kraju liczącym jedynie 5,5 miliona ludzi, rocznie wyrzuca się żywność o wartości 16 miliardów koron (prawie 9 miliardów złotych). Ilość żywności wyrzucanej na całym świecie wystarczyłaby by wykarmić wszystkich ludzi głodujących, trzy razy... W mojej małej głowie to się po prostu nie może zmieścić. Przy okazji okazało się, że całkiem nieświadomie wdrażam u siebie od jakiegoś czasu zasady nowej kuchni nordyckiej ;)
Gdyby ktoś chciał wysłuchać, co Claus Meyer ma do powiedzenia na temat rewolucji w nordyckiej kuchni, jak to wygląda w Danii i jak by to mogło wyglądać, polecam nagranie z Mad Food Camp (albo wersję pisaną).




A teraz czas na topinambur. Dobrze pamiętam żółte kwiaty rosnące u sąsiadki pod płotem, ale dopiero stosunkowo niedawno dowiedziałam się, że jego korzenie są jadalne. Zapach tych korzeni przypomniał mi obrazki z dzieciństwa, dziwnym trafem głównie taplanie się w błocie ;) Zupa pochodzi z wyżej wymienionej książki.

Zupa z topinambura
(porcja dla 4 osób)


800g korzeni topinambura
4 szalotki
10g masła
4 łyżki octu jabłkowego
1,6 l mleka (u mnie ryżowe)
sól i pieprz

"dressing"

100g orzechów laskowych
pęczek pietruszki
2 jabłka
200 ml skyr
2 łyżeczki miodu

Cebulę i topinambur kroimy w kostkę, podsmażamy na maśle. Dodajemy ocet winny i dusimy pod przykryciem kilka minut. Dodajemy mleko i gotujemy przez 30 minut. Blendujemy i dodajemy sól i pieprz do smaku. Podajemy z 'dressingiem': orzechy podpiekamy przez 10 min w piekarniku nagrzanym do 150 stopni, następnie rozdrabniamy je przy pomocy moździerza. Dodajemy posiekaną pietruszkę, jabłka pokrojone w drobną kostkę, skyr*, miód, sól i pieprz. I gotowe.

Szczerze mówiąc, to sól i pieprz pominęłam zarówno w zupie jak i 'dressingu'. Zupa nabrała intensywnego, słodkawego smaku (ponoć im dłużej gotujemy topinambur tym słodszego smaku nabiera), który jak dla mnie nie potrzebował już żadnego uzupełniania. Nie jestem w stanie stwierdzić, co zachwyciło mnie bardziej: smak zupy czy samego 'dressingu', który od tej pory będzie gościł u mnie częściej jako dodatek lub też danie samo w sobie. Polecam!

*Skyr to taki  niby twarożek z Islandii o rzadkiej konsystencji, ja zamiast niego użyłam maślanki, nie miałam nic innego


sobota, 4 lutego 2012

Szybka kasza z jarmużem i soczewicą

Wersja bez kaszy też jest pyszna :)

Gdy zobaczyłam na Durszlaku akcję "Co jeść w ciąży", stwierdziłam, że to jest to, w końcu wezmę się za poskładanie informacji zawartych na ten temat w książkach "Odżywianie wg Pięciu Przemian dla matki i dziecka" (o której już wcześniej wspominałam tu), i moim ostatnim nabytku "Odkrywam Macierzyństwo. Ciąża, Poród, Połóg i Opieka nad Noworodkiem w Harmonii z Naturą" Dr Preeti Agrawal. Chciałam również przedstawić tutaj kilka przepisów w nich zawartych. Niestety nie znalazłam na to czasu w tym tygodniu, a akcja na Durszlaku jest ograniczona czasowo, także nic z tego tym razem nie wyjdzie. Ale tak czy owak mam w planach opracowanie takiej serii z informacjami o tym, jak do tej tematyki podchodzi Tradycyjna Medycyna Chińska, oraz co ma do powiedzenia na ten temat Dr Agrawal, ginekolog i położna, która specjalizuje się w naturalnym prowadzeniu ciąży i porodu (a która swoją drogą przyjmuje we Wrocławiu:). Co prawda ja sama jeszcze nigdy nie byłam w ciąży, ale temat jest mi bliski z różnych powodów, i chciałabym dzielić się zdobytą przeze mnie w tym zakresie wiedzą. Poza tym cały czas polecam artykuły dotyczące odżywiania na portalu Dzieci są ważne, bardzo podoba mi się ichnie podejście do tematu :)

Także takie mam plany na przyszłość. A że do akcji chciałabym dorzucić coś od siebie, podaję przepis na kaszę gryczaną z soczewicą, szybciutką i pożywną, w dodatku ugotowaną wg Pięciu Przemian, co dodaje jej jeszcze więcej mocy. Należy zachować kolejność dodawania składników podaną w opisie.




Szybka kasza
(porcja dla 1 osoby)

filiżanka kaszy gryczanej
garść soczewicy czerwonej
1-2 cebule
3 łyżki oliwy
liście jarmużu
sól, suszony imbir, słodka papryka

Pokrojoną w piórka cebulę podsmażamy na oliwie, dodajemy ugotowaną wcześniej soczewicę (zajmuje to kilka minut), następnie rozdrobnione liście jarmużu i ugotowaną (bez soli) kaszę gryczaną. Szczyptę słodkiej papryki, imbiru i sól do smaku. I gotowe.

Jarmuż może jest trochę zapomniany, ale zupełnie niesłusznie. To doskonałe źródło żelaza, wapnia, witamin K i C, jak również karotenoidów. Soczewica, poza białkiem, zawiera również żelazo i potas, tak samo kasza gryczana, która poza tym jest pełna witaminy B1 i PP, wapnia, fosforu, magnezu. I wcale nie nie trzeba łykać suplementów, jeżeli odpowiednio zbilansuje się swoje codzienne posiłki.

piątek, 3 lutego 2012

Ziemniaki jak z ogniska.



Choć nie jestem wielką fanką ziemniaków, lubię tylko placki ziemniaczane, ewentualnie ziemniaki pieczone, zaopatrzyłam się ostatnio w gliniany garnek Roemertopfa do pieczenia ziemniaków. Używałam takiego samego do pieczenia nie tylko ziemniaków, gdy gotowałam według zasad terapii Gersona dla LP. Pieczone ziemniaki są zwykle podstawą posiłków tej diety zwalczającej raka. Powinny być wyszorowane i nie obrane, pieczone długo w niskiej temperaturze. Ja je zwykle piekłam w 165 stopniach przez ok. 2 godziny. A w garnkach rzymskich można piec prawie wszystko, ziemniaki i inne warzywa, ryby i mięso, no i oczywiście chleb. Wybór garnków Roemertopfa jest spory, od zeszłego roku można je zakupić od producenta w Polsce, a jak się ma szczęście, można taki wyszperać za kilkanaście złotych na 'giełdzie' w Cieplicach :) Ja swój upolowałam na wyprzedaży w sklepie z akcesoriami kuchennymi, za trzy razy mniejsze pieniądze niż ten ze strony producenta. Swoją drogą, nawet przed przeceną był odrobinę tańszy niż ten w Polsce...
 Co prawda okazało się, że mój piekarnik jest za mały, żeby pomieścić taki garnek wraz z przykrywką :( (to nie wina garnka tylko piekarnika). Już myślałam, że będę musiała poczekać z jego użytkowaniem do przeprowadzki, ale okazało się, że garnek jest ognioodporny, i można go również używać na kuchenkach gazowych i elektrycznych, a nawet na grillu. Na szczęście :) Bo okazało się, że ziemniaki z kuchenki wychodzą tak samo jak z ogniska! Nawet lepiej, bo te z ogniska skórkę mają zwykle spaloną na kamień, a te z garnka tylko trochę, można je wsuwać w całości. A skórka, jak dla mnie, jest najlepsza.
 A kiedy zobaczyłam czarne i różowe ziemniaki w sklepie, to pomyślałam najpierw: 'ło matko bosko', ale zaraz potem: 'ciekawe jak smakują'. Także kupiłam trochę na spróbowanie. Wiadomo, że odmian ziemniaków jest cała masa, ale czarnych to ja się w życiu nie spodziewałam. Co więcej, okazało się, że te czarne są peruwiańskie i wcale nie są czarne tylko fioletowe (peruwiańskie ale duńskie). Te podłużne to albo również peruwiańskie oca, albo pink fir apple, a te całkiem różowe to najprawdopodobniej huckleberry potato. Ale pewności nie mam. Za to wiem, że te  fioletowe mają dużo antyutleniaczy :) Co do smaku, to tylko te fioletowe odbiegają jakoś od tych 'normalnych'. Jak dla mnie mogą być, D, jak zwykle marudził ;)



'Przepis' na ziemniaki jest bardzo prosty. Wyszorowane ziemniaki w skórkach wrzucić do garnka rzymskiego, założyć pokrywkę, podpiekać na kuchence elektrycznej (ja mam taką jakby starodawną, nie żadną płytę), na małym 'ogniu', w zależności od wielkości ziemniaków od 1 do 2 godzin. Ziemniakami należy co 15 wstrząsnąć, by upiekły się z każdej strony a skórki nie przypaliły nadmiernie. My jemy takie z domowym masłem czosnkowym. Prosto i pysznie, i wcale nie trzeba iść na wykopki by odtworzyć smak dzieciństwa.

Ps. W lodówce fermentuje chleb na piwie. Ciekawe, co z niego wyrośnie?!:)

Gâteau Marcel

W grudniu zapowiadałam przepis na ten czekoladowy cud, ale w grudniu mi to nie wyszło. Grudzień w ogóle był raczej do niczego. Kończeni...